Grzegorz Strzemecki

My mamy prawo was sądzić, a waszym psim obowiązkiem jest podporządkować się bez gadania naszym wyrokom - takie przesłanie przekazuje obywatelom nadzwyczajnie łajdacka kasta. A może jedynym rozwiązaniem jest opcja zerowa?

"To jest nasz sąd" ogłosiła światu "nadzwyczajna kasta ludzi" i jej polityczni akolici protestujący przeciw reformie wymiaru sprawiedliwości, wyświetlając napis tej treści na gmachu Sądu Najwyższego przy placu Krasińskich w Warszawie. "Nadzwyczajna kasta" uważa się wyraźnie za wyłącznego właściciela tego gmachu, więcej, właściciela samego prawa i wymiaru sprawiedliwości. Powołuje się przy tym na odrębność władzy sądowniczej i niezawisłość sędziowską, a wielu bezkrytycznych słuchaczy jej propagandy bezrefleksyjnie to za nią powtarza.

Czy jednak sądy istnieją same z siebie i dla siebie? Czy powołał je jakiś tajemniczy demiurg nie z tego świata i od tej pory mają całkowicie wolną rękę jako panowie życia i  śmierci, choćby cywilnej, współobywateli? Oczywiście nie. Dla każdego powinno być truizmem, że tak  jak wszystkie instytucje w państwach demokratycznych, tak i sądy są powoływane, oceniane i w razie potrzeby reformowane przez demokratycznie wybrane władze, reprezentujące całe społeczeństwo. Powinno, ale dla sędziów nie jest. A przecież nie są to wyłącznie ogólne zasady. Chociaż według artykułu 173. Konstytucji

Sądy i Trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz,

to jednak na mocy artykułu 176.2. tej samej Konstytucji

Ustrój i właściwość sądów oraz postępowanie przed sądami określają ustawy.

Jak widać, mimo odrębności władzy sądowniczej, o jej ustroju decyduje  ustawodawca, czyli parlament. Bo niby kto inny miałby o tym decydować, choć panowie Rzepliński, Żurek, Safjan, Zoll, Strzembosz, pani Gersdorf et cons. zapewne uważają że nie powinno to się odbywać bez ich zgody. Podobnie, tak często podnoszona niezawisłość sędziów jest gwarantowana, ale zarazem ograniczona przez artykuł 178.1., który mówi, że

sędziowie w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji

oraz ustawom.

Sędziowie zatem podlegają ustawom, także tym uchwalonym przez parlament z większością PiS, także tym zmieniającym ustrój sądów. Ponadto, chociaż artykuł 180.1. mówi, że

sędziowie są nieusuwalni,

to jednak wg artykułu 180.5. stwierdza, że

w razie zmiany ustroju sądów ... wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia.

Jak widać Konstytucja pozwala innym rodzajom władzy w istotnym, choć ograniczonym stopniu wpływać na władzę sądowniczą. Odrębność i niezawisłość nie są absolutne. Jednak część sędziów uważająca się za "nadzwyczajną kastę", wzorem Andrzeja Rzeplińskiego nie chce niektórych ustaw widzieć i nie chce się tym ustawom podporządkować, oszukańczo powołując się na rzekome pogwałcenie odrębności i niezawisłości sądów.

Już samo to oszustwo sprzedawane społeczeństwu wystawia sędziom złe świadectwo. A jest to przecież drobiazg wobec długiej listy niegodziwości "nadzwyczajnej kasty", która wyszła z PRLu nietknięta i latami solidarnie pilnowała tego, by nie rozliczyć łajdactw tamtego czasu oraz kooptowała urobionych na swój wzór sędziów reprodukując i przedłużając żywot patologii, tj. sądownictwa PRL i III RP.

Listkiem figowym zasłaniającym nagą prawdę o niesprawiedliwości III RP było skazanie (nie nadmiernie surowe) kilku płotek, natomiast prawdziwi zbrodniarze, to jest mocodawcy i rozkazodawcy pozostali całkowicie bezkarni. Na postumencie tej bezkarności zbudowano pomniki Jaruzelskiego i Kiszczaka z propagandowych oszustw, jak to wspaniałomyślnie i dobrowolnie oddali władzę. (Ciekawe jak długo by ją utrzymali po przełomie 1989/90 roku?)  

W rzeczywistości władzy nie oddali, bo zabezpieczyli swoje interesy i faktyczną władzę przekształcając PRL w III RP przez dokooptowanie agenturalnej, a skorumpowanie innej części "Solidarności". Tak powstały polityczno-gospodarcze elity państwa, które z założenia stworzono tak, by elity te mogły bez przeszkód rządzić i bogacić się okradając bezpośrednio współobywateli (aktualnie na tapecie casus Amber Gold) albo  całe państwo. Instytucje państwa i "zaprzyjaźnione media" (nieoceniony bon mot artysty w służbie patologii) dbały o to, by ta kradzież odbywała się bezproblemowo, jak to obecnie doskonale widać na przykładzie Amber Gold, vatowskich karuzel i obrotu paliwami pod parasolem Tuska albo "reprywatyzacji" pod HGW. Tracący krociowe zyski zakulisowi władcy III RP po raz kolejny (oby ostatni) postawili w stan alertu "swoich" sędziów.

Dotąd bowiem tzw. wymiar sprawiedliwości był filarem podtrzymującym kleptokrację III RP, ostateczną instancją, która w razie potrzeby uniewinniała złodziei lub łapowników (vide casus Sawickiej), skazywała tych, którzy mieli czelność skutecznie się do nich dobrać (casus Mariusza Kamińskiego), albo niszczyła niewygodną gazetę, np. odbierając jej tytuł (casus "W Sieci") lub nakładając horrendalną 150-tysięczną grzywnę za opisanie złodziejstwa ("Super Express", sprawa Drzewieckiej i Janowskiej). Do takich ostateczności dochodziło jednak niezbyt często, bo w trakcie procesu sędziowie mają, jeśli chcą, wiele sposobów, by udowodnić, że złodziei i łapowników, tak jak PRL-owskich zbrodniarzy nie da się skutecznie skazać.

Co innego, jeśli jakiś obywatel nie mogąc znieść usankcjonowanej sądownie bezkarności szefa oprawców stanu wojennego rzuci w sędziego tortem. To oczywiście da się zrobić, a kara musi być przykładna - natychmiastowa i surowa (to casus Zygmunta Miernika, skazanego na dwa, podwyższone do 10 miesięcy bezwzględnego więzienia).

Krajowa Rada Sądownictwa broni interesów złodziei już na etapie legislacji nie chcąc wypuścić z ręki pełnego wpływu sędziów na obsadę dyrektorów sądów. Złodziejska symbioza byłych: dyrektora i prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie wyjaśnia dlaczego. Na tym przykładzie widać bowiem, że sędziowie nie tylko "stają na czatach" dla innych złodziei, ale również własnymi rękami szarpią "postaw sukna" Rzeczypospolitej i do tego jest im potrzebna pełna kontrola nad administracją sądową.

 Znając III RP i "nadzwyczajną kastę" trudno uwierzyć, że Kraków jest wyjątkiem, a to oznacza, że wielu sędziów broni nie tylko swojej pozycji, ale i wolności w banalnym, penitencjarnym rozumieniu. Nic w tym dziwnego, skoro obrazu "kasty" dopełniają najbardziej  pospolite sklepowe kradzieże popełniane przez "nietykalnych".

I Prezes SN Małgorzata Gersdorf twierdzi, że za sędziowskie pensje dobrze żyć można tylko na prowincji, więc sędziowie z "wielkich miast" jak Robert W. z Wrocławia (wyniósł sprzęt elektroniczny za 2,5 tys. zł) czy Paweł M. ze Szczecina (wziął sobie element wkrętarki za 100zł) musieli sobie jakoś radzić. Ten ostatni po usłyszeniu zarzutów dyscyplinarnych jeszcze przez ponad pół roku wydawał wyroki. Koledzy z kasty pewnie wykazali zrozumienie dla trudności życia w drogim, wielkim mieście, a poza tym szkodliwość czynu była w oczywisty sposób niska (Ojtam, ojtam. jakieś 100 zł).

Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie, ale sędziowska kasta nie życzy sobie, by inni ją oceniali. U zarania III RP Adam Strzembosz obiecywał Polakom, że sądownictwo oczyści się samo, co wówczas uchodziło to za naiwność. Kasta nie zrobiła w tym celu nic. Gdy po latach zniewolenie komunizmem PRLu przepoczwarzyło się w zniewolenie patologiami III RP, Strzembosz okazał się zaciekłym wrogiem reformy sądownictwa. Jego "naiwność" była chyba raczej przebiegłością, cwanym sposobem blokowania inicjatyw reformy wychodzących spoza kasty (bo my zrobimy to sami).

Większość Polaków dała się nabrać na okrągły stół, "naiwność" Strzembosza i na "najlepszy od stuleci czas dla Polski", jaki po nim nastąpił, a medialny monopol podtrzymywał tę wiarę. Stopniowo jednak coraz więcej z nich, zwłaszcza młodych, zaczynało przeglądać na oczy. Dostrzeżenie przez znaczącą część Polaków wrednej gęby III RP ukrytej za propagandowymi frazesami zaowocowało zwycięstwem PiS, co dało mu mandat do reformy państwa, w tym reformy sądów.

Dlatego hasło "to jest nasz sąd" - jest ze strony "nadzwyczajnej kasty" i chronionych przez nią politycznych akolitów szczytem bezczelności, bo sądy zostały powołane po to, by służyły narodowi bezstronnym i sprawiedliwym rozpatrywaniem spraw, w tym karaniem złodziei i zbrodniarzy, a nie ich ochroną oraz ochroną wszelkich patologii szemranej władzy (jawnej i zakulisowej),  własnych szemranych interesów i wszelkich innych niegodziwości. Nieprzyjmowanie tego do wiadomości ostatecznie dyskwalifikuje "nadzwyczajną kastę".

Wiele wskazuje na to, że wobec przegniłego systemu "wymiaru sprawiedliwości" obecne reformy PiS są zbyt powierzchowne, bo przecież cała rzesza skorumpowanych bądź broniących korupcji sędziów w nim pozostanie. Sędziów przekonanych o tym, że sądy należą do nich, a rolą narodu jest posłusznie respektować ich wyroki.

Może zatem w tej sytuacji jedynym właściwym rozwiązaniem byłoby radykalne, konstytucyjne zerwanie ciągłości państwowej z III RP i opcja zerowa w sądownictwie, to jest powołanie nowego wymiaru sprawiedliwości, z gruntownie zmienionym garniturem sędziów. Sędziów, którzy będą rozumieli, więcej będą głęboko przekonani o tym, że ani Sąd Najwyższy ani żaden inny sąd nie należy do sędziów ani nie ma im służyć ich interesom. Sędziów, którzy będą orzekać w przekonaniu, że sądy należą do całego narodu i jemu mają służyć. Taki etos służby nie da się pogodzić z degeneracją, pychą i samouwielbieniem "najwyższej kasty".