Sprawa popularnego "Tomka" to kolejny przykład próby skompromitowania człowieka, który odważył się myśleć inaczej, niż wierchuszka PZPN. Okazuje się, że w środowisku piłkarskim można spotkać ludzi, specjalizujących się w tego typu zagrywkach. Co najbardziej szokujące, nikogo to nie dziwi, a sami "specjaliści" - mimo niechlubnej przeszłości - zajmują kluczowe stanowiska w związku.

 

Kim jest Jerzy Staroń?

 

Dariusz Loranty, wieloletni pracownik operacyjny Komendy Stołecznej, a obecnie mediator sądowy, zdecydował się poinformować mnie o swoich przypuszczeniach. Loranty podważa powszechną pogłoskę o Staroniu jako tajnym współpracowniku Służby Bezpieczeństwa, choć nie zaprzecza związkom działacza z bezpieką. Zdaniem wieloletniego gliniarza, bardziej wiarygodna wydawałaby się kwestia pozostawania Jerzego Staronia na niejawnym etacie kadrowego oficera SB. Swoje przypuszczenia opiera w dużej mierze na swoich rozmowach z działaczem.  W czasach, gdy Loranty był doradcą prezesa zarządu Piłkarskiej Ligi Polskiej do spraw bezpieczeństwa imprez masowych, Staroń zajmował stanowisko dyrektora wykonawczego PLP. Gdy dowiedział się, że mój informator był policjantem, natychmiast podchwycił temat. – Od początku wydał mi się dziwny. Używał określeń charakterystycznych dla osoby zorientowanej: psiarnia, fabryka, itp. Powiedziałem, że pracowałem w policji, otworzył się i zaczął opowiadać o swojej przeszłości. Gdy dowiedział się, że należę do „solidaruchów” skończyła się życzliwość – śmieje się Loranty.

 

Jan Tomaszewski w drugiej połowie lat 80. był konsultantem trenera Andrzej Strejlaua ds. szkolenia bramkarzy. Mój rozmówca przypomina, że Staroń był w tamtym okresie zaangażowany w sprawy polskiego futbolu, a raczej jego obrzeży. Jeszcze za czasów kadencji Wojciecha Łazarka był kierownikiem kadry. Jak mówi Loranty, Jerzy Staroń zajmował się głównie sprawami wyjazdów kadry. Jego ówczesna działalność poszła w niepamięć. Są jednak i tacy, którzy pamiętają jego nieudolność. „Ocalić od zapomnienia trzeba jeszcze jedną postać z teamu „Baryły” – kierownika reprezentacji Jerzego Staronia o interesującej, wymyślonej przez redaktora Atlasa ksywie „Wozidupa”. Facet nic nie potrafił i nic nie robił, za to gorliwie wypełniał rolę tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa. Ilości donosów stworzonych przez tę kreaturę nikt nie jest w stanie dziś zliczyć. Zdaje się, że do tej pory osobnik ów kręci się gdzieś na poboczach polskiego futbolu i jest to fakt przerażający” – pisze publicysta portalu FutbolNet.pl Leszek Lechoń.

 

„Jest to fakt przerażający…” Istotnie, zatrważać może fakt, że osoba co do której wiarygodności wiele osób ma zastrzeżenia, odgrywa pewną rolę w polskim futbolu i to wcale nie na jego „poboczach”. Staroń zasiada obecnie w Komisji ds. Licencji Klubowych I ligi (organ liczy zaledwie siedem osób). Zanim na dobre zajął się futbolem był rzecznikiem prasowym instytucji poprzedzających dzisiejsze ministerstwo sportu - Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki i Głównego Komitetu Sportu.

 

/
W pierwszej połowie lat 80. został oddelegowany na stanowisko kierownika warszawskiego oddziału katowickiego "Sportu". - Dziennikarze sportowi mieli z nim masę problemów, ale też i uciechy, gdy zachęcał ich do pójścia w swoje ślady i publikowania w tygodniku "Rzeczywistość" - wszyscy mniej więcej wiedzą co to za szmatławiec. Głównymi cechami charakteryzującymi Staronia był brak kompetencji i na dodatek lenistwo. W 1986 roku został kierownikiem kadry piłkarskiej, której trenerem był Wojciech Łazarek, prosty niewiele rozumiejący ze świata chłopina - również nie nadający się na swoją funkcję. W reprezentacji Staroń także nie wypełniał swoich obowiązków, wszystkie formalności podczas zagranicznych wyjazdów wypełniał rzeczywisty kierownik p. Gołębiowski. Redaktor Staroń natomiast perfekcyjnie intrygował i podburzał Łazarka przeciw dziennikarzom, wmawiając mu, że to oni są winni słabych wyników kadry. W Bydgoszczy doszło nawet do ostateczności i Łazarek wyprowadzony z równowagi powiedział do żurnalistów: „Żeby wam wszystkim, k…a, dzieci wyzdychały” – mówi publicysta FutbolNet. – Działalność Staronia mogłaby być tematem zwykłej opowieści o jeszcze jednym nieudaczniku, jakich zawsze było pełno w środowisku piłkarskim, gdyby nie jego prawdziwe zajęcie i drugi etat. Wszędzie wykonywał zlecone przez nią zadania. Donosił na wszystkich i o wszystkim.

 

Po 1989 roku Staroń działał przy boku Piotra Buechnera, bogatego i wpływowego biznesmena. - Zajmował się raczej okołopiłkarską działalnością, różnymi dziwnymi interesami, o których wolałbym nie mówić. Był zresztą ścigany i chyba nawet wyjechał z Polski – mówi mój rozmówca. Tomasz Jagodziński w jednej ze swoich książek twierdzi, że chodziły plotki według których Staroń posiadał „kwity” na Buechnera. W następnych latach znów znalazł się w resorcie kultury fizycznej i turystyki u boku ministrów Stefana Paszczyka i Jacka Dębskiego. - U tego drugiego w czasie słynnej polskiej wojny futbolowej w 1998 roku, przybył do siedziby PZPN wraz z kuratorem Wiesławem Pakocą, by objąć nadzór nad związkiem, którego władze zostały zawieszone przez ministra Dębskiego. Uczestnictwo w tym pana Staronia było niebywałym skandalem i kompromitacją całego ówczesnego rządu AWS, choć oprócz red. Romana Hurkowskiego nikt tego chyba nie wykrył. Staroń kręcił się jeszcze koło reprezentacji polskiej aktorów i zdaje się koło "Orłów Górskiego" – twierdzi mój informator.

 

Dariusz Loranty wspomina, że również i jemu Staroń potrafił zaszkodzić. – Gdy skończyłem moją pracę doradcy zarządu PLP, poprosiłem o zaświadczenie. Staroń stwierdził, że nie znaleziono żadnych efektów mojej działalności! To brednie. Jako przykład wystarczy podać moje interwencje u Rzecznika Praw Obywatelskich śp. prof. Janusza Kochanowskiego – mówi były policjant. – W czasie mojej pracy wymyśliłem projekt "Trener - Wychowawca". Jednym z jego celów było oddziaływanie na kibiców z tzw. żylety. Według programu najbardziej doświadczony i ulubiony zawodnik miał współpracować z kibicami i to tymi najgorszymi. Dlatego właśnie spotkałem się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich i stowarzyszeniem kibiców, którzy poinformowali prof. Kochanowskiego o miejskiej dotacji dla Legii jako zapłaty dla TVN-u. Ja natomiast zgłosiłem, że w planowanej ustawie o imprezach znajdują się zapisy niezgodne z konstytucją, m.in.: system orzekania kar przez właścicieli klubów, nie dający prawa do odwołania się do sądów powszechnych czy brak przejrzystego katalogu czynów niedozwolonych. Moje propozycje były dla wielu osób szokujące – tłumaczy Loranty.

 

/
Nie tylko Loranty stał się ofiarą działań Jerzego Staronia. Ryszard Adamus, były prezes Piłkarskiej Ligi Polskiej i były członek zarządu PZPN, mówi bez ogródek, że Staroń zniszczył mu życie. – To wyjątkowa szuja, na 99 proc. miał związki ze służbami. Maczał palce przy usunięciu mnie z PZPN, bo chciałem go zwolnić. Nie działo się zupełnie nic, a Staroń pobierał pensję w wysokości 10 tys. zł, jego syn w wysokości 2 tys. zł za robienie strony internetowej, której nie było, taką samą kwotę pobierała księgowa. To wszystko kosztowało ok. 20 tys. zł, a było martwym tworem. Staroń nie umiał posługiwać się komputerem czy wysłać sms-ów. Zupełnie nie nadawał się do tej roboty i poczuł się zagrożony i stąd ta afera, że wydałem bez zgody zarządu 80 tys. zł, a przecież to wszystko poszło na wyposażenie biura, na co mam faktury! – tłumaczy Adamus. – Natomiast Staroń zachował stanowisko, pensje i wszystkie przywileje. Jest tam hołubiony, bo to stary UB-ek od montowania papierów, w zależności od potrzeby. Miałem sprawę sądową o zniesławienie Staronia, bo użyłem określeń „mafia”, itp. Sprawa o określenie „mafia” dalej się ciągnie, ale gdy na każdej rozprawie mówię „były pracownik Służby Bezpieczeństwa Jerzy Staroń” albo „były UB-ek Jerzy Staroń”, to już mnie nie pozywa. A bardzo bym chciał – śmieje się Ryszard Adamus. Były prezes PLP potwierdza pogłoski o pracy Staronia na tajnym etacie w SB. – Był kierownikiem reprezentacji z ramienia Służby Bezpieczeństwa. Wszystkim montował papiery współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Przecież Strejlau i kilku znanych piłkarzy miało takie papiery!  - mówi Adamus.

 

Co ciekawe, działalność Staronia w środowisku piłkarskim nie stanowi żadnego novum. – Jego przeszłość była ogólnie znana. Piłkarze wiedzieli, trenerzy wiedzieli, działacze również. Powszechnie miał opinię „kapusia”. Dlatego wiele osób nie chciało z nim współpracować, a znajomość z tym panem była uważana za „obciach”. – mówi stały współpracownik FutbolNet.pl. Według publicysty to właśnie Staroń mógł stać za rzekomym zarejestrowaniem Tomaszewskiego jako konsultanta, choć podkreśla, że równie dobrze mogło to zrobić wiele innych osób związanych z SB, które kręciły się w piłkarskim światku. – Tomaszewskiemu przez całe życie buzia się nie zamykała. Jeżeli przysiedli się do niego jacyś oficerowie SB, którzy chcieli go zwerbować, to prawdopodobnie z nimi gadał. Jak z każdym. Ale na pewno nie miał na celu donoszenia. To co mógł powiedzieć esbekom, mógł szczerze powiedzieć każdej innej osobie. Taki ma charakter: nie umie trzymać buzi na kłódkę. Prawdopodobnie tak było i w tym przypadku. Ale nie wierzę w to, że Tomaszewski mógł pisać donosy, być tajnym współpracownikiem. To nie ten typ człowieka i psychologicznie w ogóle do niego nie pasuje – mówi publicysta.

 

Zdaniem mojego rozmówcy, właśnie to mogło stwarzać pole do popisu dla Staronia, który umiał „podejść całe środowisko”.  – Nie jestem w stanie udowodnić, że miał  tajny etat w SB, ale z całą pewnością pisał donosy. Pisał ich bardzo, bardzo dużo. Wręcz nałogowo. Facet, który na niczym się nie znał, zero kompetencji, zwłaszcza w sprawach piłki, a w świecie piłki był jedynie z nadania Służby Bezpieczeństwa. To był zwykły ordynarny kapuś. Raporty, które pisał są faktem – mówi współpracownik FutbolNet.

 

Donosiciel szefem Komisji Rewizyjnej PZPN?

 

Na moje pytanie o obecną działalność Jerzego Staronia, który odpowiada za przyznawanie licencji klubom z I ligi, znajomy Romana Hurkowskiego odpowiada kolejnymi przykładami: - Przewodniczącym Komisji Rewizyjnej w PZPN i najbliższym współpracownikiem Przewodniczącego Kolegium Sędziów jest Janusz Hańderek, który sam przyznał się, że donosił na opozycjonistów. Jako dziennikarz pisał na nich donosy, a dziś jest na piedestale w PZPN i zajmuje bardzo ważne i odpowiedzialne stanowisko! – nie kryje swojego oburzenia publicysta.

/
Gdy w rozmowie z Janem Tomaszewskim podałem nazwisko Janusza Hańderka, były piłkarz nie był zaskoczony. - Tak jak Pan słyszałem, że donosił i był tajnym współpracownikiem. Gdy zostałem szefem Komisji Etyki przy PZPN, udałem się na obrady Zarządu PZPN i zażądałem jego dymisji, bo był szefem sędziów. Powiedziałem: „Panie Prezesie, nie podejrzewam Pana o korupcję, ale jest Pan kapitanem drużyny w której korupcja zaistniała i - moim zdaniem - powinien Pan oddać opaskę kapitana”. Został zdymisjonowany, ale zasiadł w zarządzie PZPN, zupełnie tak, jakby nic się nie stało. Teraz p. Hańderek jest szefem Komisji Rewizyjnej, która weryfikuje działalność PZPN-u i czuwa nad prawidłowością działania. I tu przykład: podczas meczu Polonia Warszawa – Górnik Zabrze sędzia popełnił potworny błąd, nie zauważył ręki piłkarza Górnika. Obserwatorem sędziowskim z ramienia PZPN był właśnie Hańderek! Jak szef Komisji Rewizyjnej może być obserwatorem? To nie trzyma się kupy! – nie kryje oburzenia „Człowiek, który zatrzymał Anglię”. - Sprawdzają się moje słowa, że PZPN jest przyczółkiem komuny w którym agent siedzi na tajnym współpracowniku i jeszcze jakimś wywiadowcy, jeden na drugim. Na 100-kilkunastu ludzi na Walnym Zgromadzeniu PZPN, aż 60 było tajnymi współpracownikami SB. Ponieważ nie zrobiono dekomunizacji, jeden na drugiego ma haka i tak to wszystko się trzyma. Po prostu urządzili sobie państwo w państwie! Afera goni aferę, a wszystko zamiatane jest pod dywan. Dlaczego? Bo mają na siebie nawzajem haki! Gdy byłem szefem Komisji Etyki, spotykałem się z wrocławskimi prokuratorami i powiedzieli mi, że 90 proc. meczów było ustawianych. Michał Listkiewicz mówił, że przecież w każdym środowisku może trafić się czarna owca. Wówczas powiedziałem do niego: „Michał, jestem po rozmowach z prokuratorami, to nie jest czas na pojedyncze czarne owce. Niebawem będzie tu stado baranów! Baranów, zarażonych korupcyjną chorobą”. Do dziś zostało zatrzymanych ok. 400 osób, a 100 osób zostało świadkami koronnymi – mówi Tomaszewski.

 

Stały współpracownik portalu FutbolNet.pl podaje mi również przykład Mariana Rapy, który jest szefem lubelskiego okręgu PZPN, a przez wiele lat był etatowym oficerem SB. To właśnie on zeznawał na procesie lustracyjnym Zyty Gilowskiej. – Był „oficerem prowadzącym” pani profesor, a obecnie zajmuje ważne stanowisko w PZPN. A przecież był to regularny esbek, a nie tylko współpracownik! – mówi współpracownik FutbolNet.

 

Na stronie lubelskiego PZPN-u informacja o tym, kto kieruje związkiem jest nieco ukryta. Aby zobaczyć skład zarządu, trzeba kliknąć zakładkę „Kontakt”, a dopiero później (niewidoczny dotychczas) odnośnik do pliku PDF. Zupełnie inaczej jest w przypadku pozostałych funkcji w tym okręgu. Czyżby działacze chcieli zamieść ten fakt pod dywan i nie afiszować się nazwiskami swoich lokalnych liderów?

 

Wobec podanych przykładów, które wydają się wręcz niewiarygodne, do rangi największego problemu urasta sprawa rzekomego udzielania przez Jana Tomaszewskiego konsultacji SB. Czyżby kogoś zaczęła już irytować ciągła krytyka poczynań Polskiego Związku Piłki Nożnej przez świeżo upieczonego posła? Moi rozmówcy nie mają wątpliwości.

