„Beatyfikacja Kardynała Stefana Wyszyńskiego jest też próbą uzbrojenia nas na trudne czasy. To, że dziś jest nam łatwo praktykować, że wyznawanie wiary nikogo nic nie kosztuje, nikt nikogo nie wsadza do więzienia, nikt na nikogo z tego powodu nie donosi; nie oznacza, że chrześcijanom będzie się łatwo żyło. Być może idą czasy trudne, być może będziemy mieli, jak zapowiada Rod Dreher, trudne czasy związane z nowym, miękkim i zakamuflowanym totalitaryzmem. Być może przyjdzie czas, kiedy przyznanie się do Chrystusa będzie się wiązało z marginalizacją, z utratą pracy, utratą stanu posiadania i szacunku, może z różnymi nowymi formami męczeństwa” – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. prof. Robert Skrzypczak.

 

Fronda.pl: Po wielu latach modlitwy i rocznych perturbacjach związanych z pandemią koronawirusa, wreszcie doczekaliśmy się beatyfikacji Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Co to wydarzenie oznacza i co zmienia fakt, że Prymas Tysiąclecia zostanie oficjalnie wyniesiony na ołtarze?

Ks. Robert Skrzypczak, doktor habilitowany teologii, psycholog i duszpasterz akademicki: Fakt beatyfikacji czy kanonizacji kogoś, kto należy do Kościoła lokalnego oznacza, że Kościół ten wydaje owoce. Jezus mówił: „po owocach ich poznacie” (Mt. 7:15-20). Dzięki owocom więc rozpoznajemy czy ten Kościół funkcjonujący w parafiach i we wspólnotach, Kościół hierarchiczny i świecki, jest Kościołem zajętym tylko sobą, będąc niepotrzebną instytucją, czy rzeczywiście jest środowiskiem, w którym ludzie dojrzewają do świętości, a więc do pełnego rozwoju swojego człowieczeństwa dzięki Chrystusowi i w oparciu o Jego działanie. Takie więc przede wszystkim znaczenie ma fakt, wydarzenie beatyfikacji. Pokazuje, że Kościół w Polsce wydaje świętych.

Dalej, oprócz tego, że beatyfikacja jest przejawem owocowania Kościoła, znakiem działania Pana Boga pośród nas, jest też naszym wyrazem wdzięczności wobec tego, kim był i co nam zostawił Prymas Wyszyński. Bez cierpienia, bez postawy wewnętrznego ofiarowania się i bez duszpasterskiego geniuszu Prymasa Wyszyńskiego, być może nie byłoby nigdy „Solidarności”. Być może nie byłoby też zjawiska tak powszechnego rozkwitu nowych wspólnot, ruchów odnowy w Kościele polskim. Pamiętamy przecież słowa św. Jana Pawła II, który powiedział, że gdyby nie Prymas Tysiąclecia, to nie byłoby też Jana Pawła II. Dzisiejsza beatyfikacja jest więc sposobnością, abyśmy wyrazili wdzięczność za dar życia i posługi Prymasa.

I po trzecie, beatyfikacja Kardynała Stefana Wyszyńskiego jest też próbą uzbrojenia nas na trudne czasy. To, że dziś jest nam łatwo praktykować, że wyznawanie wiary nikogo nic nie kosztuje, nikt nikogo nie wsadza do więzienia, nikt na nikogo z tego powodu nie donosi; nie oznacza, że chrześcijanom będzie się łatwo żyło. Być może idą czasy trudne, być może będziemy mieli, jak zapowiada Rod Dreher, trudne czasy związane z nowym, miękkim i zakamuflowanym totalitaryzmem. Być może przyjdzie czas, kiedy przyznanie się do Chrystusa będzie się wiązało z marginalizacją, z utratą pracy, utratą stanu posiadania i szacunku, może z różnymi nowymi formami męczeństwa.

Czego więc jako Kościół potrzebujemy dziś, aby wyjść na spotkanie tym trudnym czasom?

