W Polsce jesienią 2014 r. odbyły się wybory samorządowe. Ich wynik odbiegał na tyle mocno od wyników sondaży powyborczych (exit polls), że politycy PiS i SLD wzywali do ich powtórzenia.

W historii wyborów w Polsce sondaże się myliły. Niemal nie myliły się (a jeśli już to o ca. 1% czyli w granicach błędu statystycznego) exit polls. O ile bowiem sondaże zazwyczaj wykonuje się na próbie ca. 1000 osób, to już exit polls robione są na próbie ok. 40.000 – 50.000 osób. Granica błędu statystycznego jest więc zasadniczo niższa. W wyborach samorządowych exit polls pokazały następujące wyniki:  PiS – 31,5 proc., PO – 27,3 proc., PSL – 17 proc., SLD – 8,8 proc. Państwowa Komisja Wyborcza, po tym, gdy zdołała już podać wyniki poinformowała o następujących rezultatach wyborów: PiS 26,85 proc., PO 26,36 proc, PSL – uwaga – aż 23,68 proc, SLD 8,78 proc. głosów. PiS „stracił” więc 5,14%, a PSL „zyskało” 6,68%. Nikt nigdy nie pokusił się o wytłumaczenie tego fenomenu.

Jeszcze ciekawsza była ilość głosów nieważnych. Ich ilości sprzyja niższe wyksztalcenie i wyższy wiek. Mimo to, na Podlasiu (gdzie więcej jest osób starszych i gorzej wykształconych) 14,57 proc. Ludzi oddało głosy nieważne, a w Wielkopolsce 22,77 proc. Aż tak dużej różnicy w sytuacji, gdy to raczej na Podlasiu powinno być więcej głosów nieważnych nie wytłumaczono.

W kilku komisjach wyborczych w Wejherowie ilość głosów nieważnych sięgała 40 procent. Statystycznie anomalii tego rodzaju (nagłego zwiększenia liczby głosów nieważnych w danej części kraju lub okręgu wyborczego) nie da się wytłumaczyć. Warto jednak przypomnieć sobie wybory prezydenckie na Ukrainie, które stały się zarzewiem Pomarańczowej Rewolucji. Wówczas ilość głosów nieważnych na lepiej wykształconej  Ukrainie zachodniej zasadniczo przewyższała ilość głosów nieważnych na Ukrainie wschodniej.

Austriacki TK przesłuchiwał urzędników odpowiedzialnych za liczenie głosów i uznał, że liczenie odbywało się z naruszeniem obowiązujących zasad. W Polsce zgłaszanych nieprawidłowości realnie nie badano, skupiając uwagę na technikaliach, mimo, że eksperci zwracali uwagę, iż stosowane procedury nie tylko nie utrudniają, ale wręcz umożliwiają fałszerstwa. Teoretycznie Komisja Wyborcza powinna np. wspólnie obejrzeć każdy głos tj. każdą stronę każdej karty do głosowania. Nawet znalezienie krzyżyka na pierwszej stronie książeczki do głosowania nie powinno przerywać dalszego oglądania książeczki – głos może być bowiem nieważny, gdyż kilka stron dalej może znajdować się kolejny krzyżyk. Przy 500 wyborcach i 20-stronicowej książeczce wyborczej oznacza to 10 tysięcy stron do przejrzenia. Innymi słowy oznacza to wielogodzinną, mozolną pracę.  Powszechnie stosowaną zasadą jest więc, że członkowie komisji dzielą się liczeniem wzajemnie się nie kontrolując. Nie jest przy tym prawdą, że nie można powyższemu zaradzić.  Można bowiem (opcja 1) dać wyborcy plik kart do głosowania, a zadaniem wyborcy jest wówczas wybrać tę, która odpowiada jego preferencjom partyjnym i zaznaczyć na niej nazwisko konkretnego kandydata. Można (opcja 2) wyborcy dać wielką płachtę papieru, na której należy postawić jeden krzyżyk. Można (opcja 3) wreszcie dać wyborcy kartkę, na której znajdują się kratki z numerami (nazwiska kandydatów są wówczas wywieszone na ścianie w lokalu wyborczym i w kabinach do głosowania). W Polsce stosuje się system najmniej odporny na ew. naruszenia.

W Polsce o ważności wyborów decyduje Sąd Najwyższy. Mimo to po wyborach samorządowych w listopadzie 2014 r. głos zabrał prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński, który odnosząc się do postulatów PiS i SLD, by powtórzyć wybory stwierdził (mimo, iż sprawy nie badał), że politycy, którzy wzywają do powtórzenia wyborów (pod patronatem OBWE i UE) są „niepoważni” oraz, że „anarchizują państwo”. Odnosząc się do słów Leszka Millera stwierdził, że „to był dobry moment, żeby zejść, a nie został wykorzystany”.

Powyższy tekst nie odnosi się w żaden sposób do obecnego sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ośrodek Analiz Strategicznych zajmuje się polityką zagraniczną i szeroko rozumianego bezpieczeństwa. W tych sprawach członkowie Kapituły, Rady i Zarządu OAS mają takie same, proatlantyckie i republikańskie poglądy. W sprawach polityki wewnętrznej zachowujemy pluralizm poglądów i z zasady nie zabieramy głosu na ten temat. Sprawa unieważnienia II tury wyborów prezydenckich w Austrii wskazuje jednak na pewne fundamentalne sprawy, które są na tyle ważne, że warto o nich głośno powiedzieć.  W OAS wierzymy w to, że dobrobyt i rozwój państwa buduje się w oparciu o silne i niezależne instytucje. Taką instytucją powinien być niezależny i silny Sąd Konstytucyjny. Sąd taki musi być jednak niezależny tak od partii rządzących, jak i opozycyjnych oraz od środowiska, z którego wywodzą się sędziowie. W Austrii wywodzący się z elit Trybunał Konstytucyjny wystąpił przeciw elitom i uznał, że jego powinnością jest czuwać nad procedurami i dlatego przychylił się do wniosku skrajnie prawicowej Partii Wolności o unieważnienie II tury wyborów. W Austrii rządząca większość nie pozwala sobie wywierać nacisków na TK, ale też Trybunał  nie pozwala sobie na działania, które podważałyby jego wiarygodność. Austriacki TK nie służy rządzącej elicie, a elity nie obrażają się, gdy Trybunał działa wbrew ich interesom. W Wiedniu, Salzburgu i Innsbrucku o tym jaka będzie decyzja Trybunału dowiedziano się w chwili, gdy ogłosił on swój wyrok, a nie z wywiadu prasowego udzielonego zanim jeszcze w ogóle zbadano sprawę.

W Polsce mamy inne partie, inny Trybunał i inne elity. Odległość od standardów, które właśnie pokazała Austria to ta odległość, która nadal – 25 lat po końcu realnego socjalizmu – oddziela nas od Zachodu. Niestety mamy nadal spory dystans do pokonania.

Źródło: www.oaspl.org