W Nienieckim Okręgu Autonomicznym, jednym z najstarszych (utworzony w 1929 roku) podmiotów Federacji Rosyjskiej rozpoczęły się protesty. Setki, a może nawet tysiące ludzi ustawiło się w jednoosobowych pikietach trzymając kartki papieru na których napisane było jedno zdanie - Nie chcemy. Chodzi o ogłoszoną w maju decyzję, póki co w formie porozumienia między władzami, o połączeniu tego okręgu z sąsiednim Obwodem Archangielskim.

Decyzja jest, nawet z punktu widzenia rosyjskiego prawodawstwa wątpliwa, jednak pokazuje  w jaki sposób władze w Moskwie mogą chcieć walczyć z nadciągającym kryzysem i jak doprowadzą w ten sposób do fali konfliktów społecznych. Przypomnijmy. 13 maja pełniący obowiązki szefów regionów Aleksandr Cybulskij oraz Jurij Bezdudnyj podpisali umowę, która przewiduje, poprzedzone referendum planowanym na wrzesień, połączenie regionów. Obydwaj nazywani są Waregami, a tym mianem w Rosji określa się urzędników przywiezionych „w teczce” z Moskwy (choć Cybulskij przez kilka lat kierował, zanim przesunięty został do Archangielska, właśnie Nienieckim Okręgiem Autonomicznym) i obydwaj są siłowikami. Zdaniem wielu to, że są oni urzędnikami nie pochodzącymi z wyboru odbiera im mandat do podejmowania i forsowania decyzji o tak fundamentalnej naturze. A to, że z forsowaniem decyzji przez Moskwę mamy do czynienia nie ulega wątpliwości. W Nienieckim Okręgu powołano specjalną grupę roboczą, złożoną z lokalnych parlamentarzystów Jednej Rosji i formacji satelickich, oraz wiodących polityków, w skład której weszło 45 osób. Jej zadaniem miało być przygotowanie planu posunięć, które trzeba przeprowadzić w najbliższych miesiącach po to aby połączenie stało się faktem. Rychło jednak okazało się, że większość jej członków jest przeciwna fuzji regionów. Wówczas władze wyłoniły 10 najbardziej lojalnych deputowanych, a pozostałych przestały zapraszać na spotkania i rozmowy. Niewiele to pomogło, bo ci, którzy zostali zignorowani zaczęli informować o sytuacji media rozgrzewając i tak już wzburzoną miejscową opinie publiczną, a w 11 osobowym gronie „najbardziej lojalnych” (bo tylu deputowanych partii władzy Jedna Rosja spotkało się z p.o. gubernatora), jak się okazało 9 zalicza się do grupy stanowczych przeciwników połączenia. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, również dlatego, że prócz protestów społecznych i niechęci lokalnych elit do oporu wezwały zgromadzenia (łącznie 31) grupujące reprezentantów ludności autochtonoicznej. Jak na republikę liczącą 44 tys. mieszkańców skala protestu wobec decyzji władz jest nadspodziewanie wielka. Po to aby pacyfikować opór miejscowych deputowanych z Jednej Rosji z Moskwy przyleciał do tego okręgu, położonego niemal w całości za kołem podbiegunowym nad Morzami Białym, Barentsa i Karskim, Andriej Turczak, wiceprzewodniczący Rady Federacji, izby wyższej rosyjskiego parlamentu oraz sekretarz generalny Jednej Rosji. Jakie będą efekty jego wizyty jeszcze nie wiadomo, ale na razie wygląda na to, że władze wykreowały sobie nowy problem, który może narastać, zwłaszcza, że jak pokazały ostatnie badania opinii publicznej 92 % mieszkańców Nienieckiego Okręgu Autonomicznego jest przeciw temu pomysłowi.

Wiele też wskazuje na to, że w najbliższym czasie będziemy mogli obserwować kolejne „akcje zjednoczeniowe”. W sąsiedniej z Nienieckim Okręgiem Autonomicznym Republice Komi działa już grupa inicjatywna chcąca aby i ją przyłączyć do nowego podmiotu, choć i tam można zaobserwować jak narasta wobec takich pomysłów sprzeciw. Walentina Matwijenko, kierująca Radą Federacji powiedziała przy okazji jej ostatniego posiedzenia, że jest cała masa regionów w Rosji, dla których połączenie w większe organizmy wyszło by na korzyść. Mówi się też o fuzji Jamalsko-Nienieckiego i Chanty-Mansyjskiego okręgów autonomicznych z Obwodem Tiumeńskim. I te leżą na dalekiej północy.

Jaki jest powód działań podjętych przez rosyjskie władze? Dość prosty – pieniądze, a właściwie należałoby powiedzieć nierówności dochodowe między mającymi się łączyć podmiotami federacji. Nienieckim Okręgu Autonomiczny, w którym mieszka niewiele osób jest bogaty, a Obwód Archangielski (ponad 1 mln ludzi) ubogi. Ubiegłoroczny budżet Obwodu Archangielskiego zamykał się po stronie dochodów kwotą 107 mld rubli, przy czym spora ich część to były dotacje z centrum, podczas gdy Okręgu Nienieckiego 24,5 mld. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że między obydwoma podmiotami jest 25-krotna różnica jeśli idzie o liczbę zamieszkującej je ludności, to ta dysproporcja jest uderzająca. Widać to też wyraźnie jeśli idzie o poziom długów. Okręg Nieniecki ma dług na poziomie 8 % swoich dochodów, zaś Archangielski 53 %. Połączenie obydwu podmiotów może poprawić rating kredytowy Archangielska i ułatwić miejscowym władzom zaciąganie nowych pożyczek oraz obsługę starych długów. Ta kwestia jest istotna, bo w przeciwieństwie do władz w Moskwie, które mają do dyspozycji fundusze rezerwowe władze regionalne są ich pozbawione. A to one będą w najbliższej przyszłości zmuszone wytrzymać presje niezadowolonej z rosnącej pauperyzacji ludności.

Tego rodzaju motywacja władz, bo nie skrywają one, że głównym powodem forsowanych i planowanych decyzji zjednoczeniowych jest próba poprawy sytuacji najbardziej zagrożonych finansowym krachem regionów pokazują jak krucha jest sytuacja finansowa Federacji Rosyjskiej i jak ograniczonymi zasobami Moskwa dziś dysponuje.

Jak ujawnili niedawno eksperci z moskiewskiej firmy Narodowe Ratingi Kredytowe plan gospodarczy dyskutowany pod koniec maja na posiedzeniu rządu opierał się na założeniu, że skonsolidowany deficyt budżetów wszystkich podmiotów Federacji Rosyjskiej, czyli zarówno centralnego, jak i lokalnych, wyniesie w tym roku 8,5 % PKB. W przeliczeniu na pieniądze oznacza to łączną dziurę na wynoszącą 9 bln rubli, czyli innymi słowy 25 % zaplanowanych na ten rok dochodów nie wpłynie. Podobne szacunki – dziura na poziomie 8,9 bln rubli, przedstawili w ostatnich dniach eksperci z Moskiewskiej Wyższej Szkoły Gospodarki. „Poduszka finansowego bezpieczeństwa”, jak się określa Fundusz Narodowego Dobrobytu będący w dyspozycji rządu, według stanu na 1 maja tego roku, dysponuje kwotą 114,5 mld dolarów, co według obecnego kursu stanowi 8,12 bln rubli. Gołym okiem widać, że gdyby chcieć załatać dziurę budżetową tylko wydając fundusze rezerwowe, to w tym roku mogą się one skończyć.

Oczywiście władze w Moskwie nie są skazane wyłącznie na środki posiadane w rezerwach. Mogą i robią to, zwiększać zadłużenie zarówno sprzedając obligacje na rynku wewnętrznym jak i międzynarodowych. Ale ta metoda finansowania deficytu niesie za sobą oczywiste ryzyka. Chłonność rynku wewnętrznego, zwłaszcza w obliczu nieuchronnie nadciągającego kryzysu będzie się zmniejszać, a międzynarodowe rynki finansowe podatne są na presję polityczną, choćby w postaci sankcji.

