Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka znalazł się w pułapce. Nie może jawnie przyznać, że obecność amerykańskich wojsk w Polsce nie stanowi zagrożenia dla Białorusi, a realnego niebezpieczeństwa agresji spodziewa się raczej ze strony Moskwy niż z Waszyngtonu. Szczere wyznanie przywódcy mogłaby wywołać w społeczeństwie dysonans i uzasadnione pytanie – dlaczego Mińsk pozostaje satelitą zagrażającej mu Moskwy i zdystansował się od Waszyngtonu, który jawi się swego rodzaju gwarantem białoruskiej niepodległości?

Przypomnijmy raz jeszcze słowa ambasadora Rosji w Mińsku Michaiła Babicza; „jakikolwiek atak na Białoruś zostanie uznany za atak na Rosję – ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami” – mówił wysłannik Putina w reakcji na zapowiedź ministra obrony RP Mariusza Błaszczaka, dotyczącą odtworzenia w Suwałkach pułku. Komentując zaś utworzenie bazy wojsk amerykańskich w Polsce stwierdził; „mamy z białoruskimi partnerami w tej części absolutne porozumienie, mamy regionalne zgrupowanie wojsk i sił, mamy sformowane wszystkie komponenty niezbędne zarówno do obrony jak i odpowiedzi militarnej”. Ambasador zapewnił też, że Białoruś jest „całkowicie chroniona (przez Rosję) i może być absolutnie spokojna”.

Jak zauważa Taras Pańko na ukraińskim portalu depo.ua, zaledwie dwa dni przed oświadczeniem Babicza, asystent sekretarza stanu USA ds. europejskich i euroazjatyckich Wess Mitchell stwierdził, że białoruska suwerenność jest „najbardziej niezawodnym bastionem przeciwko rosyjskiemu neoimperializmowi” (!).

Ta stanowcza i wojownicza retoryka przedstawicieli dwóch mocarstw atomowych w jakiś sposób zaskakująco kontrastuje z opinią prezydenta Białorusi, który jeszcze dwa tygodnie temu twierdził, że „w razie wojny, z wyjątkiem Rosji, prawdopodobnie nie ma na kogo liczyć. Ale w 100 proc. nie możey polegać nawet na Rosji”. Nie wspominając już wypowiedzi Łukaszenki sprzed kilkunastu tygodni, kiedy nie wykluczał, że gdyby jego polityka zawiodła, Białoruś stałaby się częścią „jakiegoś innego państwa”.

Jakie zatem emocje targają prezydentem, któremu w ciągu trzech dni bezpieczeństwo gwarantowali przedstawiciele dwóch państw o największym potencjale nuklearnym na planecie?
Wydaje się, że mimo wszystko sen z powiek spędza białoruskiemu przywódcy gotowość Rosji do obrony Białorusi „jak własnego terytorium”. Zwłaszcza w sytuacji, gdy nikt o atakowaniu Białorusi nawet nie myśli. Przy czym powodem dla wzmocnienia rosyjskiej obecności wojskowej ma być właśnie powstanie (jak do tej pory wirtualno- deklaratywnej) amerykańskiej bazy wojskowej w Polsce. W odpowiedzi na co, jak twierdzą dobrze poinformowane źródła bliskie Kremla, Władimir Putin zdecydowanie „rekomenduje” swojemu białoruskiemu sojusznikowi stworzenie najpierw „wspólnej” bazy obrony powietrznej wyposażonej w nowoczesne rosyjskie systemy rakietowe, a gdy już rozpocznie się budowa Fort Trump, chce zbudować własną bazę wojskową na Białorusi. Przy czym nie chodzi raczej o „symboliczna strukturę”, typu baza lotnicza w Bobrujsku, której powstanie udało się Łukaszence skutecznie odroczyć.

Na tle odżywających wciąż plotek, że Kreml jest „zmęczony” Łukaszenką, i przy następnych wyborach może go…, rosyjska obecność wojskowa na Białorusi jest ostatnią rzeczą, którą obecny prezydent chciałby widzieć. Dodajmy, że będąc w bezpośredniej zależności ekonomicznej od Rosji, Łukaszenka nie może sobie pozwolić na bezpośrednią i zdecydowaną odmowę Putinowi. Tę zależność próbuje jeszcze wzmocnić wszelkimi możliwymi sposobami ambasador Babicz, określając dalszą integrację rosyjskiej i białoruskiej gospodarki swoim najwyższym priorytetem.

Tak więc białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka wpadł w prawdziwą pułapkę. Nie może szczerze przyznać, że koncentracja wojsk amerykańskich w Polsce nie stanowi zagrożenia dla Białorusi, a realnego niebezpieczeństwa agresji spodziewa się raczej ze strony Moskwy niż z Waszyngtonu. Jawne wyznanie mogłaby wywołać u obywateli tego kraju uzasadnione pytanie – dlaczego Mińsk pozostaje satelitą groźnej Moskwy i zdystansował się od Waszyngtonu, który mógłby być pewnego rodzaju gwarantem białoruskiej niepodległości?

I jedyna sensowna odpowiedź na to pytanie brzmi: tylko Moskwa, z oczywistych względów, jest gotowa do współpracy z „niezmiennymi prezydentami”. Współpraca z UE i Stanami Zjednoczonymi wymaga przynajmniej pozorów demokracji i liberalnego rządu. Ale oczywiście takiej odpowiedzi na niewypowiedziane pytania obywateli Białorusi Łukaszenka nie udzieli. Jednocześnie będzie wciąż próbował uniknąć rosyjskiej obecności wojskowej. Reasumując, białoruskiemu przywódcy przyjdzie się zmierzyć z naprawdę karkołomnym wyzwaniem, będzie musiał wykonać wiele trudnych manewrów dyplomatycznych, aby „cało wyjść z tej opresji”. I od powodzenia tych manewrów zależy suwerenność Białorusi, zachowanie kontroli nad całym jej terytorium.

Jeśli rosyjska baza pojawi się na Białorusi, terytoria te zostaną bezpowrotnie utracone. Ukraińcy, mający doświadczenie takiej „współpracy wojskowej” z Kremlem, mogą to potwierdzić.

źródło: Kresy24.pl