W sytuacji, kiedy Kościół przechodzi przez próbę, decydujące są dwa elementy. Pierwszym jest poczucie wspólnotowości. Chrześcijanin nigdy w czasie próby nie może zostać sam. Drugim decydującym elementem są mocni przywódcy. To deficyt naszych czasów i nowe zapotrzebowanie z naszej strony, które kierujemy do nieba. Potrzebujemy nowych ludzi, którzy potrafiliby wierzyć i cierpieć jak Prymas Wyszyński. Ludzi, którzy potrafiliby też podejmować ważne i trudne decyzje jak Prymas Tysiąclecia.

Kard. Kazimierz Nycz przypisał Prymasowi tytuł, który wcześniej Jan Paweł II nadał św. Maksymilianowi Kolbe. Nazwał go właśnie „patronem na trudne czasy”. Co szczególnego powinniśmy wynieść z dziedzictwa Kardynała Wyszyńskiego stając wobec współczesnych problemów?

Prymas Wyszyński może dziś wydawać się nam postacią z poprzedniej epoki, związanej z walką z komunizmem, którego już nie ma. Kojarzymy go z prześladowaniami religijnymi, których w Polsce już nie ma. Może wydawać się nam postacią wyciągniętą z sarkofagu, docenioną, jak docenia się Powstańców Warszawskich czy innych bohaterów historii. Tymczasem Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński przede wszystkim pokazuje w sobie cechy chrześcijanina, które odpowiednio rozwijane, dzięki łasce i Duchowi Świętemu, mogą doprowadzić do tego typu sposobu reagowania na przeciwności, na cierpienia, na odpowiedzialne zadania, jaki właśnie cechował Księdza Prymasa.

Każda cnota, każda zaleta w życiu, musi być poddana pewnej weryfikacji, przejść pewną próbę. Dzięki tym próbom objawia się nie to, że jakiś człowiek był wybitny czy wyposażony w jakieś cechy, których inni nie mają, na zasadzie kultury, wychowania; ale objawia się to, co św. Paweł sformułował w zdaniu: „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Nazywamy to postawą eucharystyczną. Właśnie po to karmimy się Ciałem i Krwią Chrystusa, aby Chrystus w nas mieszkał i dał się rozpoznawać po tzw. postawach życia wewnętrznego.

Niektórzy chrześcijanie przechodzą próbę pokory. Można powiedzieć, że Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński przeszedł próbę męczeństwa. Jedną z takich „postaw życia wewnętrznego”, którymi cechował się Ksiądz Prymas Wyszyński, była jego niezłomność. My często jesteśmy gotowi na jakieś porywy, na szlachetne czyny, jednak bardzo trudną rzeczą jest wytrwałość, niezłomność i wierność. Zwłaszcza dziś cechy te są zakwestionowane. Widzimy to w małżeństwie, w kapłaństwie, w takim pełnym lęku podchodzeniu do decyzji życiowych. Dzisiaj generalnie jest lęk przed złotą obrączką czy białą koloratką, bo boimy się decyzji, które będą wiążące na całe życie. Boimy się konsekwencji i biomy się, że wymagania nas przerosną. A Kardynał Wyszyński był niezłomny, był przez całe życie wierny Chrystusowi. Nawet będąc uwięziony, kiedy miał wszelkie powody by myśleć, że nie wyjdzie z tego żywy i skończy jak wielu duchownych i patriotów przed nim, że wywiozą go do Kazachstanu na Syberię i ślad po nim zaginie, narzucił sobie zdyscyplinowany, regularny styl życia mnicha. Styl życia człowieka, który robi wszystko, aby nie dopuścić do siebie nawet na minutę jakiekolwiek pokusy, która mogłaby oddalić go od Chrystusa, od nadziei.

Mimo tego położenia, mimo więzienia, nigdy nie czuł nienawiści do swoich oprawców.

Tak, to jest kolejna rzeczywistość, którą warto wydobywać z postawy Księdza Prymasa Wyszyńskiego. Jest to postawa przebaczenia. Funkcjonariusze UB stosowali wiele tortur psychicznych wobec Księdza Prymasa. Był torturowany m.in. kłamstwami i insynuacjami. Podsuwano mu szpiegów, wytwarzano atmosferę zagrożenia, nieustannego osaczenia. Kłamano mu, że Episkopat Polski się od niego odwrócił, że wybrano nowego prymasa. Używano kłamstw w najbardziej delikatnych i dramatycznych okolicznościach, na przykład informując Prymasa o śmierci ojca, który żył. Próbowano go złamać na wszelkie możliwe sposoby. Tutaj znamienne jest zdanie, które Kardynał Wyszyński zapisał w Wigilię 1953 roku: „Nie zmusicie mnie do tego, bym was nienawidził”.

