- Przewodniczący Stowarzyszenia Indiańskich Wodzów Kolumbii Brytyjskiej Stewart Phillip napisał w piątkowym komunikacie, że dzieci z Kamloops „zostały wykradzione ze swoich domów pod nadzorem rządu Kanady i nigdy ich nie oddano” - czytamy na portalu TVP Info.

Wezwał on także „wszystkich tych, którzy nazywają się Kanadyjczykami”, do uznania tego faktu za część wspólnej historii.

Jak podaje PAP za agencją Reutersa, „dzięki pomocy specjalisty używającego georadaru na jaw wyszła trudna prawda, na którą wskazywały wstępne ustalenia – potwierdzenie miejsca pochówku 215 dzieci, które były uczniami szkoły z internatem Kamloops Indian Residential School”, o czym napisała w komunikacie Roseanne Casimir, wódz plemienia Tk'emlups te Secwepemc. Jak zaznaczyła niektóre z dzieci miały nawet zaledwie 3 lata.

Casimir pisze także o zbiorowej mogile, gdzie zaginione dzieci zostały prawdopodobnie pochowane. Pochodziły one z różnych indiańskich społeczności głównie w Kolumbii Brytyjskiej. Prawdopodobne jest, że spoza tej prowincji także. Na obecnym etapie trwają prace koronera.

Łącznie doliczono się ponad 4100 dzieci, które zmarły będąc w residential schools.

Jak się okazuje, dzieci były odrywane od rodzin w przekonaniu, że edukacja ułatwi im życiowy start.

- Pierwszy premier Kanady, sir John A. Macdonald w 1883 r. mówił w parlamencie, że Indianie w rezerwatach są dzikusami. Przyznał, że naciskano nań, by „indiańskie dzieci były zabierane tak szybko, jak to możliwe spod wpływu rodziców, jako że to jedyna droga, by trafiły do szkół zawodowych, gdzie nabyłyby obyczajów i sposobu myślenia białego człowieka” - pisze portal TVP Info.

 

mp/reuters/pap/portal tvp info