W felietonie opublikowanym na swojej stronie internetowej jozefdarski.pl publicysta i politolog, dr Jerzy Targalski porusza problematykę fałszerstw wyborczych. 

"Grzegorza Brauna uważam za popularyzatora rosyjskiego intoxu, ale zamykanie oczu i zasłanianie uszu na wieści o masowych fałszerstwach wyborczych w Gdańsku dlatego, że uderzyły w przeciwnika, jest moim zdaniem działaniem samobójczym"- pisze dr Targalski. 

"Udawanie głupich i tolerowanie masowych fałszerstw, niezdolność do przygotowania normalnej ordynacji wyborczej ze strachu przed narażeniem się fałszerzom, którzy podniosą krzyk – a przecież prof. Paruch uznał, że tylko spokój może dać zwycięstwo – jedynie zachęci do skręcenia wyborów europejskich i parlamentarnych"- ocenia publicysta. 

Targalski zwraca następnie uwagę na to jak działają sondaże- a pokazują "wyniki odpowiednio dopasowane do tych, które zostaną później ogłoszone".

"Najwyżej komisje dostaną wyniki, do których mają dostosować swoje wyliczenia"-stwierdza autor tekstu "Kto chce, by wybory wygrali fałszerze"? Politolog odnosi się również do nowych dowodów osobistych. W tych wcześniejszych widniał adres posiadacza dokumentu, jednak zrezygnowano z tego w dowodach, które zaczęły obowiązywać od 1 marca 2015 r. Jak wskazał Jerzy Targalski, ten szczegół spowodował pojawienie się nowej metody fałszowania wyborów. 

"Wielokrotnie mężowie zaufania w komisjach zauważyli, że wyborcy nie wiedzieli, przy jakiej ulicy mieszkają. Nie można się temu dziwić, jeśli taki wyborca miał do obskoczenia 20 komisji, że przy dziesiątej już mylił ulice i podawał tę z komisji 15. lub 5. Niektórym członkom komisji wydawało się też, że widzą po raz kolejny te same osoby oddające głos w tym samym lokalu"- pisze dziennikarz. 

Politolog wskazuje, że próby interwencji wiązały się z... wykluczeniem z komisji "winnego wykrycia przekrętu", a to "w III RP jest regułą"- ironizuje Targalski. 

"Watahy aparatczyków krążyły po Gdańsku, oddając wielokrotnie głos, dzięki temu, że osoby zasiadające w komisjach z nadania ratusza pomijały nazwisko i szukały tylko podawanego adresu"- pisze publicysta. 

Doktor Targalski zwraca uwagę, że takim osobom "Wystarczyło poprzydzielać adresy najlepiej nieboszczyków lub ludzi przebywających za granicą, chorych czy inwalidów, a takimi informacjami na ratuszu się dysponuje", co więcej, członek komisji wyborczej mógł podpowiadać głosującemu adres lub ewentualnie poprawić, kiedy doszło do pomyłki. 

yenn/jozefdarski.pl, Fronda.pl