Historia Ikony z Tuluzy rozpoczęła się w 1983 r., gdy Paul de Soos ustawił w swoim mieszkaniu reprodukcję znanej ikony Matki Boskiej Bramy Niebios, która po grecku nosi nazwę Portaissa, czyli Odźwierna - Ta, która stoi u bram Nieba.

Dokładnie 11 lutego 1990, w rocznicę pierwszego objawienia się Matki Bożej w Lourdes, ikona zaczęła wydzielać oleistą ciecz o intensywnym a zarazem delikatnym i kojącym zapachu. Ciecz spływał a obficie na obrus i otwartą Biblię, nie pozostawiając po sobie tłustych plam. Paul zastał ten widok po powrocie z wieczornego nabożeństwa, w którym uczestniczyły także jego trzy znajome z grupy modlitewnej. Zaproszone na poczęstunek kobiety pierwsze zwróciły uwagę na ociekający obraz. Zamierzając skontaktować się z księdzem, Paul prosił kobiety o zachowanie dyskrecji, lecz nadaremnie... Wieść o niezwykłym zjawisku natychmiast się rozniosła i niebawem drzwi od mieszkania Paula przestały się zamykać. W ciągu niespełna ośmiu lat przeszło przez nie kilkadziesiąt tysięcy osób, w tym wielu duchownych. Pomimo nadzwyczajności zdarzenia, przed ikoną panowała atmosfera zwyczajnej, choć gorącej modlitwy, nie budząc niczyich zastrzeżeń. Nigdy nie doszło do jakichkolwiek nieporozumień z duchowieństwem. Od samego początku Paul gotowy był całkowicie się podporządkować decyzji swojego biskupa. Zaczęły mnożyć się świadectwa o doznaniu nadzwyczajnych łask przed wizerunkiem Bramy Niebios lub poprzez namaszczenie tajemniczą cieczą, która wypływała szczególnie intensywnie w czasie wspólnego odmawiania różańca. Ściekała ona na watę, której - choćby najmniejszy kawałek - każdy z modlących pragnął otrzymać z myślą o swych bliskich. Codziennie przychodziło kilkadziesiąt listów z prośbą o modlitwę i przysłanie nasączonego oleistą cieczą wacika.

Dla Paula, jedną z największych łask było nawrócenie młodszego brata, który od wielu lat nie przystępował do sakramentów. Po przyjeździe do mnie - napisał Paul w liście do arcybiskupa Tuluzy - wyniszczający rak czynił go coraz bardziej drażliwym i zgorzkniałym. Przez długi czas zachowywał rezerwę, lecz widzą modlitwy tylu osób, obserwując żarliwość błagań pod adresem Maryi i czytając wiele listów, wyrażających cierpienie i zarazem ufność - został dosłownie pochwycony przez łaskę - zobaczył i uwierzył! Stał się radosnym sługą Matki Bożej poprzez poprzez dobrowolne zaangażowanie. Był odpowiedzialny za korespondencję, w sumie wysłał kilka tysięcy listów, do każdego z nich dołączając wacik. W terminalnym stadium choroby, zachowując pełną świadomość, przyjął sakramenty. W czasie ostatniej dla niego Mszy św., w pokoju ikona wydzielała ciecz z zadziwiającą obfitością. W chwili śmierci trzymał ikonę w rękach. Zgasł spokojnie po wypowiedzeniu słów: Ty będziesz moją Bramą Nieba!

Przy okazji audiencji prywatnej u Ojca Świętego, szef jednego z periodyków opowiedział Papieżowi o ikonie z Tuluzy... Gdy kilka miesięcy później Paul uczestniczył w audiencji generalnej, Papież z daleka dostrzegł ikonę, zbliżył się do niej, pobłogosławił i pocałował. W kilku słowach zachęcił Paula do modlitwy za Kurię Rzymską, za osoby konsekrowane na całym świecie, oraz za duchowieństwo we Francji. Krótko potem Paul otrzymał od Ojca Świętego list z wezwaniem do stawienia się wraz z ikoną. W Watykanie spotykał się z przedstawicielami różnych kongregacji, którzy wzięli ikonę pod obserwację. Nawet przez głowę mu nie przeszło, w jakich okolicznościach ją odzyska! Otóż, po długim oczekiwaniu w okazałej sali zobaczył przed sobą Ojca Świętego w towarzystwie kilku dostojników. Papież zapytał o wiek, zawód... Jestem Panu winny szacunek, bo jestem młodszy o rok - powiedział z uśmiechem, trzymając przy sobie ikonę. Zanim ją oddał, z szacunkiem pocałował i wypowiedział słowa, które Paul po dzień dzisiejszy powtarza ze wzruszeniem: Błogosławieni są Pana bliscy oraz ci, którzy do tego wizerunku zbliżać się będą...

