Mariusz Paszko, Fronda.pl: Wczorajsze przemówienie prezydenta Karola Nawrockiego — jak by je Pan ocenił?

Marek Jakubiak, poseł Kukiz’15, przewodniczący koła poselskiego Wolni Republikanie: Bardzo konkretne, zwięzłe i — co najważniejsze — odpowiedzialne.

W swoim wystąpieniu prezydent odwołał się do polskich ambicji: siła, suwerenność, rozwój — od CPK po energetykę jądrową. To realne plany?

Były i są realne, pod warunkiem, że państwem rządzą poważni ludzie. Innymi słowy: to działa, gdy u steru są tacy politycy jak prezydent Nawrocki — konsekwentni i nastawieni na długofalowy interes państwa, a nie obecna władza pod rządami Donalda Tuska.

A uwagi o celebrytach? Z punktu widzenia głowy państwa słuszne? Czy takie zachowania ludzi sztuki byłyby do zaakceptowania np. w USA czy Niemczech?

Abstrahując od porównań międzynarodowych — w Polsce mamy problem. Nie tyle z „celebrytami”, co z celebryckością jako postawą. Część bywa podatna na mody, mówi to, co wypada, a nie to, co myśli. Do tego dochodzi — nazwijmy rzecz po imieniu — oikofobia, niechęć do własnego Narodu i własnych tradycji. I mówimy często o „artystach jednej piosenki” czy jednej roli. Trudno w tym wszystkim o autorytet.

Jak odniósłby się Pan do dwóch głośnych wypowiedzi: Grażyny Szapołowskiej o Marszu Niepodległości i przywitaniu żołnierzy i funkcjonariuszy przez prezydenta Nawrockiego, że „Hitler też krzyczał” oraz wypowiedź Donalda Tuska porównującego samego siebie do marszałka Józefa Piłsudskiego?

Zaczynając od Tuska: przypomnę, że Piłsudskiemu Niemcy wybili zęby, a Tuska dziś się raczej po głowie głaszcze — to zasadnicza różnica. Co do pani Szapołowskiej — jestem jej postawą bardzo rozczarowany. To klasyczny przykład oikofobii. Tak proeuropejska, że aż antypolska — i to jest problem.

Część komentatorów z liberalnych mediów krytykowała wystąpienie prezydenta jako „zbyt patriotyczne”, wręcz „archaiczne”. Co Pan na to?

Te środowiska mentalnie żyją gdzie indziej — w skrajnie prounijnym paradygmacie, bez rachunku strat, jakie Polska przez to ponosi. Mój punkt odniesienia to interes własnego państwa i historia. A jeśli ktoś zaczyna własną opowieść od dnia wejścia do UE, to źle wróży. Spójrzmy choćby na głośne afery w Brukseli — łatwo dojść do wniosku, że z etyką bywa tam krucho, a „walizka pieniędzy” bywa miarą skuteczności. Nie ma sensu się do tego łasić.

Frankfurter Allgemeine Zeitung” nazwał Marsz Niepodległości demonstracją „wykształconej prawicy”. To nowość.

Prawica w Polsce jest wykształcona, mądra i pracowita. Jeśli chodzi o formacje lewicowo-liberalne, bywa różnie — i nie zawsze stoi za tym solidne zaplecze merytoryczne. Tam góruje wykształcenie podstawowe, a uczyć się zawsze warto, zwłaszcza gdy ktoś aspiruje do miana establishmentu.

Czy sam fakt, że pozytywnie piszą o nas Niemcy, Pana zaskoczył?

Trochę tak, ale mam wrażenie, że Niemcy coraz częściej będą spoglądać na Polskę jak na punkt odniesienia — niekoniecznie wzór do naśladowania, bo to dla nich trudne do przyjęcia, ale jednak dowód, że można kochać własną ojczyznę i historię bez kompleksów. Dla jasności: nie polecam Niemcom ich własnej „miłości do historii”.

Z Marszu Niepodległości mam przykłady. Spotkałem Francuza i dwóch Brytyjczyków. Francuz — zakochany kiedyś w Paryżu — powiedział mi prosto, że dziś woli mieszkać w Polsce, bo tu czuje normalność. Brytyjczycy chwalili klarowną postawę wobec państwa. Myślę, że Polska może stać się zaczynem zmian w Europie — powrotem do współpracy państw narodowych zamiast projektu idącego w stronę „Czwartej Rzeszy”.

Czy widzi Pan w prezydencie Nawrockim kontynuatora myśli Piłsudskiego?

Raczej Dmowskiego. Jedno jest pewne: prezydent Nawrocki nie jest socjalistą.

Uprzejmie dziękuję Panie Pośle za rozmowę.