... jak np. ten w 1946 r., kiedy to milicja użyła siły do jego rozpędzenia. W podobnym sposób ZOMO i SB pacyfikowały marsze w okresie stanu wojennego. Pomimo tych trudności jednak odbywały się one rok w rok. Ich trasa zaczynała się zawsze na Wawelu, gdzie odprawiana była msza św. za Ojczyznę. Stamtąd obywatele z licznymi pocztami sztandarowymi szli Drogą Królewską przez Rynek Główny do Grobu Nieznanego Żołnierza pod pomnikiem Grunwaldzkim na placu Matejki.

Jakże więc wielkim zaskoczeniem dla mieszkańców Krakowa jest decyzja wojewody małopolskiego Jerzego Millera, który zamiast marszu patriotycznego organizuje piknik "przy kiełbasce" na Błoniach. Dlaczego łamana jest ta wspaniała tradycja? Powód to urażona duma wojewody, który dwa lata temu jako były minister MSWiA i szef osławionej komisji ds. katastrofy smoleńskiej został "wybuczany" przez krakowian.

No cóż, kiedyś słowo minister oznaczało kogoś, kto służy społeczeństwu. Dziś chyba oznacza kogoś, kto nie tylko dba o interesy swojej formacji politycznej, ale i oczekuje za to społecznego poklasku. Niech więc ci, co wybiorą się na imprezę wojewody nie zapomną oklaskiwać  koalicji rządzącej i jej urzędników. Jak za czasów towarzysza "Wiesława". Jak to było? Chyba tak: Naród z partią, partia z narodem! Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje! A oklaski powinny być długie i siarczyste, bo wszystko z pewnością będzie nagrywane.

Ci jednak, dla których nadal drogie jest motto "Bóg - honor - Ojczyma", z pewnością spotkają się jak zwykle o godz. 10.00 na Wzgórzu Wawelskim, aby po mszy św. pójść z tradycyjnym marszu. Zachęcam wszystkich Czytelników i Internautów, którzy w tym dniu będą w Krakowie, aby dołączyli do nich.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski