Tomasz Poller: Chciałem zapytać Pana Profesora o wybory amerykańskie oraz wpływ, jaki ich wynik może mieć na sprawy polskie. Jedną z fundamentalnych kwestii jest postawa przyszłego prezydenta USA wobec Rosji. Był Pan jednym z tych, którzy obawiali się pewnej ugodowości ze strony Bidena i Demokratów. Mamy jednak teraz do czynienia z różnymi opiniami. Pojawiają się wręcz głosy, których autorzy mówią tutaj o pewnych nadziejach wiązanych z prezydenturą Bidena a nawet o perspektywie zaostrzenia kursu wobec Rosji…

Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog, prof. Uniwersytetu Łódzkiego: No cóż, Musimy poczekać na realia. Na razie mamy przesłanki do wnioskowania i w jednym i w drugim kierunku. Mamy bowiem wystąpienie kandydata (bo jeszcze przecież nie wybory nie zostały rozstrzygnięte, choć zakładamy że on zwycięży) z zarysowanym planem politycznym, z dość ostrym potępieniem Rosji i polityki Putina przy jednoczesnym stwierdzeniu, że jego zamiarem jest wznowienie dialogu w zakresie strategicznych zbrojeń nuklearnych i kontynuacja porozumień typu Start. To jest oczywiście wzajemnie sprzeczne, bo można albo deklarować wolę podniesienia kosztów polityki rosyjskiej albo wolę porozumienia, czyli de facto ulżenia budżetowi rosyjskiemu, w tym sensie, że nie będzie musiał on konkurować z budżetem Stanów Zjednoczonych, wielokrotnie większym, w zakresie broni jądrowej. Albo jeden z tych celów, albo drugi zostanie zrealizowany, bo obu jednocześnie zrealizować się nie da. Mamy też stwierdzenie, które można interpretować rozmaicie, że należy odejść od dużych zgrupowań wojskowych a operacje będą prowadzone przez małe oddziały sił specjalnych, co znów można tłumaczyć jako wolę ograniczenia zaangażowania Stanów Zjednoczonych w wojny lokalne od Afganistanu po Bliski Wschód albo informację dotyczącą zmniejszenia obecności we wschodniej flance NATO. Musimy poczekać na rzeczywiste decyzje. Trzeba odróżniać retorykę wyborczą, w której każdy może usłyszeć to co chce usłyszeć, od decyzji które zostaną podjęte. Musimy zaczekać na nominacje współpracowników, gdyż różne nazwiska pojawiają się na giełdzie, od Carpentera, który dał się poznać jako twardy wobec Rosji, po mniej wobec Rosji krytycznych. Myślę natomiast, że Rosja mocno rozczarowała Demokratów po poprzedniej próbie resetu. Mamy deklarację woli rekoncyliacji z sojusznikami europejskimi. Skoro w ogóle mowa o „sojusznikach”, to można zapytać, czy Biden miał na myśli najpotężniejsze państwa w Europie, Niemcy i Francję, czy też te, które prowadzą politykę najbardziej zbieżną z polityką Stanów Zjednoczonych, do których należą Polska, Rumunia i państwa bałtyckie? Niewątpliwie Bidenowi chodziło o Francję i Niemcy. Francja z całą pewnością będzie naciskała na jakieś nowe otwarcie z Rosją, Niemcy natomiast będą naciskały na zdjęcie sankcji z Nord Stream II. Doświadczenia z Demokratami są raczej takie, że prowadzą oni politykę bardziej miękką. Wymuszanie zatrzymania Nord Stream II nie będzie łagodziło relacji amerykańsko-niemieckich, tylko będzie je zaostrzało. Z kolei rezygnacja z zatrzymania Nord Stream II będzie poluzowaniem nacisku na Rosję a nie pognębieniem. Więc coś trzeba będzie wybrać. Na razie widzimy w zarysowanym programie sporo sprzeczności. Biden czy ci, którzy będą odpowiadali za jego politykę zagraniczną, będą musieli te decyzje podjąć. Nie da się wiecznie stać okrakiem na barykadzie…

Skoro mowa o perspektywie jakiejś zmiany w relacjach amerykańsko-niemieckich, warto też spojrzeć na ich szerszy kontekst, w tym także na kwestie naszego miejsca w Unii Europejskiej. Gdy spojrzeć na ostatnie materiały w mediach typu Wyborcza, na te wszystkie wywiady z Tuskiem, to wygląda na to, że totalna opozycja zaciera ręce i obsadza Bidena w głównej roli w ramach swojego serialu „Ulica i zagranica”. Naturalne są zatem z naszej perspektywy obawy przed sojuszem amerykańsko-niemieckim…