W trakcie swojej próby Ksiądz Prymas wiele się modlił. Modlił się za funkcjonariuszy UB, za członków partii komunistycznej, za władze PRL-u, które skazały go na odosobnienie i te wszystkie tortury. Modlił się też za prezydenta Bieruta.

Kolejna rzecz, która w mojej ocenie jest wyrazem geniuszu duszpasterskiego Księdza Prymasa Wyszyńskiego, to fakt, że gdy wyszedł z trzyletniego więzienia, nie wyszedł jako człowiek przegrany, złamany i wyniszczony. Przeciwnie, z więzienia wyszedł pasterz, który miał wizję tego, co należy dalej robić. Wyszedł z jasnym planem, który miał wzmocnić ludzi wierzących w Polsce, ludzi poddanych systematycznej, nieustannej indoktrynacji komunistycznego ateizmu. Wiedział, że w tych warunkach nie należy tracić czasu na jałowy spór polityczny i publicystyczne polemiki, ale trzeba wzmocnić człowieka od środka. Dlatego w centrum jego pastoralnej uwagi i planów duszpasterskich znalazła się propozycja odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych.

Dlaczego właśnie odnowienie przyrzeczeń?

Jako katolicy co roku odnawiamy swoje przyrzeczenie w Wigilię Paschalną. Dlatego właśnie Wigilię Paschalną nazywamy Liturgią Matką, z której pochodzą wszystkie inne modlitwy, liturgie, sakramenty. To liturgia, z której czerpiemy wiarę i nadzieję na cały rok. W centrum Wigilii Paschalnej jest właśnie odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych.

Jednym z powodów największego cierpienia dzisiejszego człowieka, nawet bogatego, sytego i zabezpieczonego, jest brak poczucia tożsamości. To brak odpowiedzi na takie fundamentalne pytania jak: „kim jestem?”, „skąd się wziąłem?”, „dokąd zmierzam?”. Ksiądz Prymas wiedział, że w warunkach ateistycznej pustki, nieustannego nacisku ze strony marksistowskiej indoktrynacji, katolikom trzeba zaproponować, aby na nowo zakorzenili się w Chrystusie, czyli odnowili swoją chrześcijańską tożsamość. Okazało się, że to, co Prymas Wyszyński zaproponował wówczas Polakom, czyli Wielka Nowenna i bardzo licznie, powszechnie celebrowany jubileusz milenium chrztu Polski, przyniosło efekt w postaci wewnętrznego umocnienia, pokrzepienia Polaków. Bo nic tak nie umacnia i nie przygotowuje chrześcijan na wyzwania jak osobista relacja z Chrystusem.

Do prezbiterium Świątyni Opatrzności Bożej, w czasie Mszy beatyfikacyjnej wniesione zostaną relikwie Kardynała Wyszyńskiego. Będzie to rękopis jego „Aktu osobistego oddania się Matce Bożej”. Ta maryjność Prymasa Wyszyńskiego jest dziś zadaniem do realizacji czy pewnym przeżytkiem w coraz bardziej nastawionym na ekumenizm Kościele?

