Kilka dni temu pisałam na Fronda.pl o dość intrygującym artykule, jaki ukazał się w najnowszym numerze miesięcznika „Wysokie Obcasy Extra” (czytaj TUTAJ). Już wtedy przeczuwałam, że krytyka feminizmu (i to naprawdę, całkiem rzetelna!) nie rozejdzie się ot tak, po kościach. I miałam rację – pełne oburzenia i rozgoryczenia głosy zdążyły już zabrać działaczki Feminoteki, zaś „Wyborcza” publikuje pełen rozżalenia list Magdaleny Środy i Agnieszki Graff. Warto przyjrzeć się tym protestom, choćby dlatego, że wiele mówią na temat polskiego środowiska feministek (może nawet więcej, niż wspomniany artykuł z „WOE”?).

Feminoteka żąda sprostowania

Jeszcze we wtorek na oficjalnej stronie Feminoteki ukazał się obszerny list otwarty, w którym działaczki organizacji domagają się... sprostowania od „WOE”. Zdaniem sygnatariuszek pisma (m.in. Joanny Piotrowskiej, Sylwii Chutnik, Anny Czerwińskiej, Anny Dryjańskiej), stwierdzenia zawarte we wspomnianym artykule „nie mają pokrycia w rzeczywistości”, zaś stawiane przez autorkę zarzuty są „nieprawdziwe”.

„Waloch-Matlakiewicz nie dochowała podstawowego dziennikarskiego obowiązku poszukiwania danych, które potwierdzałyby stawiane przez nią tezy oraz weryfikowania tez stawianych przez swoich rozmówców. Kto wie, może gdyby autorka ustaliła fakty, to jej ocena feminizmu wyglądałaby zupełnie inaczej?” - zastanawiają się działaczki Feminoteki (całość ich listu można przeczytać TUTAJ).

Graff i Środa biegną na skargę do... facetów!

Jednak najbardziej oburzone krytyką ze strony „WOE” są Agnieszka Graff i Magdalena Środa, czołowe przedstawicielki nadwiślańskiego feminizmu, które... same udzieliły miesięcznikowi licznych wypowiedzi. Panie publikują dziś na łamach „Wyborczej” apel do... redaktora naczelnego Adama Michnika, jego zastępcy Jarosława Kurskiego oraz redaktora Jerzego Wójcika. Przyznają Państwo, dość komicznie wygląda ten feministyczny bieg na skargę do... mężczyzn, ale najwyraźniej panie nie przewidziały skutków ubocznych takiego działania.

Graff i Środa (całość ich listu czytaj TUTAJ) wyrażają „oburzenie, a jednocześnie ogromny żal” z powodu artykułów w „WOE”, które nazywają „nierzetelnymi, zmanipulowanymi, mijającymi się z faktami, opartymi na stereotypach i przesądach”. Co więcej, zarzucają autorce tekstu, że nie ma „żadnej wiedzy ani aspiracji do jej posiadania” na temat środowisk feministycznych, zaś jej prywatne opinie są... krzywdzące dla działaczek. Czyli jednym słowem, drogie Czytelniczki(!) i Czytelnicy, po prostu zbrodnią jest posiadanie krytycznej opinii na temat polskiego środowiska feministek.

Wracając do listu Graff i Środy (naprawdę, niezła komedia!) - panie zwyczajnie odbierają dziennikarkom „WOE” prawo do posiadania własnej opinii (pewnie byłoby inaczej, gdyby zachwalały pod niebiosa działania feministek), zarzucając im szczucie i brak standardów dziennikarskich. Kuriozalnie brzmi też zarzut, że w artykule wypowiadają się wyłącznie antyfeministki. To ciekawe, bo kogo Graff i Środa posądzają o taką zbrodnię, skoro w tekście wypowiadają się... one same oraz prof. Ewa Łętowska, Marta de Zuniga, Marta Budny oraz Katarzyna Bratkowska. Jakoś nie ma tu śladu po zajadłym antyfeminizmie...

O feministkach wyłącznie dobrze, albo wcale!

Skarżące się Michnikowi feministki najbardziej nie mogą przeboleć chyba tego, że tekst ukazał się w przededniu Manify, ich wielkiego, corocznego święta, które cieszy się chyba coraz mniejszym zainteresowaniem Polek (bo ile można w kółko powtarzać o aborcji, prawie do swojego brzucha i dżenderze?). „Wyrażamy wielki żal, że teksty takie ukazały się w magazynie pisma o wieloletniej tradycji wolnościowej, pisma, które było (jest?) liderem w obronie obywatelskiej równości, a także rzetelności dziennikarskiej” - piszą Środa i Graff, domagając się... O, i to jest właśnie najciekawsze! Przeprosin na łamach miesięcznika "WOE”, publikacji na tychże łamach rzetelnego materiału o ruchu kobiecym i otwarcia łamów miesięcznika dla tematyki równościowej, która jest w nim niemal nieobecna. Jednym słowem – ma być tekst gloryfikujący nadwiślańskie feministki, bo inaczej „WOE” może się pożegnać z mianem pisma wolnościowego (cokolwiek to znaczy!).

Na gorzkie żale Graff i Środy zareagowały już dziennikarki „WOE” (całość TUTAJ), które... mają podobne odczucia, jak ja. „Oburzenie autorek listu wynika z tego, że nie napisałyśmy artykułu o ich zdaniem jedynie słusznej treści - że nie obwiesiłyśmy ich medalami za walkę o prawa kobiet i nie namalowałyśmy poprawnej politycznie laurki” - piszą Aneta Borowiec i Natalia Waloch-Matlakiewicz.

Monopol na mówienie o kobietach

Dziennikarki „WOE” zauważają (zupełnie słusznie!), że list Graff i Środy brzmi zupełnie tak, jakby jego autorki postawiły sobie za cel potwierdzenie tez stawianych w drażliwym artykule oraz antyfeministycznych stereotypów. Borowiec i Waloch-Matlakiewicz podtrzymują swoją opinię, że największym grzechem polskiego środowiska feministycznego jest „zamknięcie się na krytykę, przekonanie o absolutnej słuszności i monopol na wypowiadanie się o prawach kobiet”. Czy Graff i Środa swoim oburzonym tonem nie potwierdzają tego?

Co więcej, z relacji dziennikarek „WOE” wynika, że Graff i Środa zwyczajnie kłamią, zarzucając im manipulację swoimi wypowiedziami, bo jak się okazuje... ich rozmowy były autoryzowane i ukazały się w niezmienionym kształcie. Jasne, słowo przeciwko słowu, ale...

Waloch-Matlakiewicz i Borowiec znowu słusznie zauważają (o czym także pisałam w swoim pierwszym tekście), że jeśli feministki rzeczywiście chcą działać na rzecz polskich kobiet, to nie mogą się kisić we własnym sosie, ale powinny słuchać także konserwatystek czy kobiet o odmiennych, niż one poglądach. „Nie zgadzamy się, aby ruch feministyczny wykluczał kogokolwiek tylko dlatego, że ma inne poglądy. My nie czujemy się zagrożone, rozmawiając z kobietami nawet o skrajnie różnych od naszych światopoglądach, bo wiemy, że nasza wolność nie jest zagrożona przez inność” - konstatują redaktorki „WOE”.

(nie)święta wojenka

Przyglądam się tej wojence w feministycznym środowisku z nieskrywanym zainteresowaniem. Bo przecież sprawy kobiet mnie również leżą na sercu, ale jakoś zwykle nie jest mi po drodze z rozwrzeszczanymi, skupionymi na walce o aborcję i antykoncepcję (jakby to stanowiło jakiś problem) feministkami. Tyle tylko, że jeśli ja formułuję zarzuty pod adresem feministek, to efekt jest taki, jak gdybym rzucała grochem o ścianę. Bo przecież niby jestem po przeciwnej linii frontu, a moim głosem „steruje Kościół”. Dlatego tak bardzo cieszy mnie, że wreszcie objawiły się w środowisku „Wysokich Obcasów” kobiety, które znalazły w sobie tyle odwagi, by sformułować kilka gorzkich słów prawdy na temat feministek. Tyle tylko, że ich spokojne odpowiedzi na te rozhisteryzowane listy i apele o konstruktywną rozmowę także rozbiją się o falę złości i niechęci. Właśnie w trakcie pisania tego tekstu pojawił się kolejny list ws. publikacji „WOE”. Tym razem redaktorka naczelna „Wysokich Obcasów” Paulina Reiter zapewnia, że jej feministki nie wkurzają, deprecjonując tym samym krytyczny głos swoich koleżanek (to swoją drogą zabawne, że "WO" odcina się od "WOE"). I tak nadzieja na dyskusję spaliła na panewce, bo przecież – jak wynika z wyżej przytoczonych reakcji pań Graff, Środy, Reiter i działaczek Feminoteki – polskie feministki są jak, przepraszam, święte krowy, których działania nie podlegają żadnej ocenie (a już nie daj Boże krytyce!)...

Marta Brzezińska-Waleszczyk