Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Z najnowszego badania GUS wynika, że prawie połowa Polaków uczestniczy w praktykach religijnych, a więc mszach świętych, nabożeństwach i spotkaniach religijnych co najmniej raz w tygodniu. Z kolei 35 procent Polaków modli się codziennie lub prawie codziennie. Jak to jest z tą religijnością Polaków? Czy rzeczywiście „odchodzimy od Kościoła”?

Ks. prof. Marek Łuczak: Od kilku lat, w różnych aspektach, obserwuję przemianę religijności w Polsce. W odniesieniu do statystyki chciałbym podkreślić, że trzeba zachować tu pewien zdrowy dystans. Statystyka na pewno jest ważnym, jednak nie jedynym wyznacznikiem kondycji katolicyzmu w Polsce. Trzeba powiedzieć jasno, że od kilku lat to „jezioro”, jakim jest katolicyzm polski, staje się, na skutek sekularyzacji społeczeństwa, coraz mniejsze. Z drugiej jednak strony, istnieją bardzo wyraźne symptomy mówiące o tym, że to „jezioro” staje się coraz głębsze... I tu pojawia się pewien problem. Jeżeli bowiem zgodzimy się z faktem, że statystyki wyraźnie mówią o odejściu części Polaków z Kościoła, a jednocześnie uwzględnimy sygnały, które wskazują na większe zaangażowanie tych, którzy pozostali, to rodzi się pewne pytanie. Czy opinia na temat sekularyzacji jest tak oczywista, jak chcieliby ludzie nieprzychylni Kościołowi? Czym w takim razie mierzyć kondycję katolicyzmu polskiego- „ilością” czy „jakością”?

Jak duszpasterze powinni patrzeć na problem sekularyzacji społeczeństwa, odchodzenia wiernych od Kościoła?

Nie można oczywiście popadać w naiwność: „Ludzi nam ubywa z Kościoła, więc powiemy sobie, że stawiamy na jakość, a nie ilość”. Dobrze jest raczej popatrzeć na sytuację po duszpastersku w taki sposób, aby jedno robić, a drugiego nie zaniedbywać, to znaczy zarówno pracować nad tym, aby z praktyk religijnych korzystało jak najwięcej ludzi, jak i zwracać uwagę na pogłębienie wiary przez odpowiednią formację, głoszenie Słowa Bożego, ale również wyjaśnianie pewnych elementów.

Ponad dwadzieścia lat temu, gdy byłem jeszcze klerykiem, w Kościołach zachęcaliśmy wiernych np. do uczestnictwa w Triduum Paschalnym. Wówczas były to mniej liczne grupy ludzi, pewna elita parafii. Obecnie widzę, że akcent na Triduum poszerzył się na tyle, że można powiedzieć, iż parafianie stają się coraz bardziej „cząstką żywotną”. Skoro powołała się Pani na badania socjologiczne, to gdybyśmy porównali sobie opinię ludzi odnoszącą się do wartości życia ludzkiego, czyli np. stosunek do aborcji sprzed kilkudziesięciu lat i obecnie, to ewolucja w stronę postaw pro-life jest ogromna. Możemy więc wnioskować, że kondycja katolicyzmu w Polsce wcale nie jest najgorsza. Badania mógłbym skomentować w następujący sposób: „Ciesz się, ale żebyś nie przesadził z tą radością...”

