Zakończył się okres jednostronnej ochrony rynku rolnego przed niekontrolowanym napływem towarów zza wschodniej granicy. Od teraz obowiązuje nowa umowa UE–Ukraina, której założenia – mimo oficjalnych zapewnień – nie realizują kluczowych postulatów strony polskiej. Rząd Donalda Tuska zapowiedział, że „Polska będzie przestrzegała umowy zawartej przez Komisję Europejską”, choć eksperci alarmują, że skutki mogą być katastrofalne dla polskich rolników i konsumentów.
Węgry jako jedyne państwo członkowskie UE zapowiedziały bojkot ustaleń Brukseli. Viktor Orbán wprost stwierdził, że nie zgodzi się na niszczenie własnego rolnictwa w imię unijnych ideologii. Polska natomiast – wbrew wcześniejszym deklaracjom o obronie interesów wsi – przyjęła postawę całkowitej uległości wobec Komisji Europejskiej.
Resort rolnictwa zapewnia, że w umowie przewidziano mechanizmy bezpieczeństwa, m.in. system cen wejścia czy klauzule ochronne w przypadku zakłóceń rynkowych. W praktyce jednak są to zapisy o charakterze czysto formalnym. Brakuje jednak realnych narzędzi egzekwowania kontroli jakości i pochodzenia produktów.
Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS) wielokrotnie ujawniał przypadki importu skażonych lub sfałszowanych towarów. Koncentraty pomidorowe z pleśnią, zboża z pasożytami, przyprawy z niedozwolonymi pestycydami – to tylko niektóre z przykładów. Pomimo tego rząd nie wprowadził skutecznego nadzoru granicznego.
Rolnicy ostrzegają, że ukraińskie produkty wjeżdżają do Polski bez kontroli, często przez pośrednie kraje UE, co uniemożliwia identyfikację ich pochodzenia. W efekcie polska żywność, mimo wyższych kosztów produkcji i zgodności z normami unijnymi, staje się niekonkurencyjna cenowo.
Obecna polityka gospodarcza rządu Donalda Tuska przypomina błędy z lat 2011–2015, kiedy to otwarcie rynku dla zachodnich sieci handlowych i nadmierne regulacje doprowadziły do upadku tysięcy gospodarstw rodzinnych. Teraz, w imię „solidarności europejskiej”, polski premier rezygnuje z ochrony własnego rolnictwa na rzecz interesów Brukseli i zagranicznych koncernów spożywczych.
Zamiast budować mechanizmy wsparcia krajowych producentów, rząd woli udawać, że problemu nie ma. Ochrona rynku, wprowadzona jeszcze przez poprzedni gabinet, obowiązuje dziś jedynie formalnie. Mimo zakazu importu czterech podstawowych produktów z Ukrainy (pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika), nikt nie jest w stanie zagwarantować, że nie trafią one do Polski pod „niemieckimi” lub „słowackimi” etykietami.
Polskie rolnictwo już od miesięcy zmaga się z kryzysem – wzrostem kosztów, brakiem opłacalności i nieuczciwą konkurencją. Liberalizacja handlu z Ukrainą może być ciosem ostatecznym. Jak podkreślają organizacje branżowe, rolnicy nie oczekują przywilejów, lecz równych zasad. Jeśli Unia dopuszcza import produktów z kraju, który nie przestrzega unijnych norm środowiskowych i sanitarnych, to nie jest to wolny rynek, lecz system dyskryminacyjny wobec rolników z państw członkowskich.
Tymczasem rząd Donalda Tuska nie tylko nie broni interesów polskiej wsi, ale wręcz przyczynia się do jej degradacji, przyjmując bez zastrzeżeń wszystkie decyzje Komisji Europejskiej pod dyktando głównie Berlina. O ile kraje takie jak Węgry, Słowacja czy Austria potrafią powiedzieć „nie”, Warszawa zadowala się rolą wykonawcy poleceń.
Polityka ta nie tylko uderza w rolników, ale także naraża bezpieczeństwo żywnościowe kraju. Zamiast inwestować w rozwój rodzimej produkcji, rząd koalicji 13 grudnia pozwala, by na polskie stoły trafiała żywność wątpliwego pochodzenia i jakości.
