Kilkanaście dni temu w kuriozalnym wywiadzie prof. Jan Hartman w „Polsce” powiedział, że: „[…] z własnego wyboru katolicyzm jest nie tylko religią, ale też państwem. Kościół nie jest instytucją krajową, tylko podmiotem zagranicznym, obcym krajem - Watykanem. I biskupi często przedkładali i przedkładają lojalność w stosunku do tego obcego państwa - nie zawsze mającego interesy zbieżne z Polską - nad lojalność wobec państwa polskiego”. Innymi słowy Hartman próbował nam powiedzieć, że stosowanie się do prawa kościelnego, prawa kanonicznego jest brakiem lojalności wobec Polski. Trudno takiego rozumowania nie porównać do prób podporządkowania sobie duchowieństwa przez jakobinów francuskich czy komunistów. Te reżimy również selekcjonowały księży patriotów od całej reszty wiernej Watykanowi. Wiadomo jaki los spotykał tych drugich. Teraz tokiem rozumowania Hartmana chyba idzie kolejny magik, który już parę razy dowiódł swojej znajomości katolicyzmu ( Szymon masz tam blisko chłopa do ewangelizowania!), Wojciech Maziarski. Przytoczę Wam drodzy czytelnicy kilka smakowitych fragmentów jego nowego komentarza, który oczywiście dotyczy sprawy ks. Adama Bonieckiego.

 

„Przecież nie cały polski Kościół ma twarz abp. Józefa Michalika czy Tomasza Terlikowskiego. Nie cały polski Kościół chce odebrać ludziom prawo do samodzielnego wyboru pomiędzy tym, co ich zdaniem dobre, a tym, co uznają za złe. Nie cały polski Kościół lęka się wolności, ideowego pluralizmu i zmian, jakie niesie ze sobą współczesność. Nie cały reaguje złością i agresją na każdą próbę odsunięcia go od sfery świeckiego życia państwa.”- peroruje Maziarski, który na okładce swojego pisma krzyżował mesjasza lewicy.


Stop. W tym miejscu, jak mawiał Jules z Pulp Fiction, pozwolę sobie na ripostę. Maziarski pisząc o prawie do „samodzielnego wyboru pomiędzy tym, co ich zdaniem dobre, a tym, co uznają za złe” nie tylko nie rozumie istoty katolicyzmu i całego chrześcijaństwa, ale również nie rozumie czym są przykazania, które dał Bóg Mojżeszowi. Nie ma również pojęcia czym jest wolna wola w naszej religii i istota posłuszeństwa w Kościele, która dotyczy nie tylko świeckich, ale przede wszystkim  duchowieństwa. Ja rozumiem, że ludzie, którzy stracili wiarę muszą ją sobie czymś zastąpić. Jedni znajdują latające spaghetti, inni wierzą w Dawkinsa a jeszcze inni wierzą w demokrację jak Hartman czy Maziarski. Nie wiem czy pan naczelny jest zwolennikiem katechezy w szkołach, pewnie nie, ale może warto by przejrzał on jakiś podręcznik do katechezy dla szkoły podstawowej. Tam wiedza o chrześcijaństwie jest wyłożona bardzo przystępnym językiem. Pan Maziarski potrzebuje bowiem łopatologii. Jeżeli to nie wyjdzie, polecam mu lekcję u Szymona Hołowni. On w przystępny sposób potrafi wytłumaczyć każdemu czym jest katolicyzm ( piszę to bez ironii). Dalszy fragment tekstu naczelnego „Newsweeka” dowodzi, że pan dziennikarz potrzebuje nie tylko katechezy, ale również odrobinę pokory.


„Nazwijmy rzecz po imieniu: ten religijny knebel jest w istocie przestępczym złamaniem artykułu 54 konstytucji, który stwierdza: „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów”. Fakt, że jako zakonnik ks. Boniecki ślubował posłuszeństwo swej zakonnej władzy, nie ma tu nic do rzeczy, bowiem władza ta nie może łamać prawa państwowego i pozbawiać obywateli Polski ich konstytucyjnych praw. Właściwie rzecz się kwalifikuje do Rzecznika Praw Obywatelskich i prokuratora”- pisze Maziarski. Niedawno w dodatku  do „Gazety Wyborczej”, biblii wielu „intelektualistów”, wyczytałem, że katolicy farmaceuci, którzy nie chcą u siebie sprzedawać „antykoncepcji po” powinni wybrać sobie inny zawód. Teraz Maziarski sugeruje, że ten, kto wypełnia prawo kościelne jest przestępcą. Ciśnie mi się na usta kilka słów, ale z litości nie zamierzam ich przelewać na ekran komputera.  Naprawdę nie chcę kopać leżącego, który na dodatek nie chce się podnieść.


Ja się oczywiście Maziarskiego nie boję. Mój Kościół jest starszy niż jakikolwiek ustrój panujący na tym świecie i chrześcijaństwo przetrwa jeszcze niejeden ustrój polityczny, który nastąpi po demokracji. Groźne jest jednak coś innego. Jeżeli ludzie mieniący się intelektualistami wypisują takie brednie to znaczy, że albo mamy do czynienia z ignorancją na niespotykanym wcześniej poziomie, albo doświadczamy wyjątkowej agresji, braku elementarnej tolerancji i nienawiści wobec Kościoła katolickiego. Przesadzam? Może i tak. Jednak w ciągu dwóch tygodni wyczytałem w mainsteamowej prasie, że biskupi nie powinni przekładać lojalności wobec Watykanu nad lojalnością wobec Polski oraz dowiedziałem się, że władze zakonu nakładające na swojego brata (który ślubował posłuszeństwo) karę, łamią prawo i powinien zająć się nimi prokurator. Z czym mogą się kojarzyć takie słowa?  

 

Łukasz Adamski