W badaniu, o którym wspomniałam na początku, ankietowanych podzielono na kilka grup według poziomu zaangażowania w praktyki religijne: od „pozakościelnych” i „niezaangażowanych”, przez „słabo” i „średnio zaangażowanych” po „bardzo zaangażowanych”

Ksiądz profesor Piwowarski przed laty próbował scharakteryzować różne „typy” katolików, np. „katolicy niedzielni”, „katolicy świąteczni” itp. Myślę, że ludzka wrażliwość jest różna. Nigdy oczywiście nie będzie tak, że chrześcijaństwo stanie się masowe. Cały problem polega chyba na tym, żeby z tego abstrakcyjnego tonu przejść na ton bardziej konkretny. Mianowicie, dla ogromnej większości katolików twarz Kościoła to tak naprawdę twarz ich proboszcza. Gdyby pytać katolików o to, jaki jest Kościół, to postrzegają go właśnie poprzez obraz swojego proboszcza i swoich duszpasterzy. Trudno oczekiwać, by wierni w Polsce zastanawiali się nad polityką episkopatu czy dokonaną przez Ojca Świętego Franciszka reformą Kurii Rzymskiej. Twarz Kościoła to twarz naszej rodzinnej parafii. Tego typu badania powinny skłonić każdego duszpasterza, aby zadał sobie to proste pytanie: czy wkłada wystarczający wysiłek w kształt i piękno liturgii, którą sprawuje? Czy wystarczający wysiłek wkłada w treść Słowa Bożego, które głosi?

Nie trzeba odwoływać się tu do żadnych niezwykłych akcji, ponieważ mam wrażenie, że wśród tych instrumentów, które posiadamy jako duszpasterze, jest bardzo wiele pięknych elementów, o których zapomnieliśmy w wielu parafiach, a warto do nich wrócić. Na przykład procesja wejścia, intronizacja Pisma Świętego, kadzidło w czasie Sumy, wygłaszanie czytań przez wiernych, śpiew scholi... Mamy taki ogrom pięknych elementów liturgii posoborowej, że gdybyśmy chcieli włączyć je znów do duszpasterstwa, miałyby one charakter „uwodzicielski”. Piękno przyciąga. Bijemy się dziś w piersi, że ludzie odchodzą od Kościoła i oczywiście nie mamy wpływu na pewne czynniki wchodzące w skład sekularyzacji, jak np. materializm. Są jednak rzeczy, na które mamy wpływ, jako duszpasterze. Taką przestrzenią jest np. liturgia, działające mikrofony, ogrzewanie kościoła, podjazdy dla niepełnosprawnych czy parkingi przed kościołem. W tych wszystkich dziedzinach powinniśmy zapalić sobie czerwone światło i dmuchać w to ognisko parafialne, aby nie tylko nie zgasło, ale żeby jego płomień nawet się nie zmniejszył.

A co w przypadku osób, które zawierają małżeństwa w Kościele Katolickim, później pilnują, by ich dzieci przystąpiły do sakramentów, jednak na co dzień nie czują się blisko związani z Kościołem, podkreślają, że np. „w pewnych kwestiach nie zgadzają się z naukami Kościoła”. Czy chodzi o to, by pogłębić również wiarę „letnich katolików”, „ale-katolików” od „jestem katolikiem, ale...” czy jakkolwiek byśmy tej grupy nie nazwali, czy też raczej aby umocnić wiarę tych praktykujących, zaangażowanych, uczęszczających regularnie np. na msze święte i nabożeństwa?

Chyba nie ma recepty na zmianę indywidualnych postaw. Duszpasterstwo w Polsce sprowadza się do tego, że chcemy utwierdzać w wierze tych, którzy są przekonani. Bardziej lub mniej, ale jeśli przychodzą do kościoła, to chcemy ich w tym utwierdzać w wierze, chcemy przez sakramenty i Słowo Boże pomagać im jak najskuteczniej spotkać się z Panem Jezusem.

Otwarte pozostaje oczywiście pytanie o element misyjny duszpasterstwa. W jaki sposób prowadzić dialog, aby przekonać tych, którzy nie są przekonani? Trudno jest znaleźć odpowiedź na to pytanie. W Kościele pierwotnym tym elementem, który zachwyca, była niewątpliwie miłość bliźniego. Ludzie, patrząc wówczas w stronę chrześcijan, wręcz zastygali w zdumieniu: „Popatrz, jak oni się kochają...”

