Mark J. Grisanti z Buffalo, James S. Alesi z Rochester, Stephen M. Saland z Poughkeepsie i Roy J. McDonald z Saratoga County stali się symbolem zmiany nastawienia do gejów w Partii Republikańskiej. Liberałowie chwalili ich za pokazanie, że prawica może się otworzyć się problemy gejów. Jednak teraz media ujawniły, że przed poparciem „Marriage Equality Act”, senatorowie dostawali znaczące dotacje od gejowskich organizacji. McDonald otrzymał prawie pół miliona dolarów w ciągu pół roku. Ten stanowy senator jest znany z powiedzenia, że każdy, kto krytykuje jego poparcie małżeństw gejowskich może „ się wypchać swoją opinią”. Saland zebrał przed słynnym głosowaniem 425 tysięcy dolarów, które wpłaciły organizacje gejowskie. Grisanti otrzymał 325 tysięcy dolarów, zaś Alesi nie oddał jeszcze raportu o zebranych przez siebie funduszach, jednak ujawnił ,że mógł nawet zebrać 400 tysięcy dol.  



Według „NYT” dotacje pochodziły od organizacji gejowskich  z całego kraju „od Wall Street do Hollywood”. Część komentatorów przekonuje, że dotacje te były wyrazem wdzięczności środowisk gejowskich. Inni zaś uważają, że był to przykład lobbingu, który w rzeczywistości był kupowaniem głosu. Według Petera LaBarbery z  “Americans for Truth About Homosexuality” prawicowi politycy zapłacą za swoją decyzję w wyborach. Jego zdaniem wyborcy republikańscy są w przeważającej większości przeciwnikami „małżeństw” gejowskich. „ Nie wiem czy pieniądze od tych organizacji ich uratują. W samej Partii Republikańskiej toczy się bitwa o duszę prawicy. Kręgosłup partii jest za wartościami rodzinnymi, jednak chcą to zmienić libertarianie. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg chce by Republikanie byli partią pro-gejowską. To by była katastrofa”- mówi. Jednak Evan Wolfsona z progejowskiej "Freedom to Marry” uważa, że senatorowie głosowali zgodnie z własnym sumieniem i prawica amerykańska nieuchronnie zmierza w kierunku pro gejowskim.



Bez wątpienia amerykańska prawica jest infiltrowana przez „konserwatystów” w stylu brytyjskiego premiera Davida Camerona, który popiera postulaty LGTB. Również libertarianie robią wiele złego w łonie Republikanów, nie tylko w kwestii pro-gay, ale również legalizacji aborcji. Nie można oczywiście wszystkich „wolnościowców” traktować tak samo, jednak niebezpieczeństwo libertarianizmu polega właśnie na promowaniu wolnego wyboru w każdej dziedzinie życia. Jednak z drugiej strony patrząc na obecnych kandydatów na prezydenta z prawej strony ,nie można nie zauważyć, że wahadełko przesunęło się obecnie w stronę obyczajowego konserwatyzmu. Żaden z kandydatów nie wspomina nawet o sympatii do środowisk LGTB, co nie było jeszcze 4 lata temu tak widoczne. Dziś prezydentem może być „twarda konserwa” ( po trzech rozwodach) katolik Newt Gringrich albo mormon Mitt Romney. W wyścigu wciąż zostaje również Ron Paul, który odcina się od dużej części libertarian popierających libertynizm obyczajowy i Rick Santorum, który ma poparcie ewangelików. Wydaje się, że dzięki powstaniu Tea Party, dawno Republikanie nie byli tak bardzo na prawo. Podejrzewam więc, że czterech senatorów z Nowego Jorku najzwyczajniej w świecie sprzedało się środowiskom gejowskim, za co mam nadzieję zapłacą podczas wyborów. Nie oznacza to, że istnieje niebezpieczeństwo rozmiękczenia się amerykańskiej prawicy. W końcu Rudi Gulliani czy John McCain byli blisko prezydentury a stanowią raczej centrową część Republikanów.



Łukasz Adamski