Po moim ostatnim wstępniaku rozdzwoniły się w redakcji telefony od znajomych i nieznajomych, dopytujących się o rozszyfrowanie nazwisk bohaterów felietonu. Moje zaklinanie, że to fikcja i postacie wymyślone, nic nie dało. Zagadkowe, że im kreatura gorsza, tym więcej osób przypisywało sobie, że może mieć coś z nią wspólnego. Kompletny brak zrozumienia, że felieton ma prawo przerysowywać cechy, czynić ludzkie wady śmiesznymi – wszystko brano wprost i bardzo osobiście. Komuna śmiechu nie uczyła, a III RP była nadęta jak Wałęsa po pytaniu o Bolka. Odkrycie, że ktoś potrafi powiedzieć albo napisać coś śmiesznego, jest nad Wisłą kopernikańskim przełomem. 

Uraczyła mnie tak jedna z najprzyzwoitszych osób, które znam. Hanka Macierewicz po urodzinach Antoniego Macierewicza stwierdziła ze zdumieniem, że mam poczucie humoru. Wszystko dobrze, ale znamy się ponad 30 lat i dopiero teraz to zauważyła? To znaczy, że wszystkie moje dowcipy brano na serio! Przynajmniej wiem, dlaczego mam tyle procesów. Już lepsza w komplementowaniu była Dorota Kania, która stojąc obok mnie na scenie, stwierdziła, że bardzo ładnie śpiewam! Albo Dorota nie ma słuchu, albo tym razem ja nie załapałem dowcipu. 

Ostatnio doszły do mnie pozwy od Żakowskiego i Lisa, którzy dopatrują się w tytule „Nie unikną lustracji” oskarżenia o współpracę z SB. Z lustracji może wyniknąć, że ktoś współpracował albo nie współpracował. Jak patrzę na ich zdjęcie, to moim zdaniem nie współpracowali. Bije im to z twarzy. Więc o co chodzi? Dostałem też pozew od księżniczki Róży, bardzo, bardzo wielu nazwisk, która obraziła się, kiedy powiedziałem, że księżna nie czuje się Polką. A co z europejskością? Myślałem, że wyzbyła się zaściankowości i jest szeroka jak cały europarlament, a tu co? Nacjonalizm z butów wyłazi. Pozew jednak na żart nie wygląda, przegrana będzie kosztować setki tysięcy. Może kupcie Państwo trochę więcej gazet, bo żona mnie wreszcie wywali z domu. Ale żarty się skończyły. Wziął mnie w wakacje w obroty minister zdrowia i zamiast o zdrowiu Polaków zaczął rozmawiać o moim. Ja też w końcu Polak, skoro nawet Róża… Zaraz wysłał mnie do Anina, gdzie podają najlepsze stenty i kiepskie kolacje. O sprawie dowiedział się premier i zadzwonił do mnie z troską, pytając, czy nie powinienem schudnąć. Mnie już wtedy naprawdę w tym Aninie przegłodzono. Powiedziałem mu, że uległ propagandzie wrogów narodu. Ja gruby? Gdzie oni mają oczy?

Ze świeżymi stentami poleciałem do USA. Wracałem przez Madryt. Gdyby ktoś z Państwa próbował korzystać z hiszpańskich linii lotniczych, to szczerze polecam... LOT. Zresztą, gdyby ktoś chciał polecieć niemieckimi liniami, też bez owijania w bawełnę rekomenduję LOT. Hiszpanie przegonili mnie ze stentem przez całe lotnisko, twierdząc, że muszę biec, bo ucieknie mi samolot. Kiedy dobiegłem, i tak mnie nie wpuścili na pokład, bo zapomnieli przepakować walizkę. Niemcy, jak poprzednio leciałem luftwaffe (czy jakoś tak?), po prostu walizkę zgubili. U nich nie ma niedopowiedzeń. Postanowiłem nie być im dłużny. Ponieważ w ramach próbowania nowego stentu miałem kolejne międzylądowanie w Berlinie, tłumaczyłem znajomym, że jestem w hitlerlandzie. Oburzonym wyjaśniałem, że uwierzyłem Niemcom: to nie oni nas napadli. Napadnięto nas z kraju Hitlera. Skoro tak, to… nazwa musi się zgadzać. 

I tak po przylocie do Polski szczęśliwie zakończyłem wakacje. Na zawał trzeba zasłużyć. 

Życzę wszystkim oburzonym moimi ostatnimi felietonami dużo zdrowia i humoru, a także dobrego słuchu, wzroku, węchu, smaku… Szczególnie pozdrawiam prezesów spółek skarbu państwa, redaktora Kołowrotka, księżniczkę Różę, Lisa, Żakowskiego. Jeszcze paru następnych wspomnę, na pewno cdn.   

Tomasz Sakiewicz

"Gazeta Polska" nr. 36. Data: 05.09.2018.