Innym motywem, dla którego władze w Moskwie podjęły decyzję o rozpoczęciu łączenia północnych okręgów może być to, że wszystkie one żyją z wydobycia ropy i gazu ziemnego. Są też zlokalizowane na obszarach arktycznych, do których Moskwa przywiązuje coraz większą wagę. Jednym z motywów, może być, jak uważają niektórzy obserwatorzy, chęć usprawnienia zarządzania tymi obszarami. Jest to niezbędne jeśli chce się ściągnąć duże inwestycje niezbędne po to aby zagospodarować nowe obszary eksploatacji zarówno ropy naftowej i gazu ziemnego. Mówienie o potrzebie zagospodarowania Arktyki ma w Rosji długą tradycję i temat ten stale powraca. Również w czasach Covid-19 władze przygotowują nowe wersje planów zagospodarowania i inwestycji, nie patrząc na to, że z ekonomicznego punktu widzenia przy obecnych cenach ma to niewielki sens. Dokładnie widać to na przykładzie struktury kosztów Gazpromu, którą ostatnio zaprezentował Aleksandr Razuwajew, analityk rynku, notowany w pierwszej dziesiątce najbardziej wpływowych rosyjskich analityków. Jego zdaniem 13 dolarów Gazprom wydaje na wydobycie 1000 m³ gazu ziemnego, kolejne 14 to podatek od kopalin, 27 dolarów kosztuje transport gazu na terenie Rosji i kolejne 20 dolarów poza jej granicami. Łącznie to 74 dolary, do których należy dodać 30 % cło eksportowe. Firma osiąga zatem rentowność przy cenie gazu utrzymującej się na poziomie 100 dolarów za 1000 m³.

Dzisiejsze ceny są znakomicie niższe, ale rosyjskie władze liczą na ich powrót do poziomu sprzed kryzysu i na tym opiera się zdaniem wielu obserwatorów ich główna strategia walki z kryzysem. Dlatego też działając zgodnie ze starymi schematami postepowania już obecnie, również będąc pod wpływem potężnego lobby gazowo – naftowego, przygotowują się, nie bacząc na polityczne i społeczne koszty do powrotu „starych dobrych czasów”.

Na tym opiera się długofalowa strategia polityczna władzy, która nawet mimo wezwań płynących od jej liczących się doradców w rodzaju Aleksieja Kudrina, aby wykorzystać obecny kryzys i spadek dochodów z ropy i gazu po to aby wreszcie uniezależnić się od eksportu węglowodorów, raczej nie zdecyduje się na taki krok. Dlaczego? Wynika to z natury systemu zbudowanego przez Putina. Uchodzi on, nie bez powodów za system autorytarny, w którym posłuch „głubinnego narodu” utrzymywany jest przez siły porządkowe. Ten pogląd jest tyleż ułatwiony, co błędny. Oczywiście nikt nie kwestionuje istnienia w Federacji Rosyjskiej rozbudowanego systemu represji, w tym wobec przeciwników politycznych, mało też kto wątpi, że reżim Putina stać na drastyczne posunięcia. Ale nie to jest naturą systemu. Znany ekonomista Wladislaw Inoziemcew przedstawił pogląd, który wart jest zreferowania. Otóż jego zdaniem istotą systemu stworzonego przez Putina było i jest wykorzystywanie renty płynącej z wydobycia węglowodorów po to aby przekupić społeczeństwo rosyjskie. W sektorze wydobycia węglowodorów w Rosji pracuje dziś tylko 1,5 % ludzi aktywnych zawodowo, którzy generują strumień pieniędzy, będący głównym zasobem władzy. Ekipa Putina, czy szerzej rzecz ujmując rosyjska biurokracja, po prostu nie umie funkcjonować w innym systemie. Zawsze odruchowo odwołuje się do starych schematów. Dlatego wezwania Kudrina i innych ekonomistów, które w Rosji słychać od dziesięcioleci, aby „kraj zszedł z węglowodorowej igły” nie przekształcą się w nowy plan gospodarczy dla kraju, bo władza po prostu nie umie tego zrobić, abstrahując od siły naftowego i gazowego lobbies.

Marek Budzisz