Jestem przeciwnikiem wszelkich manifestacji politycznych w Kościele. Przestrzeń sakralna powinna być przestrzenią kultu i modlitwy, wolną od jakichkolwiek przejawów prezentowania przywiązania do swoich preferencji.

 

Jak pokazuje historia Izraela jest jeden grzech, którego Pan Bóg nie znosi najbardziej. Jego konsekwencje są zawsze zgubne i tragiczne w skutkach dla narodu wybranego. Z pewnością Stwórca nie akceptuje konkurencji i surowo karze za czczenie obcych bogów.

 

Motocykliści w strojach motocyklowych, cykliści w rowerowych, kibice z flagami swoich klubów, ksiądz w szaliku przykrywającym stułę, wymachujący flagami skinheadzi, zwolennicy takiej czy innej opcji politycznej.

 

Wszelkie atrybuty świadczące o swoich preferencjach czy hobby, powinny zostać na zewnątrz, przed wejściem do kościoła. W jakim celu wnosimy je na Eucharystię? Czy dzięki temu Msza Św. staje się bardziej uroczysta a Pan Bóg  mocniej uwielbiony? Czy raczej chcemy uświęcenia naszych poglądów, aby zamanifestować, że są bardziej słuszne od innych? Czy nie traktujemy wówczas Pana Jezusa instrumentalnie?

 

Nie rozumiem tych, którzy udają się do kościoła zaopatrzeni w kaski, flagi czy szaliki. Z zewnątrz wydają się okazjonalnymi katolikami. Takimi, co multum wolnego czasu poświęcają na swoje hobby, a raz na ruski rok pojawią się w kościele, aby pokazać swoją przynależność do jakiejś grupy. Nie sądzę, aby towarzyszyła temu jakaś głębsza motywacja religijna, choć oczywiście można powiedzieć, że dobrze, że odwiedzą kościół przynajmniej przy tej okazji.

 

Jeszcze gorzej, gdy wśród manifestujących w ten sposób w kościołach są osoby często praktykujące. Tacy wierni powinni sobie zadać fundamentalne pytanie: kto jest ich Bogiem? Czy ten, którego czcimy w Świętej Eucharystii, czy może „bożek” Harley, Scott, ONR, jakieś inne ugrupowanie czy Legia Warszawa? Komu poświęcamy więcej czasu? Czy w takim razie, tego typu zachowanie nie zakrawa na bałwochwalstwo?

 

Tomasz Teluk