To znów zależy od tego, na ile polityka amerykańska będzie zideologizowana, a na ile będzie pragmatyczna. Niewątpliwie to, co Polska zdołała zbudować w czasach Trumpa w ramach relacji ze Stanami Zjednoczonymi jako państwem a nie z tą czy inna partią, jest pewną istotną osłoną. Przyciągnięcie zainteresowania branży gazowej, energetycznej do Trójmorza, stworzenie jej perspektywy otwarcia 150 milionowego rynku dla dostaw amerykańskiego LNG. Branża energetyczna to potężne lobby działające w kierunku podtrzymania linii politycznej bardzo nam odpowiadającej, bo chodzi przecież o złamanie monopolu rosyjskiego w naszym regionie. Zdjęcie szantażu ze strony Rosji to dla nas olbrzymia korzyść polityczna. Mamy umowę już nie tylko podpisaną, ale po polskiej stronie ratyfikowaną. Po stronie amerykańskiej, gdzie ta procedura jest znacznie prostsza, również zostanie wykonana do stycznia, dokąd będzie urzędował Trump, nie będzie więc tego błędu jaki popełniła Platforma przy okazji tarczy antyrakietowej, gdy nie ratyfikowała umowy, przez co Obama miał później prostą drogę do rezygnacji. Amerykańskie lobby energetyczne jest świadome, że cała operacja jest sprzeczna z interesem rosyjskim, więc żeby się udała, musi być chroniona wojskowo, aby nie skończyło się tak jak w przypadku Gruzji, która jest obszarem tranzytowym dla surowców energetycznych z rejonu Morza Kaspijskiego z pominięciem Rosji, więc Rosja na nią uderzyła bombardując instalacje. Mamy zatem po swojej stronie lobby energetyczne, mamy też Pentagon, którego fachowcy wojskowi rozumieją na czym polega zagrożenie rosyjskie i co powinno się tu znajdować, żeby odstraszać Rosję. Zainteresowany w naturalny sposób jest także amerykański sektor zbrojeniowy. Jeśli polityka będzie się toczyła zgodnie z interesami narodowymi i z interesami tych lobby w Stanach Zjednoczonych, nie powinna ulec głębokiej zmianie. Natomiast, jeśli będzie wynikiem emocji, nastrojów progresistów amerykańskich niechętnych konserwatystom rządzącym w Polsce, to oczywiście wtedy nastąpią problemy. Myślę, że wynik ostateczny będzie mieszaniną tych tendencji i jest rzeczą otwartą, która z nich będzie przeważać.

A zatem trudno sformułować jakieś bardziej uprawdopodobnione prognozy…

Myślę, że będzie to pewien nacisk dyplomatyczno retoryczny. Rzeczywiście nastąpi zbliżenie stanowisk w krytyce polityki wewnętrznej polskiej ze strony Waszyngtonu i Brukseli, czy też Waszyngtonu i Berlina i trzeba będzie tę presję wytrzymać, bowiem za nią nie pójdą sankcje wymuszające ustępstwa, gdyż te uderzałyby w istotne interesy lobby o których mówiłem. Trzeba będzie odróżniać, tak jak mówiłem w kontekście stosunku do Rosji, retorykę od rzeczywistych twardych posunięć politycznych i starać się to psychologicznie wytrzymać. Jestem obiektem dość intensywnej krytyki w związku z diagnozą którą postawiłem w 2019 r. co do tego, że trzeba postawić na zwycięstwo Trumpa. Myślę, że decyzja o tym żeby prowadzić polską politykę wobec Stanów Zjednoczonych tak, jakby te wybory miał wygrać Trump, była decyzją słuszną. Nie była to przecież decyzja o zaangażowaniu się w poparcie tego czy innego kandydata, ale była to decyzja dotycząca wyboru pomiędzy tym, czy należy nadal silnie wiązać się ze Stanami Zjednoczonymi których prezydentem jest Donald Trump, czy też w obawie, że może przegrać wybory dystansować się Stanów Zjednoczonych Trumpa po to, by nie paść ofiarą detrumpizacji w razie jego porażki (która zresztą wydawała się mało prawdopodobna przed pandemią koronawirusa). Korzyści, które można było uzyskać w postaci poparcia dla polskiej polityki regionalnej czyli Trójmorza, w postaci dostaw amerykańskiego LNG by złamać monopol rosyjski, wreszcie w postaci wzmocnienia obecności wojskowej na wschodniej flance NATO w tym w Polsce, zostały osiągnięte. To są zyski realne, których by nie było, gdybyśmy się dystansowali. Koszty tego wyboru zapewne zapłacimy pod nową administracją, jednak większymi kosztami byłaby rezygnacja z tych korzyści, które mogliśmy odnieść i odnieśliśmy. Ten bilans kosztów i korzyści jak najbardziej uzasadniał dokonanie takich wyborów. Te koszty są nadal niższe niż koszty dystansowania się od polityki Stanów Zjednoczonych doby Trumpa i demonstrowania z głównym nurtem Unii Europejskiej niechęci do administracji Trumpa w oczekiwaniu, że następna administracja nas za to wynagrodzi. Byłaby to polityka błędna.