Na zaproszenie rozmaitych wspólnot zakonnych i grup modlitewnych - zawsze za zezwoleniem miejscowego biskupa - Paul odbył około 200 podróży z ikoną, przemierzając prawie wszystkie kontynenty. Był nawet w Mołdawii i na Ukrainie (nigdy w Polsce). Przy okazji niezliczonych nabożeństw i czuwań modlitewnych dokonywały się fizyczne i - przede wszystkim - duchowe uzdrowienia. wszystkim - duchowe uzdrowienia. Pośród licznych fotografii, robionych przy okazji tego rodzaju zgromadzeń, jest jedna, która przedstawia czteroletniego chłopca chorego na raka krwi. W obecności setek uczestników spotkania, niesiona przez niego ikona zajaśniała niezwykłym blaskiem, który z całą pewnością nie pochodził z lampy aparatu fotograficznego. Chłopak został cudownie uzdrowiony z nieuleczalnej choroby. Niezwykłego uzdrowienia duchowego doświadczył także niewierzący dotąd Christian. Chłopak od urodzenia cierpiał na dziwną chorobę, która zmuszała go do leżenia na brzuchu powodując nieskoordynowane ruchy. Łaska nawrócenia zaowocowała w nim ogromnym zaufaniem do Boga i wiarą w sens własnego życia, pomimo dotkliwego kalectwa. Uderzając nieprecyzyjnie dwoma palcami w klawiaturę komputera, napisał niedawno doktorat z filozofii. Już drugi, bo pierwszy, z teologii, obronił kilka lat wcześniej. Chociaż kompletnie zdany na pomoc innych, prowadzi zajęcia na uczelni.

Liczne podróże, nieustanny ruch w mieszkaniu oraz telefony o każdej porze dnia i nocy od zrozpaczonych ludzi - wszystko to przerosło siły i wiek Paula. Za poradą kardiologa i najbliższych przyjaciół opuścił Tuluzę i przeniósł się do mieszkania swojej siostry niedaleko Paryża. Ikonę przekazał grupie oddanych osób, które miały kontynuować dzieło, lecz fenomen z pachnącą i oleistą cieczą kompletnie zaniknął. Pojawił się na nowo w mieszkaniu Paula pod Paryżem. Niewielka ikona, kopia poprzedniej, daje o sobie znać w czasie comiesięcznej Eucharystii i różańca, w których uczestniczą znajomi Paula oraz znajomi znajomych... Każdy posiada możliwość wypowiedzenia swych intencji, które - w większości przypadków - dotyczą rozmaitych problemów, zmartwień, chorób, niewiary osób bliskich lub znajomych... W atmosferze braterskiej i siostrzanej zażyłości - raczej rzadkiej wśród Francuzów - odbudowuje się ich wiara w miłość Matki Bożej. Pachnąca i oleista ciecz, widzialny i namacalny symbol najszlachetniejszego Miłosierdzia, niewidzialnie namaszcza ich serca. Uzdrawiający płyn - symbol wszelkiej łaski i dobroci Bożej - zaczyna zawsze wypływać z trzech gwiazd, znajdujących się na czole Bogurodzicy oraz na dwóch Jej ramionach. Gwiazdy oznaczają trzy Osoby Boskie, w imię których Maryja jest pobłogosławiona. A więc to z głębi Trójcy Świętej wypływa uzdrawiające Miłosierdzie, którego symbolem jest oleista ciecz. Jej perfumowy zapach każe myśleć o woni miłości i radości z Księgi Pieśni nad Pieśniami: Jak piękna jest miłość siostro ma, oblubienico, i o ileż twoja, lepsza jest miłość twoja od wina, a zapach olejków twych nad wszystkie balsamy (Pnp 5,10). Jak można czytać takie słowa w Biblii i nie myśleć o miłości najpiękniejszej oblubienicy - Oblubienicy Ducha Świętego? Imię Myriam - Maryja posiada bardzo głęboką wymowę: jest złożeniem mir (mirra) oraz em (źródło lub inne wody). Mirra, którą jest perfumą w w stanie stałym, symbolizuje w Biblii miłość czystą, wierną i mocną. Wstałam, aby otworzyć miłemu memu, a ręce moje ociekały mirrą, palce moje mirrą spływającą - na uchwyt zasuwy (z Pieśni nad Pieśniami). Zrozumiejmy ten tekst w duchowy sposób, odnosząc go do Oblubienicy Ducha Świętego - tak, jak pojmowali go Ojcowie Kościoła. Czy Maryja, Myriam, nie opływa dla nas mirrą miłości najmocniejszej, macierzyńskiej, niezawodnej, współczującej i uzdrawiającej? Czy to nie z palców Portaissy płynie zbawienna oliwa na "zasuwy Nieba", po to, by szeroko się otwarły dla naszych modlitw, a pewnego dnia - dla nas samych?

