Nagrania te pokazywały, że Witkoff wyraźnie dąży do porozumienia Ameryki z Rosją kosztem Ukrainy i przy lekceważeniu interesów państw środkowej i północnej Europy. Witkoff w opinii wielu komentatorów amerykańskich prezentuje typ człowieka skupionego na robieniu biznesu z Rosją. Absolutnie lekceważy agresywną naturę obecnego państwa rosyjskiego i wydaje się lekceważyć długoterminową politykę Kremla, mającą na celu maksymalne ubezwłasnowolnienie Ukrainy. Właśnie dlatego bez większych problemów zaakceptował 28-punktowy program pokojowy, który zawierał niemal wyłącznie ograniczenia suwerenności Ukrainy przy jednoczesnym pozostawieniu Rosji pełnej swobody i dodatkowo z obietnicą cofnięcia wszystkich amerykańskich sankcji wobec Rosji. Ostatecznie owe 28 punktów nie stały się punktem wyjścia do dalszych rozmów, gdyż weto postawił bardziej trzeźwy wobec polityki Rosji sekretarz stanu USA Marco Rubio. Listę akceptowalnych żądań wobec Ukrainy i innych uczestników gry wokół zakończenia tego konfliktu ograniczono do 19 punktów, wykreślając po negocjacjach z Ukraińcami najbardziej groźne dla tego państwa zapisy.

W tym tygodniu Witkoff znów odwiedził Moskwę, ale tym razem o szczegółach jego rozmów z Putinem nie wiemy już nic.

Witkoff na Kremlu nie był sam. Jako równowoważny partner towarzyszył mu w wyprawie do stolicy Rosji zięć Trumpa - Jared Kuschner, mąż Ivanki Trump. Ten 44-letni inwestor formalnie nie ma żadnej funkcji w administracji prezydenckiej, ale gospodarze USA mają prawo wyznaczać kogo chcą do rozmów zagranicznych.

 

 

To jeszcze mocniejsze wzmocnienie opcji „Biznesowo-rodzinnej” w polityce Trumpa wobec Rosji. Amerykański prezydent odsunął od negocjacji z Putinem zawodowych dyplomatów amerykańskich. Zwolennicy twardej linii wobec Putina w Waszyngtonie obawiają się, że Wittkoff i Kuschner znajdują się pod silnym wpływem lobby przemysłowego, które liczy na ogromne zyski z przyszłych kontraktów inwestycyjnych w Rosji. Nie jest tajemnicą, że Moskwa doskonale opanowała sztukę kuszenia wpływowych rekinów biznesu obietnicami koncesji na dostęp do minerałów ziem rzadkich występujących na terenie Rosji czy też wspólnych inwestycji na terenie Arktyki. Lobby te wręcz zahipnotyzowane wizją korzystnych partykularnych interesów dla swoich firm domaga się jak najszybszego powrotu do normalnej współpracy ekonomicznej z państwem rosyjskim. Jego przedstawiciele w imię własnych interesów umacniają u Trumpa przekonanie, że na drodze do zakończenia wojny pozostają jedynie uparci Ukraińcy i wspierający Kijów zachodni Europejczycy. Dziennik Wall Street Journal przekazał informację, że w trakcie wizyty Steve Witkoffa w Moskwie, w rozmowach o zakończeniu wojny na Ukrainie tyle samo uwagi poświęcano sposobom zakończenia konfliktu, co rozmaitym ofertom biznesowym na temat przyszłej współpracy rosyjsko-amerykańskiej. Rosja sowiecka zawsze znajdowała wpływowych biznesmenów na zachodzie, którzy kuszeni zyskami dla swych firm domagali się złagodzenia politycznej presji wpierw na Rosję Lenina, potem Stalina, a wreszcie Chruszczowa i Breżniewa. Okresem nawrotu tego typu złudzeń była szczególnie epoka lat 70-tych, kiedy to lansowano politykę odprężenia. Dopiero determinacja Ronalda Reagana doprowadziła do osłabienia tego typu tendencji. Teraz ta linia wraca z bardzo kontrowersyjną postacią Steve Witkoffa. Doświadczeni analitycy z kręgów amerykańskiej dyplomacji przestrzegają, że wyznaczenie do tak ważnej roli człowieka, który dotąd zajmował się tylko biznesem deweloperskim, to wystawianie się na spadek prestiżu Ameryki w oczach państw zachodu przy jednoczesnym, coraz większym lekceważeniu ze strony głównego przeciwnika – komunistycznych Chin. Przekonanie, że w zamian za atrakcyjne kontrakty Rosja odsuwać się będzie od Pekinu uważane jest za tragiczne złudzenie Trumpa.

Jak na razie wpływy Marco Rubio zablokowały parcie Witkoffa na szybkie zakończenie wojny kosztem Ukrainy. Ale w jakim kierunku pójdzie dalsza polityka Trumpa ciągle jest znakiem zapytania. I ten brak pewności nurtuje polityków nie tylko w Kijowie, ale w Polsce, Helsinkach, Tallinie czy nawet Berlinie. Po latach przyzwyczajenia do postrzegania Ameryki jako punktu oparcia dla krajów naszego regionu w sytuacji renesansu imperializmu rosyjskiego – wydarzenia rozwijają się w bardzo niepokojącym kierunku.

Gdy pisze te słowa delegacja z Kijowa powinna już być w Mar-a-Lago na Florydzie, gdzie w rezydencji Trumpa trwać mają negocjacje z Ukraińcami. Z dyplomatycznych przecieków wynika, że do dyskusji pozostały już dwa punkty - linia zamrożenia frontu i gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy.

Pytanie jak bardzo armia ukraińska chwieje się na nogach?  Od tego zależy, czy Kijów ulegnie zadaniom Kremla. Na dodatek prezydent Wołodymyr Zelenski po niedawnym skandalu korupcyjnym ma bardzo osłabioną pozycję w Kijowie.

A Putin z pokerowa twarzą demonstruje, że to on ma więcej czasu i determinacji niż Amerykanie i Ukraińcy.

Źle to wszystko wygląda.