W żadnym razie nie jest przeżytkiem! Bardzo się cieszę, że w czasie aktu beatyfikacyjnego obecna będzie również ikona Matki Bożej Częstochowskiej, która peregrynowała po Polsce. Przypomnę, że Matka Boża pielgrzymowała wtedy od parafii do parafii przez cały czas przygotowania do odnowy przyrzeczeń chrzcielnych. Ksiądz Prymas Wyszyński kojarzył tę naszą, dzisiejszą obecność Maryi w polskim Kościele z jej ważną i skuteczną obecnością na zaślubinach w Kanie Galilejskiej, gdzie brakowało wina. Maryja jako Dobra Matka, nie tylko Jezusa, ale również nas, Jego uczniów, dostrzega, kiedy zaczyna brakować wyobraźni, wiary, odwagi, gotowości na poświęcenie, autodyscyplinę i odpowiedzialność. Wówczas zaczyna reagować. I przychodzi do nas powtarzając nam: „zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn” (Por. J 2, 5). Dlatego maryjność absolutnie nie jest przeżytkiem. Zdajemy sobie sprawę, że Maryja była bardzo ważna w życiu największych bohaterów wiary w ostatnim okresie dziejów Kościoła w Polsce. Starczy wymienić Księdza Prymasa Wyszyńskiego, św. Jana Pawła II, bł. Księdza Jerzego Popiełuszkę, Arcybiskupa Antoniego Baraniaka czy dziś beatyfikowaną Matkę Elżbietę Różę Czacką. Oni i wiele innych wielkich postaci byli bardzo maryjni. Maryjni w tym sensie, że byli bardzo przywiązani do postaci Matki Bożej, która jako pierwsza z Apostołów nie męczy się w nieustannym przypominaniu nam o tym, aby Chrystusa postawić na pierwszy miejscu i robić wszystko, co On powie.

To nie jest tak, że Maryja jest jakimś argumentem politycznym, którym można dowolnie się posługiwać w zależności od tzw. koniunktury duszpasterskiej czy politycznej poprawności. Nie może być tak, że w pewnym momencie decydujemy się na Matkę Bożą, a w innym chowamy ją za parawan, bo będzie nam przeszkadzała na przykład w uprawianiu ekumenizmu czy „dialogizmu” ekumenicznego. Zdecydowanie nie! Maryja jest dla nas, uczniów Chrystusa, cenna i ważna. Dziś wciąż obowiązuje testament Jezusa z krzyża: „<<Oto Matka twoja>>. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 27).

Może Ksiądz Prymas Wyszyński również po to wraca do naszej zbiorowej świadomości, żeby nas, katolików trochę rozleniwionych duchowo i zniechęconych, wzmocnić obecnością Maryi Matki.

Dzisiejsza beatyfikacja jest ogromnym wydarzeniem dla Kościoła w Polsce. Prymas Wyszyński jest tylko dla nas, czy jego postać niesie też przesłanie dla Kościoła powszechnego?

Oczywiście, Ksiądz Prymas jest ważny nie tylko dla Polaków i myślę, że będzie to też argumentem zapowiadającym jego rychłą kanonizację. Prymas Wyszyński okazał się znakiem nadziei, znakiem bardzo wspierającym, także dla ludzi z innych krajów. Osobiście miałem okazję poznać jednego sędziwego kapłana, który pracował jako wikariusz generalny w kurii diecezji Treviso na północy Włoch. Kapłan ten wspominał, jak będąc klerykiem stał w 1957 roku ze swoimi kolegami na dworcu kolejowym w swoim mieście, czekając na przyjazd pociągu, którym podróżował „męczennik ze Wschodu”. Tak właśnie nazywano na Zachodzie Księdza Prymasa Wyszyńskiego, który po wyjściu z więzienia udał się w swoją pierwszą podróż do Watykanu, aby złożyć wizytę papieżowi Piusowi XII i odebrać swój kapelusz kardynalski, który czekał na niego w Rzymie od czterech lat. Klerycy ci wyszli, aby oddać hołd „męczennikowi ze Wschodu”.

Inne wydarzenie, które ukazuje nam, jak bardzo Kościół Powszechny zdawał sobie sprawę ze znaczenia postaci Prymasa Wyszyńskiego, miało miejsce 13 października 1962 roku. W czasie pierwszego roboczego posiedzenia Soboru Watykańskiego II w Bazylice św. Piotra rozległy się gromkie oklaski na cześć Księdza Prymasa Wyszyńskiego, traktowanego jako męczennika i przedstawiciela Kościoła poddanego próbie męczeństwa. Ksiądz Prymas Wyszyński był wówczas symbolem całego Kościoła poddanego upokorzeniu, próbie anihilacji, zniszczenia. I jako ten niezłomny kapłan dodawał odwagi.

