Unia Europejska pod nieformalnym przewodnictwem Niemiec i Francji zmierza w bardzo niebezpiecznym dla wszystkich jej członków kierunku. Nauczeni doświadczeniami na swoim podwórku, kanclerz Merkel i prezydent Macron za pomocą instytucji i procedur unijnych forsują rozwiązania prawne, wprowadzające reguły i ograniczenia w pozostałych państwach w taki sposób, aby zapewnić sobie nieuprawniony wpływ na przebieg wydarzeń politycznych i społecznych, a w konsekwencji również gospodarczych w tych krajach. Pod hasłami obrony wartości demokratycznych, swobód obywatelskich, wolności słowa wdrażany jest taki model wspólnoty państw europejskich, o których Orwell mógł sobie tylko pomarzyć.

Wolę niepokornych państw będziemy łamać a krnąbrnych liderów będziemy niszczyć”- takiej treści komunikat zdaje się wybrzmiewać po przeprowadzonej na forum Parlamentu Europejskiego debacie na temat wdrożenia zapisów artykułu siódmego wobec Węgier. „Przeszkodą nie mogą być ani dobre obyczaje demokratyczne ani zapisy umów czy traktatów. Nasze musi być na wierzchu. Nie cofniemy się przed niczym”- dają do zrozumienia oficjele i urzędnicy europejscy. Ostatnie głosowanie w sprawie Węgier powinno być przestrogą dla wszystkich członków Unii. Być może niektórym nadal wydaje się, że nie zaliczenie do puli osób biorących udział w głosowaniu osób wstrzymujących się od głosu to jedynie wybieg formalny i sztuczka techniczna zastosowana w słusznej sprawie po tylko to, żeby osiągnąć wyższy cel. Było to jednak złamanie wszelkich dotychczasowych ustaleń i procedur. Może też oznaczać, że biurokraci unijni nie cofną się przed niczym, ponieważ i tak nie spotkają ich jakiekolwiek konsekwencje prawne czy formalne.

Przykład łamania unijnych traktatów dają Niemcy. Kanclerz Merkel poszła na całość w 2015 r. zapraszając do swojego kraju, a co za tym idzie do Europy przybyszów z Bliskiego Wschodu i z Afryki. Dalej nastąpiły próby narzucenia pozostałym państwom obowiązkowych „kwot relokacyjnych” w ramach europejskiej solidarności, czyli przyjęcia przymusowych imigrantów, idących w docelowo w setki tysięcy osób dla każdego z państw. Jednak tu nastąpił opór samych społeczeństw, które tak jak w Polsce czy Austrii w wyborach postanowiły zmienić władze, aby te skutecznie sprzeciwiły się zapędom Macrona i Merkel. Dla Brytyjczyków taka polityka zakończyła się brexitem.

Dziś Niemcy i Francja nie chcą już popełnić podobnych błędów. Zaczynają zdawać sobie sprawę, że na drodze ich planów mogą stanąć europejskie społeczeństwa, które nie zechcą przyjmować pod swoim dachem tysięcy rozwścieczonych, roszczeniowych uchodźców, którzy nie mają zamiaru ani pracować, ani się integrować. Europejczycy nie chcą już ryzykować bezpieczeństwa swoich rodzin w imię realizacji szaleńczych, utopijnych projektów swoich przywódców zbudowania społeczeństwa wielorasowego, wielokulturowego, którego głównym nurtem religijnych będzie islam. Dlatego społeczeństwa należy odciąć od informacji, tak by nie zdawały sobie sprawy z tego co ich przywódcy dla nich szykują.

Idealnym do tego celu narzędziem wydaje się unijna dyrektywa, zwana ACTA2. Za jej pomocą uda się odciąć niezależnych, mniejszych wydawców od znacznej części treści i kanałów komunikacji z czytelnikami, tworząc w ten sposób pole działania dla wielkich koncernom medialnym, głównie tych z kapitałem niemieckim i francuskim. W ostatnich latach Niemcy zdobyli duże doświadczenie w kneblowaniu swoich mediów i dziennikarzy za pomocą sankcji prawnych czy finansowych. W kraju rządzonym przez kanclerz Merkel nadal obowiązują dotkliwe kary finansowe za krytykowanie polityki imigracyjnej. Zakazuje się mówienia wprost o pochodzeniu i narodowości napastników, którzy dopuszczają się setek brutalnych przestępstw w niemieckich miastach. Nie dalej jak w ubiegłym roku na karę 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3,5 roku skazany został niemiecki dziennikarz za krytykę islamu. Napisał on, że przywódcy islamscy ściśle współpracowali z Hitlerem. Pomimo niezaprzeczalnych dowodów potwierdzających tezę dziennikarza, został on skazany. Bo w państwie Merkel nie można pisać źle o islamie. Można za to pisać o „polskich obozach śmierci”, co potwierdził swoim wyrokiem Niemiecki Trybunał Sprawiedliwości.

Selektywne traktowania przepisów prawa i traktatów potwierdzają również ostatnie działania niemieckich parlamentarzystów. Pomimo wydania przez Polskę negatywnej opinii w sprawie pobytu na terenie Unii Europejskiej Ludmiły Kozlovskiej, oraz wpisania jej na listę osób niepożądanych w strefie Schengen. Prezydencki minister Krzysztof Szczerski stwierdził, że Kozlovska została wydalona z Polski „ze względu na bezpieczeństwo państwa polskiego”. Znany z bliskich kontaktów z Rosją, niemiecki deputowany Frank Schwabe wraz z kilkoma swoimi kolegami z Bundestagu postanowili obejść europejskie traktaty i zaprosić objętą zakazem wjazdu Kozłovską do wygłoszenia referatu na temat łamania zasad praworządności w Polsce i na Węgrzech w niemieckim parlamencie. Wydając jej wizę wjazdową powołano się na "interes narodowy Niemiec". Okazuje się zatem, że „interes narodowy” naszego zachodniego sąsiada jest sprzeczny z „bezpieczeństwem państwa polskiego”.

Próby zagwarantowania sobie władzy przez unijnych biurokratów oraz ich mocodawców zaczynają przybierać nie tylko karykaturalne ale i niebezpieczne dla społeczeństw Europy formy. Niemcy z jednej strony porozumiewają się z Rosją nad głowami pozostałych państw Unii, np. w sprawie NordStream 2 czy w szeregu innych projektów gospodarczych, z drugiej zaś strony idą na wojnę z mniejszymi krajami członkowskimi Unii, które nie chcą się podporządkować kanclerz Merkel. Dr Rafał Brzeski stwierdził w ostatnim wywiadzie, że „cała (nadchodząca) jesień będzie jednym wielkim rosyjsko-niemieckim natarciem na Polskę”. Obyśmy potrafili dobrze się do tego natarcia przygotować, korzystając przy tym z wolności słowa i swobody mediów, którymi póki co, nadal jeszcze dysponujemy.

Paweł Cybula