Dziś właściwie nie mamy instrumentu, który w codziennym życiu, przez postawę, odpowiednie słowo i świadectwo życia, pozwalałby wskazywać na Chrystusa. Ewangelia sama się obroni, chodzi jednak o to, aby w dzisiejszym, zsekularyzowanym świecie była czytelna. I dobrze, aby była czytelna również dzięki naszemu życiu i naszemu świadectwu.

Wydaje mi się, że dużą rolę w ocenie Kościoła Katolickiego przez Polaków mają również media. Bardzo często budują one np. narrację o „Kościele toruńskim” i „Kościele łagiewnickim”, „Kościele ks. Bonieckiego” i „Kościele o. Rydzyka”, przeciwstawiają polskich biskupów papieżowi Franciszkowi itd. Czy Kościół w Polsce rzeczywiście jest „podzielony”?

Jedyne, co mogę na ten temat powiedzieć, to że rola mediów w deformowaniu obrazu Kościoła jest ogromna. Dostrzegam tu wręcz pewną ewolucję, polegającą na przejściu od obrazu do karykatury.

W bardzo wielu badaniach socjologicznych, z którymi miałem do czynienia, stawia się pytania o stosunek do Kościoła. Odpowiedzi często różnią się od tych udzielonych na najprostsze pytanie, kierowane do katolików: „Jak oceniasz swojego proboszcza, katechetę, prefekta czy wikariusza”? Nierzadko zdarza się, że ludzie mówią źle o Kościele, za to ich ocena proboszcza swojej parafii czy szkolnego katechety, nie jakoś diametralnie, ale jednak różni się od ich opinii o Kościele.

Świadczy to o sile stereotypów. Uproszczone opinie o Kościele są dziś bardzo powszechne. Ponad wszelką wątpliwość muszę powiedzieć, że jest to „zasługa” mediów, które być może nawet nie z powodów ideologicznych, ale z towarzyszących im mechanizmów. Media po prostu bardzo często sprzedają złe wiadomości, szukają sensacji. Powoduje to, że obraz Kościoła w mediach jest bardzo stereotypowy.

Wystarczy przeanalizować chociażby medialne przekazy dotyczące Funduszu Kościelnego. Gdybyśmy chcieli szukać merytorycznych informacji na ten temat, to zobaczymy informacje, które Kościół stawiają raczej w roli ofiary całej sytuacji. Wbrew prawu, i to nawet prawu PRL, został pozbawiony bardzo wielu nieruchomości. Gdyby były własnością Kościoła (wielu z nich dziś nie można już oddać, gdyż są to przedszkola i szkoły), to mogłyby zarabiać, przynosić jakąś korzyść. Taki miał być właśnie charakter Funduszu Kościelnego.

W mediach dominuje natomiast przekaz o „skoku na kasę” ze strony Kościoła. Mógłbym przywołać na to całe mnóstwo przykładów. Warto również zwrócić uwagę na kwestię lustracji. Interes publiczny domagał się, aby ludzie, którzy mają podejmować pewne strategiczne decyzje, będąc np. ministrami, poddali się lustracji. Na skutek dziwnego zbiegu okoliczności, dziennikarze się nie zlustrowali, środowisko akademickie również się nie zlustrowało. Jedynym środowiskiem poddanym publicznej lustracji, i to właśnie przez media, było środowisko duchownych. Z punktu widzenia pomysłu na państwo, żaden interes publiczny nie domagał się, aby lustrację zacząć akurat od duchownych. A jednak, na skutek działań niektórych dziennikarzy, powstał pewien obraz. Jak doskonale wiemy z historii, duchowni byli szykanowani przez peerelowski Departament IV MSW, tymczasem Kościół nagle zaczął jawić się jako „siedlisko agentów”. Ten medialny skok na Kościół doprowadził do ewolucji „z obrazu do karykatury”.

Bardzo dziękuję za rozmowę.