Według bardzo starej tradycji, autorem trzech pierwszych ikon Matki Bożej wraz z Dzieciątkiem był św. Łukasz. Maryja - zgodnie z tym starożytnym przekazem - obiecała wszystkim kontemplującym te święte obrazy dostąpienia udziału w Jej własnej świętości. Przez całe wieki mnisi malowali ikony: zastępowali nimi stare, zniszczone przez niezliczone pocałunki wiernych oraz dym z kadzideł i lampek oliwnych. Tworzyli nowe, na potrzeby rozwijającego się kultu.

Dramatycznym okresem dla świętych i czczonych obrazów był wiek VIII oraz pierwsza połowa IX. Niektóre sekty doprowadziły do wynaturzenia istoty chrześcijańskiego kultu ikon, powodując falę ich fanatycznych zniszczeń przez ikonoklastów. Dla przezwyciężenia ikonoklazmu Sobór w Nicei (787 r.) jasno określił, że cześć oddawana świętym obrazom odnosi się nie do nich samych, lecz do osób, jakie one przedstawiają.

Pierwotna ikona Portaissy nosi na sobie ślad cięcia szablą, zadanego przez ikonoklastę (analogia z obrazem Jasnogórskim). Tradycja podaje, że ze zranionego policzka Bogurodzicy wypłynęła krew. Bojąc się kolejnych zniesławień ikony oraz jej kompletnego zniszczenia, pewna kobieta z Nicei (dzisiejsza Turcja) wrzuciła ją w morze. Jak mówi stary przekaz, niecałe dwa wieki później, odnaleźli ją na morskim brzegu dwaj mnisi z Góry Athos (starego i największego ośrodka życia monastycznego w Kościele Wschodnim, który składa się z wielu klasztorów; dziś przebywa tam ok. 1850 zakonników). Według mnichów, znaleziona cudownie ikona została umieszczona w kościele, lecz nazajutrz znikła. Odnalazła się przy wielkim portalu wejściowym do klasztoru. Na nowo przytwierdzona do ikonostasu, bez niczyjej pomocy przemieściła się na miejsce przy bramie. Ponieważ ta tajemnicza eskapada powtórzyła się trzy razy, mnisi zostawili ją na tym miejscu, zbudowawszy dla ikony specjalną kaplicę, z której do dziś dnia nie przestaje promieniować łaskami.

Portaissa już kilka wieków temu zawładnęła sercami Rosjan. Wieść o cudownej ikonie, rozgłaszana przez pielgrzymów wracających z Góry Athos, dotarła do uszu pobożnego cara Aleksjeja Romanowa i do przełożonych Kościoła w Moskwie, którzy - w osobie archimandryty późniejszego patriarchy Rosji Nikona, - zwrócili się do mnichów ze Świętej Góry o wykonanie kopii cudownej ikony.

W czerwcu 1648 r. ojciec Pachomiusz w towarzystwie kilku współbraci przybył do Moskwy z ikoną, która została uroczyście powitana i przyjęta przez dostojników Kościoła, cara oraz wierny lud. Wystawiono ją najpierw w Bramie Zmartwychwstania, a następnie (od 1669 r.) w specjalnie wybudowanej kaplicy, która w krótkim czasie stał a się sławnym sanktuarium Maryjnym. Sporządzano liczne kopie ikony, wysyłając je najpierw do Nowogrodu, a stamtąd w głąb Rosji. Moskiewskie sanktuarium pozostawało jednak najważniejszym ośrodkiem kultu Portaissy. Obok rzesz chrześcijan, przybywali do niego także muzułmanie z Kaukazu. Usytuowana w centrum miasta, przy ruchliwej ulicy i tuż obok Kremla, kaplica gromadziła wiernych przez dwieście sześćdziesiąt lat. Ikona Moskiewska była najprawdopodobniej jedyną spośród wszystkich cudownych ikon na świecie, do której wierni mieli nieprzerwany dostęp w dzień i w nocy. Wieśniacy i rzemieślnicy, uczeni i prości, wielcy i mali jednakowo padali na kolana przed wizerunkiem. Niejednokrotnie sama ikona pielgrzymowała, niesiona na czele świątecznych procesji. Po całonocnych modlitwach, obfitujących w różnego rodzaju uzdrowienia, ponownie wracała uroczyście na stałe miejsce w sanktuarium.

Rodzina Romanowów wielokrotnie dawała dowody swego przywiązania do cudownego wizerunku. Począwszy od Pawła I (1796- 1801) wszyscy kolejni władcy w dniu swej intronizacji przychodzili do Bogurodzicy z pokłonem. Car Mikołaj II, czczony dziś w Kościele Prawosławnym jako męczennik, swój każdorazowy pobyt w Moskwie rozpoczynał od nawiedzenia kaplicy. Księżna Elżbieta, która po zabójstwie Wielkiego Księcia Sergieja została mniszką - nazywana jest dzisiaj "moskiewską matką Teresą", z racji swego niezwykłego poświęcenia dla bezdomnych i ubogich - spędzała wiele godzin na modlitwie przed ikoną Bogurodzicy. W czasie Rewolucji Październikowej księżna została podstępnie uprowadzona i zamordowana. Bezwzględność rewolucjonistów i sowieckiej władzy w stosunku do Kościoła w niczym nie osłabiły czci dla Portaissy. Zawsze przepełnione sanktuarium stało się ośrodkiem duchowej wolności i rodzajem pokojowego protestu wobec pompatycznych komunistycznych imprez na pobliskim Placu Czerwonym. W ciągu jednej nocy, z 29 na 30 lipca 1929 roku, kaplica została zrównana z ziemią.

Gdy wierni z narażeniem życia modlili się na jej miejscu, rosyjscy emigranci w Serbii przystępowali już do budowy nowej kaplicy, na wzór tej zniszczonej. Jak przed trzema wiekami, tak i tym razem mnisi z Góry Athos nie odmówili wykonania nowej kopii. Nowe sanktuarium w Belgradzie niebawem stał o się jednym z najbardziej żywotnych ośrodków życia duchowego w mieście.

Kopia zamówiona niegdyś przez archimandrytę i cara ocalała w ukryciu kościoła w Sokolnikach. Zaś ikona, którą posiada Paul, jest bardzo dziś rozpowszechnioną reprodukcją kopii oryginalnej Portaissy, wykonaną przez mnicha z Góry Athos w 1920 r. Modlitwa przed ikoną Paula nadal trwa, w ciszy. Ustała też wysyłka listów z kawałkami nasączonej waty... Paul rozumie, że wyznaczonemu zadanie - jak i życie - pomału dobiega końca. Wierzy (jego dziecięca wiara jest uderzająca), że oczekiwane i utęsknione spotkanie z Niebieską Odźwierną nadchodzi.

ks. Andrzej Trojanowski TChr