Rosjanie do perfekcji opanowali sztukę komplementowania Francuzów. Kiedy Francuz wraca stamtąd i mówi, że odnalazł tam bratnie dusze, to w mojej głowie zapala się czerwona lampka. Francuzi pieją z zachwytu przed pałacami Petersburga. I nie chcą wiedzieć tego, że są to projekty włoskich architektów…

Z Alainem Besançonem rozmawia Marcin Darmas

(tekst pochodzi z 73 nr kwartalnika "Fronda Lux")

Alain Besançon: Chce pan ze mną rozmawiać o Rosji, nieprawdaż?

Marcin Darmas: Tak.

A.B.: Smutny temat…

M.D.: Gdy markiz de Custine stał pod murami Kremla, chcąc osobiście zrozumieć perspektywę zwykłego poddanego cara, poczuł i strach, i szacunek. Wenedykt Jerofiejew czyni z Kremla budowlę misterną, niemal mistyczną, gdzie zdrowy – i trzeźwy! – mieszkaniec Moskwy nigdy nie dotrze. Jakie są pańskie wspomnienia z pierwszej podróży do Rosji?

A.B.: Spędziłem tam najpierw rok jako młody człowiek. Później pojechałem tam jeszcze wiele razy, ale wyleczony już z choroby komunizmu. Moje ozdrowienie miało miejsce w 1956 roku, po ujawnieniu zbrodni stalinowskiego systemu w ZSRR. Natomiast sama Rosja jako kraj była doświadczeniem niezwykle brutalnym i agresywnym. Zajęło mi lata, aby swoim przemyśleniom nadać odpowiedni kształt analizy intelektualnej. Rosja to dla mnie przede wszystkim kłamstwo. Kreml, jej symbol, to także kłamstwo. Wieże tego pałacu były przecież czystą fantazją cara Mikołaja I. Kościoły na Kremlu, rzekomo rosyjskie, są w istocie zaprojektowane przez architektów włoskich. Rosjanie nie potrafili w tamtym czasie postawić z cegły prostego muru! Szybko też zdałem sobie sprawę z tymczasowości rzekomo odwiecznej Rosji. Oczywiście ona sama musi twierdzić inaczej… Natomiast dla mnie Rosja jest wymysłem bardzo świeżym. Jej źródeł należy szukać w wieku XV. Powstała z pomocą Niemców, Włochów, ale także Francuzów. Choć prawdę mówiąc, Francuzi przesadzają trochę, jeśli chodzi o ich wkład w powstanie Rosji. Prawdą jest natomiast, że francuski funkcjonował tam jako język literatów. Więc Rosja jest takim międzynarodowym, europejsko-azjatyckim zlepkiem. Wystarczą jednak gruntowne studia, aby odszyfrować ten kraj. Wtedy przestaje on być fantomem i staje się czymś realnym, namacalnym i mierzalnym. Jego rzekoma wielkość wówczas blednie. To właśnie widziałem w Rosji i to wynika z moich studiów nad nią. Ludzie Zachodu boją się „wielkiej Rosji”, bo łykają rosyjską propagandę jak pelikany. W istocie państwo to jest obecnie w słabej kondycji. Choć trzeba przyznać, że ma wspaniałą dyplomację. Albo powiem inaczej – rosyjska polityka zagraniczna obdarzona jest czymś w rodzaju „tupetu dyplomatycznego”. Rosja umie talentem swoich dyplomatów mamić, kokietować, instrumentalizować innych ludzi, inne narody… I nie chodzi tutaj tylko o słabe państwa, lecz także o Niemcy, Anglię czy Francję! Ten kraj przedstawia się jako światowe mocarstwo, choć Rosja w gruncie rzeczy jest już tylko papierowym tygrysem.

M.D.: Mówi się, że Rosja jest silna słabością Zachodu. Czego się pan nauczył w Rosji? O sobie i o Francuzach?

A.B.: Moi ziomkowie podróżowali do Rosji już w czasach średniowiecza. Byli oni, jak to Francuzi, próżni i lekkomyślni. Rosja doskonale zdawała sobie z tego sprawę i potrafiła to wykorzystywać. I do dziś wielu Francuzów jeździ tam, zadowalając się tym, co prawią im o demokracji ich rosyjscy znajomi. Pieją z zachwytu przed pałacami Petersburga. Francuzi nie chcą wiedzieć tego, co powiedziałem, że są to projekty włoskich architektów… Rosjanie do perfekcji opanowali sztukę komplementowania Francuzów. Kiedy Francuz wraca stamtąd i mówi, że odnalazł tam bratnie dusze, to w mojej głowie zapala się czerwona lampka. Muszę jednak oddać sprawiedliwość wielu Francuzom, którzy nie dali się zwieść, oczarować, oszukać i dokonali właściwych ocen. Na przykład Michelet, który w Rosji nigdy nie był, a potrafił trafnie powiedzieć: Wczoraj jeszcze nam mówiła: jestem chrześcijaństwem, jutro nam powie: jestem socjalizmem. Także Anatole Leroy-Beaulieu napisał w tonie niezwykle przyjacielskim być może najbardziej kompletną rzecz o Rosji.

M.D.: A mnie się zawsze wydawało, że najlepszą książką o Rosji są Biesy Dostojewskiego…

A.B.: Ma pan rację. Ale trzeba umieć rozszyfrować Biesy. To nie jest łatwa lektura. Nie należy popadać w pułapki zastawione przez Dostojewskiego: wściekłą nienawiść Karmazynowa do Zachodu czy postacie „dziewiczych prostytutek”, które u tego pisarza są niezwykle ważnymi figurami! Nie dajmy się na to nabrać. Bo to tylko geniusz Dostojewskiego mógł przeciwstawne elementy tak ze sobą godzić.

M.D.: Kanwą pana książki Święta Ruś jest opis rosyjskiego kłamstwa. A mnie się wydaję, że Rosja nie łże, ale raczej korzysta z siły „paradoksu Ciorana”… Ona jest w Bogu, a jednocześnie poza Bogiem. Największy nikczemnik i padalec klęczy na petersburskim bruku i staje się świętym…

A.B.: Jak pan wie, moje myślenie o Rosji ewoluowało w sposób ekstremalny. Ale jakiś czas temu zacząłem się zajmować tzw. teologią mistyczną, która pozwala Rosjanom przeobrażać rzeczywistość. Pobożność rosyjska nie jest cnotą, ale takim rozczulaniem się, powierzchowną kontemplacją i wylewaniem fałszywych łez… Z jednej strony potworna nędza moralna tego narodu, a z drugiej – świętość. Proszę zauważyć, jak tę podwójną optykę stosują Gogol i Dostojewski… Cała literatura rosyjska stoi na dwóch nogach: jesteśmy nędznymi robakami, a kilka stron później: jesteśmy panami świata, stojącymi wyżej w ewolucji, niż inne narody. Jesteśmy bliżej Stwórcy. Człowiekowi Zachodu trudno dostrzec tę, bądź co bądź, powierzchowność rosyjskiej natury…

M.D.: Są jednak elementy wspólne dla Francji i Rosji. Abstrahuję tu od ciągotek imperialnych na przykład carów Rosji i cesarza Francuzów. Mam na myśli raczej swobodę w głoszeniu „Dobrej Nowiny”. Francuzi głosili Chrystusa mieczem, żeby kilka wieków później ogłaszać się kolebką racjonalnego myślenia. Po wielkiej rewolucji dziś „Dobrą Nowiną” stały się prawa człowieka… Rosja też poczuwa się do mesjanizmu. Tak zwana szkoła tartuska podkreśla koncepcję Moskwy jako Trzeciego Rzymu. To pozwala ponoć zrozumieć rosyjską duszę.

A.B.: Owszem, ma pan rację. Trzeba jednak pamiętać, że nie ma czegoś takiego jak naród rosyjski. W związku z tym „naród rosyjski” nie może niczego głosić światu. Rosja to twór bez granic. Powiem więcej – Rosja to nie jest imperium.

M.D.: Bierdiajew napisał, że Rosja nie wie, co to jest granica…

A.B.: Oczywiście, oni nie potrafią zdefiniować swoich granic. Pojęcie „Wielkie Imperium Rosyjskie” to kolejne nieporozumienie. Rosja to, proszę pana, przede wszystkim Kościół! Cerkiew utożsamia się z państwem, które mówi o sobie, że jest „święte”, że to „Święta Rosja”. Mój przyjaciel jezuita sformułował to w formie tautologii: w Rosji to, co religijne, staje się automatycznie narodowe, a to, co narodowe, staje się religijne. Święty jest samowar, święta jest izba, broda itp. itd. Trójca Święta, Maria Dziewica, Chrystus – oni są w Rosji dobrami narodowymi znacjonalizowanymi! Kościół sakralizuje profanum, a państwo przywłaszcza sobie sacrum…

CZYTAJ DALEJ NA: FRONDALUX.PL