Problem z transseksualizmem jest taki, że nie znamy etiologii ani natury tego schorzenia. Wiemy tylko o pewnym konflikcie osoby w kwestii autoidentyfikacji płciowej. Jeżeli mamy brak solidnej diagnozy, poza końcową konkluzją opartą o deklarację danej osoby, to trudno stwierdzić, czy zaproponowana terapia jest drogą do rozwiązania problemu, czy też tylko próbą jego ukrycia. Skłaniałbym się raczej ku tej drugiej opcji. To wygląda na próbę zamiecenia problemu pod dywan.

Jeśli mamy człowieka w zdrowym ciele, ale z konfliktem osobowości, to nie wyobrażam sobie jako rozwiązania problemu podążenia za autodiagnozą tej skonfliktowanej wewnętrznie, a więc w jakimś sensie chorej (pod względem autoidentyfikacji) osobowości. Oparcie się na własnym doświadczeniu takiej osoby sugerowałoby raczej wątpliwą jakość samej diagnozy, a siłą rzeczy – także przyjętych rozwiązań rzekomo terapeutycznych.

W moim przekonaniu, jeżeli rzeczywiście chcielibyśmy pomóc osobom transseksualnym, powinniśmy dążyć do solidnej diagnostyki w kwestii etiologii i natury zjawiska, ale takich badań w gruncie rzeczy nie prowadzi się ani w Polsce, ani na świecie. Akceptacja faktu wystąpienia konfliktów i przyjęcie rozwiązania w kierunku procedury tzw. zmiany płci (a w tym kierunku idą przecież zaproponowane rozwiązania z tzw. okresem próbnym) skłania do konstatacji, że jest to podążanie za ideologią gender, w której to człowiek sam, na podstawie jakiegoś widzi-mi-się (lub bardziej ustabilizowanych odczuć) określa przynależność płciową.

Not. MBW