Widziałeś wtedy nadzieję dla Kościoła, w tych dziesiątkach tysięcy poruszonych osób? Czy zdawałeś sobie już wówczas sprawę – jak twój rozmówca kardynał Nycz – że wszystko to powoli chyli się ku upadkowi i moment śmierci papieża to moment końca masowego katolicyzmu w Polsce? I czy sam miałeś kiedykolwiek jakiś kryzys?
Symptomy kryzysu w Kościele zauważałem już od długiego czasu. Jako syn architekta zatrudnionego etatowo przy diecezji częstochowskiej byłem związany z Kościołem od najmłodszych lat. Bliskość Kościoła i bycie ministrantem, również przed soborem, stanowiły integralną część mojego życia. Dostrzegałem, obserwując księży, że Kościół nie jest pozbawiony wad. Mieszkałem na plebanii i widziałem różnice w warunkach życia duchownych i naszej rodziny. Ale paradoksalnie przez to, że mieszkaliśmy praktycznie po sąsiedzku, widziałem też normalność kapłanów, to, że są ludźmi ze swoimi przywrami, więc gdy przyszły doniesienia o nadużyciach, miałem swoistą szczepionkę: obok tych zwykłych widziałem również wielu wspaniałych duchownych, którym wiele zawdzięczam.
W tamtym okresie nauczyłem się wielu pieśni religijnych, a także melodii nieszporów i pieśni pielgrzymkowych. To wszystko, co zapamiętałem z dzieciństwa, stanowi część mojej historii, mojej tożsamości. Dlatego nigdy właściwie nie nastąpił taki moment, w którym zerwałbym relację z Kościołem czy przestał praktykować. Świadome zaangażowanie w ruch liturgiczny i doświadczenia związane z pięknem liturgii i muzyki, jak również lektury, między innymi Duch liturgii kardynała Ratzingera, miały wpływ nie tylko na mój stosunek do Kościoła, ale też na moje życie duchowe.
Z biegiem lat potrzeba regularnego uczestniczenia we mszy niedzielnej osłabła, co z bólem przyznaję. Podczas pobytu w Niemczech czy NRD w trasach koncertowych często zaniedbywałem praktyki religijne. Niedziele były wypełnione podróżami, hotelami, jedzeniem i koncertami, bez mszy. Zmieniło się to, kiedy przestałem koncertować za granicą i zacząłem się angażować w liturgię i muzykę chrześcijańską, co stało się szczególnie ważne w czasie Światowych Dni Młodzieży w Częstochowie.
Od czasu pontyfikatu Jana Pawła II obserwowałem również napięcie między tym, co nazywamy modernistycznym Kościołem, który w celach duszpasterskich dąży do upodobnienia się do świata, a tym, co w Kościele jest święte, niezmienne,co stanowi doktrynę.
Trzymanie się blisko Kościoła stanowiło niejako proces nieustannego nawracania się. Potem tragiczne doświadczenie, jakim była utrata czteroletniego syna w wypadku na łódce, paradoksalnie tę bliskość jeszcze pogłębiło. Zacząłem uczestniczyć we Mszy Świętej częściej niż raz w tygodniu, jeśli mogłem – codziennie. Ale to nie było spektakularne nawrócenie, o którym można by szeroko opowiadać, raczej stopniowy zwrot. Poczucie roztoczonej nade mną – mimo wszystko – opieki.
Wielu dziennikarzy katolickich w takich sytuacjach twierdzi, że jak Kościół coś mówi, jak biskupi coś robią, to to jest po prostu dobre. Ty nie miałeś z tym problemu?
Nie miałem z tym problemu, ponieważ doskonała formacja eklezjalna moich rodziców – mama była wychowanką szkoły klasztornej sióstr zmartwychwstanek, a tata zawsze pozostawał w bliskiej relacji z Kościołem – dała mi poczucie przynależności; wiedziałem, gdzie jest moje miejsce. Szanuję hierarchię, ale nie zamykam oczu na negatywne zjawiska w Kościele. Patrzę na siebie jako na integralną część laikatu. Jeśli chodzi o ujawnienie nadużyć w diecezji płockiej, wynikało ono nie tyle z dziennikarskiego nawyku szukania oryginalnych, mocnych tematów czy pogoni za sensacją, ile bardziej z troski o Kościół.
Istotna była też kwestia lustracji.
Kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o trudnościach, jakie napotkał ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w związku z przygotowaniem publikacji książki Księża wobec bezpieki – o kapłanach uwikłanych we współpracę z SB – redakcja programu Warto rozmawiać była jedną z pierwszych, które zaprosiły księdza Tadeusza do studia. Stanęliśmy mocno w jego obronie. Uznaliśmy, że sytuacja, gdy ksiądz – zaangażowany kapelan Solidarności, który zapłacił za to wysoką cenę – jest ograniczany w prawie do wypowiadania się w mediach, jest niedopuszczalna. Zakaz ten nie został mu nawet formalnie doręczony, tylko zapowiedziany przez rzecznika kurii, co dodatkowo pokazywało lekceważenie ze strony władz.
Ksiądz wystąpił w naszym programie, opowiedział swoją historię, wyjaśnił, dlaczego postanowił badać archiwa i jak wielkim szokiem były dla niego dowody współpracy kolegów kapłanów i kopie donosów, które znalazł w swojej teczce. Myślę, że ten program odegrał ważną rolę. Formalnie ksiądz Tadeusz nie był jeszcze objęty zakazem wypowiadania się – przed doręczeniem mu pisemnej decyzji zdążył ujawnić opinii publicznej ważne informacje. Książkę Księża wobec bezpieki przekazał do kurii przed publikacją, aby władze diecezji mogły się ustosunkować do jej treści. Kuria najpierw próbowała w ogóle nie dopuścić do jej wydania, potem wynegocjowała usunięcie drażliwych wątków dotyczących nadużyć seksualnych. Ksiądz Tadeusz przystał na to pod warunkiem, że władze diecezji same zadbają o oczyszczenie krakowskiego Kościoła z dopuszczających się nadużyć, zdeprawowanych kapłanów. Miała być powołana komisja i tak dalej. Mimo iż ksiądz Tadeusz dopełnił warunków i usunął wrażliwe informacje, kwestia duchownych dopuszczających się nadużyć pozostała nierozwiązana. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że część tych najbardziej zdemoralizowanych kapłanów piastowała ważne funkcje. Pozostawienie ich na stanowiskach pozwoliło im na utrzymanie wpływów. Wszystko to fatalnie oddziaływało na kondycję diecezji.
Ujawnianie takich spraw wprowadziło nas na kurs kolizyjny z hierarchią Kościoła. Już wcześniej angażowaliśmy się w afery arcybiskupa Paetza i arcybiskupa Wielgusa (co do dzisiaj wypomina mi ojciec Tadeusz Rydzyk).
Bliskie relacje z księdzem Isakowiczem-Zaleskim trwały do końca jego życia. Zapraszaliśmy go chętnie, ponieważ także w innych tematach miał sporo do powiedzenia. Pamiętam poruszający program o Wołyniu z udziałem członków rodzin pomordowanych na Kresach, między innymi z kompozytorem Krzesimirem Dębskim.
Z biegiem lat widzieliśmy, jak co jakiś czas wybuchają kolejne skandale homoseksualne, również w diecezji krakowskiej; w takich sytuacjach ksiądz Tadeusz przypominał nietknięty śmierdzący problem, którego wtedy nie chciała rozwiązać kuria. A przecież wielu krzywd niewinnych młodych ludzi, którzy stawali się ofiarami drapieżników seksualnych w sutannach, wielu gorszących spraw można było uniknąć.
Widzieliśmy też, jak ksiądz Tadeusz staje się depozytariuszem trudnych informacji. Ofiary molestowania i nadużyć nieraz próbowały mu opowiadać o swoich krzywdach, szukając pomocy i wsparcia, nie chcąc iść z bolesnym i wstydliwym tematem do prokuratury czy do mediów.
Bolało cię to osobiście?
No jasne. Jakim prawem ci ludzie mieli nawracać innych, skoro sami byli dalecy od nawrócenia i ciągle tkwili w swoich zaburzonych skłonnościach, w skrajnym zakłamaniu, w grzechu? Tym bardziej że dzisiaj przepisy są jasne. Dokumenty papieskie, przygotowane jeszcze przez kardynała Ratzingera, zakazują wyświęcania osób z głęboko zakorzenionymi skłonnościami homoseksualnymi. Koniec kropka! Ksiądz Tadeusz miał rację. Istniał bardzo poważny problem, nie tylko w Kościele krakowskim, który należało rozwiązać. Właśnie dlatego bardzo mocno mu kibicowaliśmy, podnosząc temat lawendowej mafii w polskim Kościele.
Brakuje ci go w polskiej debacie publicznej?
Mało powiedziane. Czasami mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. To niewątpliwie mądre porzekadło nie odnosiło się z żaden sposób do świętej pamięci księdza Tadeusza. Drugiego takiego jak on nie będzie
*fragment pochodzi z książki „Warto grać czysto”, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit