W 2019 roku z pewnością pojawią się silne naciski ze strony unijnych biurokratów oraz opozycji, przynaglające Polskę do szybkiego wejścia do strefy Euro. ,,Wejście do strefy Euro pozbawia nas mi. in. możliwości samodzielnego decydowania o kierunkach rozwoju gospodarczego Polski (…) podstawowe decyzje w tym zakresie będą podejmowane w centrali Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie''. O zagrożeniach związanych ze strefą Euro i o geopolitycznej sytuacji Polski mówi dla portalu Fronda.pl prof. Grzegorz Górski, prawnik, historyk, wykładowca akademicki.

Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Panie Profesorze, co oznaczałoby dla Polski wejście do strefy walutowej Euro, bo taki pomysł forsuje usilnie opozycja?

Prof. Grzegorz Górski: Strefa Euro naciska na nasze przystąpienie do niej, bo to akurat wiemy z wielką pewnością, co może to oznaczać dla nich. Polska przy poziomie swojej gospodarki i poziomie zadłużenia publicznego (ca 50% PKB), może być potencjalnie „dodłużona” na jakieś 200 mld. Euro.

Skąd takie kwoty?

Ponieważ kraje strefy euro łącznie mają taki mniej więcej poziom swojego zadłużenia, jaki my osiągniemy jeśli taka operacja się dokona. Gra idzie więc o bardzo dużą stawkę, bo włączenie do strefy Euro nas, Czech, Szwecji i Danii, daje możliwość „wyprodukowania” jakichś 500 mld Euro. Oczywiście na nasz koszt i na koszt naszych przyszłych pokoleń.

A więc zwłaszcza Francuzi i Macron, tak silnie prą do poszerzenia strefy Euro na te kraje. Jeśli dodamy do tego jeszcze Węgry, Bułgarię i Rumunię, to dojdzie dodatkowo jakieś 70 mld Euro. No i dzięki tym pieniądzom, Macron będzie mógł dalej „reformować” Francję i kupić sobie może drugą kadencję. Ale i Niemcom to odpowiada bardzo, bo zdejmą z siebie koszt utrzymania komfortu życia swoich francuskich przyjaciół.

Czy to będzie miało wpływ na polskie zadłużenie?

To wiemy na pewno, że w krótkiej perspektywie w ramach „wspólnego europejskiego worka”, nasze zadłużenie wewnętrzne natychmiast wzrośnie, tyle tylko, że my nic z tego nie uzyskamy. Poza - rzecz jasna - spłacaniem tego zadłużenia, bo to akurat jest oczywiste.

Wejście do strefy Euro pozbawia nas również możliwości samodzielnego decydowania o kierunkach rozwoju gospodarczego Polski. Jest również pewne, że podstawowe decyzje w tym zakresie będą podejmowane w centrali Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie. A niespełna 20 lat historii Euro wystarczająco pokazuje, że zapadające tam decyzje są podejmowane w pierwszym rzędzie w interesie gospodarki niemieckiej. Rzecz jasna dlatego, że - jak twierdzą Niemcy - to stan ich gospodarki ma decydujący wpływ na sytuację Euro, co skądinąd jest prawdą. No ale skutki tego też znamy - wystarczy spojrzeć na losy Grecji, Włoch, Hiszpanii czy Portugalii.

No i nieformalny, ale istniejący podział na kraje lepsze i gorsze w Unii…

Do tego skutki społeczne, w postaci rozlewającej się po Europie „pierwszej prędkości” fali niezadowolenia. To jest efekt Euro i polityki dbania o niemieckie interesy oraz o interesy wielkich korporacji. Konsekwencje tego stanu odczuwa pauperyzująca się klasa średnia, oglądająca galopująco postępujące rozwarstwienie społeczne. To znaczy to, z czym my staramy się zerwać przez ostatnie trzy lata. Jeśli wejdziemy do strefy Euro, to nieuchronnie powrócimy na ścieżkę „rozwoju” serwowaną przez rządy koalicji PO - PSL, a wcześniej SLD i Unii Wolności.

Czy sugestie na temat osłabienia pozycji amerykańskiej w Europie są trafne i czy to parcie na wprowadzenie waluty europejskiej wiąże się z owym „osłabieniem siły USA na Starym Kontynencie''?

Parafrazując Marka Twaina z całą pewnością można powiedzieć, że pogłoski o „osłabieniu siły USA w Europie” są stanowczo przesadzone. Prezydent Trump redefiniuje relacje amerykańsko - europejskie w kontekście całkowitej zmiany polityki niemieckiej. Wobec otwartych już niemieckich prób budowania konkurencyjnego względem Stanów Zjednoczonych bloku, czego nie kryła ani kanclerz Merkel ani prezydent Macron, Amerykanie wyciągają odpowiednie i adekwatne wnioski. Amerykanie od początku wiedzieli, że Euro powstało po to by wypierać dolara, ale póki trwało północnoatlantyckie przymierze, nie traktowali tego w kategoriach zagrożenia. Zresztą w początkowej fazie Niemcy też nie deklarowali - i to chyba nawet szczerze - czemu Euro ma służyć.

Dziś jest już chyba inaczej?

Owszem, dzisiaj sytuacja jest całkowicie odmienna, inne są niemieckie cele, inna jest też tzw. integracja europejska. Z procesu dobrowolnego i świadomego poszukiwania wspólnego interesu i realnych, wspólnych wartości, pod wpływem zdominowanych przez trockistowskich ideologów instytucji europejskich stała się ona narzędziem do budowania podporządkowanej niemieckim interesom nowej wersji quasi sowieckiej federacji.

Dlatego też Amerykanie stają się dziś paradoksalnie obrońcą europejskich suwerennych narodów i suwerennych państw. To gwałtownie zderza się z ideologicznymi frazesami tracącego z dnia na dzień pozycję dotychczasowego, europejskiego establishmentu, który wierzga i opluwa Trumpa wszelkimi możliwymi epitetami, a jednocześnie zmyśla najbardziej absurdalne interpretacje, mające podkopywać amerykańską obecność w Europie.

Co to oznacza dla Polski?

To skrajnie niebezpieczne dla naszych interesów, bo dla Polski wsparcie Ameryki jest konieczne nie tylko dla obrony przed pazernością Putina. W tym samym stopniu jest to konieczne aby obronić naszą suwerenność przed niemieckim dążeniem do panowania nad Europą. Mamy przecież także doświadczenie, jak wygląda niemiecka „troska” i „opieka” nad nami.

Jak ocenia Pan wycofanie się sił amerykańskich z Syrii i jaki ma to wpływ na całokształt geopolityki ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji w Polsce?

To kolejny przykład manipulacji suflowanych przez niemiecko - rosyjską propagandę. „Wycofywanie się” Ameryki z Syrii ma być „przestrogą” dla nas, że Amerykanie tak samo mogą „wycofać się” z Polski.

Fałsz tej interpretacji polega na tym, że Amerykanie interweniowali w Syrii wyłącznie w jednym celu - zahamowania postępów ISIS. Syria od pół wieku była i pozostaje terenem wpływów sowieckich/rosyjskich i tylko niezdolność Rosji i syryjskiego reżimu przeciwstawienia się ISIS spowodowała zaangażowanie się USA w tym rejonie. Dziś ISIS jest już rozgromiony, nie stwarza zagrożenia ani w Iraku, ani w Syrii, więc nie ma powodów do dalszej ich obecności na tym trudnym terenie. Ponadto dzisiaj Syria i de facto Rosja, szukają sponsorów na wydobycie kraju ze straszliwych zniszczeń i oczywiście liczyli na to, iż Amerykanie takim właśnie sponsorem będą. Tak samo zresztą Niemcy i Francuzi, którzy mądrzą się co to należałoby zrobić dla stabilizacji w tym rejonie, ale raczej za amerykańskie pieniądze.

Jest jeszcze jedna kwestia. To problem kurdyjski, który po obaleniu ISIS będzie głównym zagadnieniem w najbliższym okresie. I tutaj Amerykanie, jak się zdaje, osiągnęli jakiś rodzaj deal’u z Erdoganem i na tej płaszczyźnie chcą odbudować kluczową z punktu widzenia ich strategicznych interesów relację z Turcją.

A więc już nie ma wątpliwości, że USA chce zupełnie inaczej niż dotychczas angażować swoje siły i zasoby?

Donald Trump jasno stwierdził, że Ameryka więcej nie będzie światowym żandarmem. Bo Ameryki nie stać na to, by być obecną w każdym konflikcie na świecie. To obłędne założenie, które realizowała administracja Obamy powodowało, że rozpraszając swoje siły na każdym, nawet najbardziej nieistotnym ,,teatrze'', nie mieli siły by załatwiać strategiczne interesy w kluczowych obszarach. A przeciwnicy Ameryki, wiedząc jak bezmyślni doradcy Obamy pchali ją w te drugorzędne konflikty, nakręcali ich spirale i mnożyli ich ilość, by tym skuteczniej podkopywać strategiczną pozycję Ameryki. Tym bardziej że ludzie Obamy, a wcześniej Clintona, przy okazji tych obłąkanych działań, wszędzie gdzie mogli szastali dolarami z coraz większym trudem wypracowywanymi przez amerykańskich podatników. Trump przywraca tu elementarny porządek i racjonalność, co bez wątpienia wywołuje wściekłość przede wszystkim tych, którzy kreowali w ostatnich latach niezliczone konflikty w celu osłabiania Ameryki.

A więc z naszej perspektywy sytuacja nie wygląda źle.

Z naszego punktu widzenia, dokonywane przez Trumpa „skracanie pozycji” jest jak najbardziej pożądane. Bo oznacza to tym większą jej koncentrację na kluczowych obszarach strategicznych. A Polska jest takim kluczowym obszarem strategicznym dla polityki amerykańskiej i bezpośrednio skorzystamy na tej polityce.

Dziękuję za rozmowę.