Paweł Lisicki dla "Frondy": Podczas pandemii Kościół zbyt słabo broni swojej autonomii. W Nowym Jorku prawo do kultu obronione zostało wspólnie przez Bractwo Piusa X i ortodoksyjnych żydów.

 

Tomasz Poller: W ostatnich miesiącach dyskutuje się o procesach laicyzacyjnych w kontekście pandemii. W momencie największych obostrzeń praktycznie nie dało się powszechnie uczestniczyć w mszach. Na jakiś czas ograniczenia zliberalizowano, jednak teraz znów mamy kolejne obostrzenia, nie mówiąc zresztą o kościelnej dyspensie. Niektórzy pytają wprost: czy ludzie wrócą do kościołów po zakończeniu pandemii?

Paweł Lisicki, dziennikarz, publicysta, tłumacz literacki, redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy": Dobre pytanie, jednak, by na nie odpowiedzieć, należałoby zaczekać, jak zachowają się ludzie po zakończeniu pandemii. Oczywiście, trochę żartuję, natomiast patrząc na dostępne nam dane, wydaje mi się, że z pewnością pandemia będzie miała istotny wpływ, negatywny, na przebieg procesów sekularyzacyjnych. Można zakładać, że jakaś liczba wiernych, nie wiemy jaka, do kościołów po pandemii nie wróci. Nie wróci w sensie regularnego uczestnictwa w Mszy. Wynikać może to z różnych przyczyn. Po pierwsze, jeśli mówi się im, że można nie uczestniczyć przez tak długi okres w sensie realnym we Mszy Św., to przekaz może być odebrany tak, że nie jest to rzecz niezbędna i konieczna. Bardzo łatwo zracjonalizować te wezwania mówiące o dyspensie i wyciągnąć z tego wniosek, że skoro w sytuacji nadzwyczajnej jest to niekonieczne, to w sytuacji zwyczajnej też będzie niekonieczne. Pamiętajmy także, że nie działamy w próżni wokół Kościoła. Kulturowe otoczenie jest znacznie bardziej wobec chrześcijaństwa krytycznie nastawione niż było to w czasach dawniejszych. Gdy udzielano dyspensy, całe otoczenie działało na rzecz powrotu. Teraz wiodące media, portale pragną przekonać ze chodzenie na mszę, uczestnictwo w życiu sakramentalnym nie są rzeczami istotnymi, ważnymi, niezbędnymi. A jeżeli do tego dołączają się sami przedstawiciele Kościoła, którzy posługując się nieraz językiem ezopowym, zwalniają ludzi z tego obowiązku, to ludzie mający słabszą wiarę, mniejsze przekonanie, chodzący do kościoła nieraz z przyczyn kulturowo cywilizacyjnych, pewnie po tym doświadczeniu tam nie wrócą.

Z różnych rozmów wiem jednak, że w tym momencie ludzie po prostu się boją, nie chcą zarazić bliskich, z kolei osoby starsze są w grupie ryzyka. Zresztą, słysząc o ograniczeniu "jedna osoba na 7 m kwadratowych", można więc wątpliwość czy do kościoła się w ogóle wejdzie. Niektórzy w kontekście pandemii formułują dość daleko idące wnioski na temat laicyzacji społeczeństwa polskiego. Wspomniałbym choćby o dość ostrej polemice między panami Terlikowskim a Dzierżawskim, która m.in tej kwestii dotyczyła. Czy jednak twierdzenie, że koronawirus spowodował jakieś trwałe odejście od wiary nie jest zbyt prostą i zbyt radykalną diagnozą?