Myślę, że również dziś wielu moich przyjaciół z Włoch czy Francji, którzy śledzą przebieg uroczystości w Polsce i dopytują o jej szczegóły, poszukuje takich postaci jak Prymas Wyszyński, podobnie jak Arcybiskup Fulton Sheen, na którego beatyfikację czekamy, takich symboli jednoznaczności i niezłomności w przyznawaniu się do Chrystusa.

W czasie swojego ziemskiego życia Kardynał Wyszyński prowadził Polskę do przezwyciężenia niewoli komunizmu. O co dziś, kiedy wstawia się już za nami przed Bogiem w niebie, prosi Ksiądz Profesor Prymasa Tysiąclecia dla Polski?

Jest bardzo dużo intencji, które należy przedstawiać Księdzu Prymasowi, prosząc go, aby orędował za Kościołem w Polsce. To Kościół, który dziś wydaje się bardzo odmieniony w stosunku do Kościoła, którego symbolem jest Ksiądz Prymas Wyszyński. Dzisiaj cierpimy z wielu powodów. Kościół w Polsce jest dziś bardzo poraniony ciężkimi, śmiertelnymi grzechami niektórych swoich przedstawicieli, niektórych duchownych. Jednak dziś nie tylko duchowni, ale też świeccy i katolickie rodziny w Polsce uległy jakiemuś takiemu, jak ja to nazywam, syndromowi tłustego, zmęczonego kota. Wielu z nas opuściła gorliwość, chęć poświęcenia wielu rzeczy dla spraw najważniejszych. Życie nam się trochę polepsza pod względem materialnym. Jednocześnie bardzo mocno zadziałała na nas pandemia, lockdowny i wszelkie ograniczenia. Mimo, że ograniczeń już nie ma, stajemy się ludźmi coraz bardziej zamkniętymi w swoim prywatnym, wygodnym życiu. Dajemy się pożerać egoizmowi i indywidualizmowi. Bardzo wzmaga się też poziom napięcia, gniewu, często nienawiści. Widać więc gołym okiem, również patrząc na puste ławki w kościołach, coraz mniej oblegane konfesjonały i ogromny spadek zainteresowania udziałem w pielgrzymkach, wspólnych modlitwach i innych wydarzeniach ewangelizacyjnych, że bardzo potrzebujemy ratunku dla naszego polskiego Kościoła.

Wzruszyłem się do łez słysząc niedawno świadectwo młodego chłopaka, który wyruszył w pieszą pielgrzymkę z Częstochowy do Rzymu. Docierając do Rzymu wyznał, że szedł w intencji Kościoła w Polsce. Na pewno potrzebujemy dziś świętych. Św. Jan Paweł II powtarzał, że Kościół nie potrzebuje reformatorów, ale by wyzdrowieć i nabrać sił, potrzebuje świętych. I potrzebujemy nowego orędownika w niebie, który będzie nas wspierał przede wszystkim w walce z grzechem, z wewnętrznym zniechęceniem, który będzie ratował różne sektory naszego Kościoła od zepsucia. Przede wszystkim potrzebujemy orędownika, który będzie dodawał nam nadziei. Nadzieja chrześcijanina nie bierze się z optymistycznych słupków w sondażach czy z poparcia społecznego, ale z odwagi spoglądania w niebo i spodziewania się, że w Kościele znajdziemy najlepsze środowisko do tego, by nie tylko wzrastać jako ludzie, ale także wzrastać do życia wiecznego.

Misja Prymasa Tysiąclecia w polskim Kościele nie kończy się więc, mimo że mija 40 lat od jego odejścia do Domu Ojca?

Ksiądz Prymas Wyszyński spogląda na nas od tej drugiej strony. On już jest tam, w niebie. Szczęśliwy razem z Chrystusem i Maryją. I myślę, że będzie działał wiele, jeszcze więcej niż tutaj, za ziemskiego życia, żeby nas mobilizować, żeby nas pobudzać do odwagi, do nadziei. Żeby nas wspierać w drodze i pomagać nam nieustannie widzieć, którędy droga do nieba.

 

Rozmawiał Karol Kubicki