 

Afera goni aferę

 

Sam zainteresowany postrzega sprawę trochę inaczej. Uważa, że przyczyną mogło być ujawnienie przez niego afer w polskim futbolu i podjęcie działalności politycznej.  - W sytuacji, gdy jestem w Sejmie i nie odpuszczę, co więcej, będę przekonywał innych parlamentarzystów do podjęcia działań w celu wyjaśnienia wielomiliardowych przekrętów, może się to komuś nie podobać. – mówi Jan Tomaszewski. - Podam Panu przykłady: stadion w Charkowie kosztuje 50 mln euro, stadion w Hoffenheim – 60 mln, a gdański bubel kosztuje nad – podatników – 200 mln! Albo stadion w Doniecku, podobny gabarytowo do naszego Stadionu Narodowego, kosztował 80 mln euro, a nasz – ponad 500 mln. To wszystko trzeba wyjaśnić! Mam nadzieję, że powstanie komisja sejmowa, spec-komisja, która wyjaśni te wydarzenia. Bo jeżeli jesteśmy w kryzysie, w ciągu 3 lat przeciętna pensja w budżetówce wzrosła o 9 proc., a przeciętna pensja pracowników spółki, budującej stadion aż o 261 proc., to coś jest na rzeczy. – tłumaczy Tomaszewski. Podaje również inne przykłady: - W kwietniu tego roku, spółka Euro 2012, która buduje stadion we Wrocławiu, nagrodziła budowniczych tego stadionu nagrodą w wysokości 25 mln złotych, za wprowadzone innowacje, a są opóźnienia! Albo sprawa Stadionu Narodowego i umowy podpisanej między Mirosławem Drzewieckim i przedstawicielami spółki z wykonawcą. Każdy dzień opóźnienia miał kosztować milion złotych. Póki co Stadion Narodowy nie jest oddany do użytku i gdzie jest ten milion dziennie? Wszystko należy zbadać. Przecież to nasze budżetowe pieniądze! – mówi były piłkarz.

/
Tomaszewski zwraca uwagę, że Staroń nie był jedyną „podejrzaną” osobą, która kręciła się w środowisku piłkarskim. - Zawsze zdawałem sobie sprawę, że PZPN jest agendą służb specjalnych. Nikt tego nie ukrywał. Przecież na Mistrzostwach Świata pojechali z nami pułkownicy, osoby będące kimś w rodzaju „ochroniarzy”, którzy nie kryli się ze swoimi powiązaniami – tłumaczy popularny „Tomek”. - W latach 70., kiedy PZPN był bardzo reprezentatywny, bo nasza piłka odnosiła sukcesy, wyjeżdżaliśmy z p. Kazimierzem Górskim choćby do USA na spotkania z Polonią i dla nikogo nie było tajemnicą, że w środowisku kręcą się „cichociemni”. Później dowiedziałem się, że na Mistrzostwach Świata w ’74 r. sami zawodnicy byli „wtyczkami”. O ile się nie mylę, sprawa  dotyczyła piłkarzy Wisły Kraków. Nie interesuje mnie to, ja pozostałem sobą. Gdy wybuchła cała afera wokół mojej osoby, sądziłem, że ktoś zarzuca mi bycie tajnym współpracownikiem, etc. Tymczasem wszyscy mówili o tym, że byłem „konsultantem”. Z tym, że konsultantem medialnym, to byłem od meczu na Wembley. Wypowiadałem się w mediach, pisałem felietony, udzielałem wywiadów, więc ktoś mógł uznać to za „źródło informacji” i – aby się popisać – zrobić mnie swoim „konsultantem” – śmieje się „Człowiek, który zatrzymał Anglię”.

 

Legendarny bramkarz tłumaczy mi, że nawet nie miał żadnego interesu w tym, żeby zostawać „konsultantem SB” w 1986 r., „skoro gołym okiem było widać, że komuna się wali”. - To jakiś idiotyzm! Podobno nie ma żadnego mojego podpisu, żadnej mojej teczki, a fałszywka, którą opublikował „Newsweek” krążyła od kilku miesięcy i tylko czekała na to, aż jakiś zawistny dziennikarz da się na to złapać. Wyciągnięto ją, żeby obniżyć moją wiarygodność. Mają pecha, bo dokument okazał się lipny, a „Newsweek” już sam nie wie, co ma zrobić. Ośmieszyli się – mówi Tomaszewski.

 

Temat nieprawidłowości i skandali w Polskim Związku Piłki Nożnej jest przysłowiową studnią bez dna. Ks. Stanisław Bodzowski mawiał, że "nie ma przypadków są tylko znaki". Czyżby sprawa Orzełka na reprezentacyjnych koszulkach była właśnie takim znakiem?

 

Aleksander Majewski