Po niespełna 20 latach kultowy serial „Czterej pancerni i pies” powrócił do TVP. Warto z tej okazji przypomnieć o oszustach, którzy doprowadzili do blokady tego filmu oraz o kilku faktach, które są niewygodne dla wszelkich poprawnych ideologicznie klakierów.

Pierwszy odcinek „Czterech pancernych i psa” pojawił się na ekranie 55 lat temu, w maju 1966 roku. Spotkał się on z ostrą krytyką na łamach partyjnej „Trybuny Ludu”. Był to niejako pokaz przedpremierowy, gdyż całość przedstawiono dopiero 4 lata później. Jednak widzowie szybko pokochali ten serial i ich uwielbienie osiągnęło niespotykane wcześniej rozmiary. Aktorzy występujący w głównych rolach zdobyli ogromną popularność nie tylko w Polsce, lecz także w wielu krajach tzw. Bloku Wschodniego. Serial sprzedano do większości krajów na świecie. Jednym z ostatnich był Związek Radziecki, gdzie prawdopodobnie nie spełniał wymagań ideologicznych. Nigdzie nie był traktowany jako komunistyczna propaganda.

W serialu jest wiele elementów niewygodnych dla komunistycznej władzy. Na przykład w pierwszym odcinku Janek pokazuje kordzik, na którym widać wygrawerowany napis „Honor i Ojczyzna 1863”. W drugim, gdy członkowie załogi czołgu jadą na spotkanie z robotnikami, na ścianie fabryki widzimy kotwicę, znak Polski Walczącej. W którymś z kolejnych słyszymy, że w polskich miastach stoją sowieckie komendy, a ludzie ukrywają się w lasach… Podobnych przykładów można mnożyć.  

Wielką gwiazdą okazał się również owczarek niemiecki występujący w roli Szarika. Gdy w 1970 roku pojechał do Czechosłowacji ze swym treserem Franciszkiem Szydełko i Franciszkiem Pieczką, na ulice wyszło prawie 150 tysięcy osób, by ich zobaczyć.

Nagonka na serial wybuchła w 2003 roku za sprawą niejakiego dr Bukowskiego stojącego na czele organizacji o nazwie „Porozumienie Organizacji Niepodległościowych”. Media szybko podchwyciły temat i głosiły wszem i wobec, że kombatanci protestują przeciwko „Czterem pancernym”. A tymczasem dr Bukowiecki nie był żadnym kombatantem, a jego organizacja, była małym, kanapowym organizmem, który nie miał żadnych praw, by występować w imieniu prawdziwych kombatantów.

Co ciekawe, że gdy w 2007 roku władze Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej wystosowały do TVP pismo protestujące przeciwko zakazowi serialu i wyjaśniające, że tzw. Porozumienie Organizacji Niepodległościowych nie ma prawa do występowania w imieniu akowców, wówczas odpowiedzi nie uzyskały, a mediów ten temat nie zainteresował.

Prawdopodobnie nagonka na serial była sterowana odgórnie, przez struktury związane z byłymi służbami specjalnymi. Świadczy o tym fakt, że w tekstach krytykujących serial pojawiał się ten sam fałszywy argument. Twierdzono mianowicie, że serial zakłamuje historię, gdyż pokazuje scenę wieszania polskiej flagi na Reichstagu. Ale takiej sceny nie ma i nie było nigdy w „Czterech pancernych”. Czyli ktoś wydał polecenie, a wierne pismaki bezmyślnie je powielały?

Jak wspominał drugi reżyser filmu Andrzej Czekalski, w ekipie filmowej byli głównie akowcy. To im zależało, żeby przemycić jak najwięcej niewygodnych władzy faktów. Akowcem np. był reżyser Konrad Nałęcki czy operator Mikołaj Sprudin, który był partyzantem 5 Wileńskiej Brygady AK i to on jest autorem większości pięknych fotografii oddziału mjr. Zygmunta Szendzielorza „Łupaszki”.

Wielu znanych aktorów wspierało serial. Zbigniew Zapasiewicz powiedział, że „Zakaz emisji „Czterech pancernych” to totalna głupota”. Natomiast Janusz Gajos stwierdził, że „Czterej pancerni” to nie film propagandowy, lecz film „wykorzystywany w celach propagandowych”.

W poniedziałek 7 czerwca 2021 roku w godzinach wieczornych TVP Historia wyemitowała 1. odcinek serialu „Czterej pancerni i pies”. Po nim zaserwowano rozmowę z prof. Markiem Wierzbickim. Niestety, poziom dyskusji stał na żenującym poziomie. Prowadzący rozmowę Marek Kłopotowski starał się jak mógł, lecz rozmówca nieustannie udowadniał, że jego wiedza nie tylko o serialu jest niewielka, lecz również nie rozumie rzeczywistości drugiej połowy lat 60. Bo jak można zarzucać filmowcom, że nie powiedzieli w nim o armii Andersa? Równie dobrze można by krytykować ich, że nie wspomnieli o Katyniu. Czasem niektórzy ludzie sprawiają wrażenie, jakby urwali się z choinki i wobec przygodowego serialu dla młodzieży stawiają wymagania, jak wobec współczesnego dokumentalnego filmu o II wojnie światowej.  Nie rozumieją, że w PRL-u o wielu rzeczach nie można było mówić wprost, więc stosowano pewne skróty myślowe, symbole, wieloznaczności...

P.J.Z.