Jeśli chodzi o o funkcjonujące obostrzenia, podczas mszy u człowieka w maseczce pojawia się niewątpliwie to przeświadczenie, że wokół czai się niebezpieczeństwo. Człowiek czuje się bardziej, jak gdyby był w szpitalu, a nie w kościele. A więc, czy podczas tej mszy jest on bardziej świadom, że stoi przez Bogiem, czy też bardziej boi się o życie? Bardzo trudno wnioskować, ile osób pojawi się na mszy po zakończeniu pandemii. Nie formułowałbym zbyt ostrego sądu na temat, na ile koronawirus miałby przyspieszyć odejście ludzi od Kościoła. Czy miałoby to być 2, 3%, czy też może 12 czy 20. Niewątpliwie sekularyzacja jest faktem, jednak jest pytanie o jej skalę i nie da się zbyt łatwo tutaj niczego wnioskować.

Obostrzenia dotyczące kościołów wydają się przesadne, jeżeli porównamy je z obostrzeniami wobec lokali gastronomicznych czy sklepów, gdzie przecież ma miejsce znacznie większy ruch przez cały dzień i tydzień. Restrykcje pandemiczne są zresztą w wielu miejscach świata często odbierane jako wykorzystywane przez władze w celu uderzenia w wolność religijną. Pojawia się także nieraz zarzut że Kościół hierarchiczny zachował się tutaj w sposób zbyt uległy. Czy Kościół nie skapitulował?

Wydaje się, że Kościół bardzo tanio sprzedał swoją autonomię, najkrócej mówiąc. Oczywiście, z jednej strony jest zrozumiała troska o życie i zdrowie wiernych, jednak istnieje poważne niebezpieczeństwo, że ta uległość Kościoła w tym konkretnym przypadku może zaowocować w przyszłości kolejnymi obostrzeniami, może w wydaniu nie tej, ale np. kolejnej władzy. Można przecież sobie wyobrazić różnego rodzaju pomysły, np. takie, że władza ogłosi, że z uwagi na zbyt duże stężenie smogu w niedzielę nie chodzi się do kościoła. Oczywiście jest to skrajny przykład i przejaskrawienie, jednak obrazuje to, do czego może prowadzić taka uległość. Kościół powinien zalecać zachowania roztropne, ale bronić swojej autonomii. Ostateczną decyzję powinni podejmować proboszczowie i wierni, którzy, będąc ludźmi dorosłymi, zdają sobie sprawę z ryzyka. Moim zdaniem ingerencja w przypadku Kościoła była za daleka i Kościół za słabo bronił swojej autonomii.

W jednej z niedawnych rozmów wspominał Pan o sprawie niezwykle ciekawej, jak to Bractwo Piusa X oraz ortodoksyjni żydzi, wynajmując tych samych prawników, wygrali sprawę przeciw władzom Nowego Jorku, właśnie w sprawie obostrzeń dotyczących kultu. Warto chyba ją przybliżyć...

Historia ta dobrze pokazuje, że Kościół z dużą wstrzemięźliwością broni swych spraw. W Nowym Jorku doszło do wytoczenia procesu m.in. przez stowarzyszenie amerykańskich prawników katolickich, na czele którego stoi Christopher Ferrara. Stowarzyszenie to najpierw reprezentowało Bractwo Św. Piusa X, potem do tego pozwu dołączyli się również ortodoksyjni żydzi z Brooklynu. Kiedy natomiast stowarzyszenie zwróciło się do biskupów katolickich, nie chcieli oni przyłączyć się do tego pozwu. Był to pozew przeciwko burmistrzowi Nowego Jorku oraz gubernatorowi stanu, którzy wprowadzili przepisy wręcz uniemożliwiające jakąkolwiek formą kultu. Zarówno w kościołach, jak i synagogach, które zostały zamknięte na cztery spusty. Ostatecznie wspólnie, Bractwo Piusa X i ortodoksyjni żydzi przy pomocy prawników obalili te przepisy. Sąd stwierdził, że idą one za daleko i naruszają podstawowe, konstytucyjne prawo do wolności religijnej. Jest to, myślę, przykład ważny dla Polski. Władza, owszem, ma prawo w sytuacjach skrajnych ograniczać nasze prawa. Czy jednak obecna sytuacja jest aż tak skrajna, by aż tak dalece ingerowano w nasze życie i naszą wolność religijną? Moim zdaniem, nie.