Lewicowcy mają lepiej od nas w życiu – mają kasę, zagranicznych sponsorów, dotacje z pieniędzy podatników (które są na nich wydawane, a nie np. na kanalizację), wsparcie establishmentu (mediów, polityków, sędziów, celebrytów). My za to na prawdziwej prawicy musimy być twardzi jak bruk. Nie mamy kasy. Non stop nas pałują i zastraszają. Amerykańskie koncerny odbierają nam wolność słowa. Wszystko to sprawia, że kolejne niepowodzenia nie zniechęcają nas do walki. Zaś lewicowcy ukształtowani przez swoje uprzywilejowanie i wynikający z niego dobrobyt załamują się pod wpływem każdego niepowodzenia i stresu. To bardzo optymistyczne. Kiedy oni uciekają na wewnętrzną emigrację, to my dalej walczymy.

Na lewicowym portalu Oko Press ukazał się wywiad „Dlaczego nie ma już Stop Bzdurom? Rozmowa z Margot i Łanią” przeprowadzony przez Antona Ambroziak z aktywistą, którego lewica nakazuje opisywać mianem kobiety, i jego partnerką, która, nie chce wspominać wydarzeń sprzed roku, bo jest to dla niej zbyt stresujące. Podobnie jak dla innych lewicowych działaczy.

Tęczowi aktywiści, znani ze sprofanowania figury Jezusa stojącej przed kościołem Świętego Krzyża w Warszawie, są załamani, bo wyparował nastrój rewolucyjny, skończyła się krytyka policji. Jak twierdzą w wywiadzie - „wróciłyśmy do dziwnego, patetycznego sposobu myślenia o świecie, który z całym szacunkiem, kojarzy się raczej z momentem upadku KOD i Obywateli RP. Wtedy realne, mocne działania uliczne zamieniły się w smutne marsze i akcje stania w miejscu ze spuszczoną głową”.

W wywiadzie tęczowi aktywiści zapowiedzieli, że zamiast marszu w rocznice 7 sierpnia, kiedy to policja zatrzymała tęczowych aktywistów, co było dla nich szokiem, z którego do dziś nie mogą się podźwignąć, będzie piknik, by nie narażać zestresowanych lewicowców na stresujący widok policjantów.

Tęczowych aktywistów troszkę na duchu podnosi to, że przez ostatni rok „zmieniło się wiele. W każdym średnim polskim mieście zawiązał się queerowy, oddolny kolektyw. Wcześniej mieliśmy artystów lub organizacje społeczne. Po 7 sierpnia mamy wiele samopomocowych grup, które dbają o konkretne osoby, ale też inną narrację wokół praw osób LGBT. Na pewno więcej mówi się też o queerze, niebinarności, transpłciowości, czego najlepszym dowodem były dokumenty w dużych stacjach telewizyjnych, tj. TVN24. Margot otworzyła te przestrzenie samą swoją obecnością, bo przecież media musiały zainteresować się, czym są te zaimki i jak ich w ogóle używać”.

Jednak to i tak nie jest to, o co chodziło tęczowym rewolucjonistom, bo „nie ma też żadnych nowych form protestu. To raczej mainstream w końcu dostrzegł to, co na ulicach robiło się od lat. [...] dużo osób zyskało bezczelną odwagę mówienia o swoich potrzebach, o tym, jak się czują i co je wkurwia. Jeśli miałaby znaleźć jakąkolwiek zmianę, to było właśnie to”.

O stosunku tęczowych aktywistów do świata świadczy to, że jak sami mówią „nigdy mnie nie interesowało, co myśli o nas świat. No, może od czasu do czasu tylko mnie to wkurwiało i zasadniczo nadal mnie wkurwia. Kwestie LGBT-owe nie są przedmiotem negocjacji, czy dyskusji z heteronormatywną społecznością. To, jak oni się z nami czują, średnio mnie obchodzi. A pewnie czują się w zasadzie podobnie, czyli są wiecznie zszokowani, co ostatecznie przeradza się w niechęć lub nienawiść”.

Podsumowując wydarzenia ostatniego roku, tęczowi aktywiści uważają, że „naprawdę niewiele się zmieniło”. Partnerka aktywisty w wyniku represji zaprzestała aktywności społecznej – jak sama mówi „odechciało mi się nawet wrzucać posty na Instagram. W zasadzie spędziłam ten rok udając, że nie istnieję”.

W konsekwencji niepowodzeń zamarła działalność ich organizacji - „W zasadzie rozwiązałyśmy Stop Bzdurom. Walka o widzialność w mediach, czy użeranie się polemikami było większą pracą, niż tą, którą realnie chciałyśmy wykonywać. Teraz pracuję zupełnie inaczej. Głównie troszczę się zaplecze pomocowo-techniczne innych grup feministycznych, szczególnie pracownic seksualnych. Nie chcę być medialną frontmenką, chcę robić sensowne rzeczy”.

Warto sobie wziąć do serca uwagę tęczowych aktywistów, że „to, co dzieje się na Facebooku czy Instagramie, faktycznie ma morderczą dynamikę, a niestety nie niesie za sobą wartości przekształcania rzeczywistości. Ludzie okopują się na swoich stanowiskach, tworzą hejterskie grupki, reagują nieadekwatnie do sytuacji”. Jednocześnie tęczowi aktywiści uznali, że pozytywną zaletą internetu jest „plemienność – to, że ludzi mogą się odnaleźć, przejrzeć, zsieciować. A może krok za tym jest realne, wspólne działanie”.

Z wywiadu wynika, że sojusz lewicy i pseudo liberałów nie jest taki trwały, jakby nam na prawicy wydawałoby się. Zdaniem tęczowych aktywistów „ostatni rok najbardziej pokazał, jak bardzo nie można ufać sojusznikom. Jak bardzo poleganie na zewnętrznym recenzencie jest niestabilne, chwiejne, bo podatne na różne naciski i kwestie wizerunkowe”.

Cieszy też to, że tęczowi aktywiści twierdzą, że „straciłam wiarę we wszystko. I w NGO’sy, i w radykalne formy protestu. Gdybym miała coś proponować ludziom, to wskazałabym wspólne spędzanie czasu. Robienie akcji tylko po to, by znów przypomnieć światu, że dzieje nam się krzywda nie ma większego sensu. I tak wszyscy to już wiedzą. Lepiej, żeby ludzie tworzyli lokalne grupy wsparcia”. Zdaniem tęczowych aktywistów lepiej jest „żebyśmy spędzili je wspólnie, w miłym czasie, a nie katowaniu się po to, by Czarnek nadal był ministrem. Niestety, wydaje mi się, że te nasze akcje niewiele mogą zmienić”.

Depresja wynikająca z poczucia bezsilności tęczowych aktywistów powinna nas podnieść na duchu. Środowiska prawicowe, nawet jeżeli same ulegają defetyzmowi, powinny wsłuchiwać się w nastroje swoich przeciwników. W sytuacji, gdy przeciwnik ma doła, trzeba się samemu zmobilizować i kontynuować walkę.

Jan Bodakowski