Eugenika, choć w nowej postaci, wraca na salony coraz odważniej. I choć jej twórcy, starannie budują uzasadnienia, które odróżniać ich mają od dwudziestowiecznych poprzedników, to niestety u podstaw leży to samo założenie, że ludzi można wartościować ze względu na dobro społeczeństwa, i że nieodpowiednich czy nieprzydatnych można wyeliminować. Jedyną różnicą jest to, że kiedyś takie prawo eliminacji przyznawano panstwu, a teraz jego dysponentami, mają być rodzice.

Douglas i Devolder pokazują to doskonale, w interesującym jeśli chodzi o stronę naukową i uzasadnienia etyczne, tekście „Procreative Altruism: Beyobnd Individualism in Reproduction Selection” opublikowanym w najnowszym (38/2013) numerze „Journal of Medicine and Philosophy”. Artykuł ten jest bowiem dowodem na to, że zgoda na eugenikę, nawet umotywowaną dobrem dziecka, musi doprowadzić do eugeniki motywowanej dobrem społeczeństwa. I ten tekst jest krokiem właśnie w tym kierunku.

Moralny obowiązek eliminacji słabszych”

Brytyjscy bioetycy wychodzą od koncepcji „prokreacyjnej wspaniałomyślności”, którą sformułowali Juliana Savulescu i Guy Kahane. Ich zdaniem istnieje prawo, a nawet obowiązek – szczególnie w przypadku zapłodnienia in vitro – wyboru „lepszych genetycznie dzieci” przez rodziców. „Jeśli para (lub pojedynczy reproduktor) decyduje się na posiadanie dziecka, a wybór jest możliwy, wówczas mają oni znaczące moralne przesłanki, by wybrać takie dziecko, spośród potencjalnych dzieci, które mogą mieć, co do którego życia mogą się spodziewać, w świetle istniejących przesłanek, że będzie ono najlepsze, a przynajmniej nie gorsze, od innych potencjalnie możliwych” - wyjaśniają swoje stanowisko określane mianem „prokreacyjnej wspaniałomyślności” Savulescu i Kahane. Co to oznacza w praktyce? Najkrócej rzecz ujmując tyle, że rodzice – po tym, jak powoła się już do istnienia – kilkanaście osób, mogą i powinni wybrać te, które potencjalnie wyrosną na najzdrowsze jednostki. A reszta, całkowicie zgodnie z utylitarną moralnościa, może być spuszczona do klozetu czy pozbawiona życia.

Moralne zobowiązanie” wyboru dziecka o możliwie największej szansie na dobre życie czy unikania schorzeń, cierpień czy możliwych braków, nie oznacza – i to trzeba Savulescu i Kahane oddać – że chcą oni wprowadzać jakiś moralny zamordyzm, w zgodzie z którym likwidacja nieodpowiednich, o zbyt małej szansie na dobre życie, zarodków. Takie stanowisko określają oni mianem „wersją absolutnego zobowiązania do prokreacyjnej wspaniałomyślności” i definiują je jako „absolutne moralne zobowiązenie” do wyboru dziecka najlepszego z możliwych. Ich stanowisko jest bardziej umiarkowane i zakłada jedynie „istotne moralne przesłanki” do takiej selekcji, ale nie jej przymus.

Wyjść poza podejście indywidualistyczne”

Takie podejście Douglas i Devolder uznają jednak za zanadto indywidualistyczne. Ich zdaniem „decyzje selekcyjne” w procesie prokreacyjnym (a dokładnie tak określają oni eliminację osób na zarodkowym etapie rozwoju) powinny mieć u podstaw nie tylko dobro dziecka czy rodziców, ale także społeczeństwa. Kierowanie się w procesie podejmowania decyzji selekcyjnych wyłącznie „najlepszym interesem dziecka” (choć trudno uznać za interes dziecka to, że część z poczętych dzieci się zabija) byłoby przesadnym indywidualizmem, i powinno być uzupełnione przez dodatkową zasadę moralną, która uwaględniałaby także interes innych. Owi inni są zresztą bardzo szeroko określeni. Nie chodzi tylko o przyszłe rodzeństwo, które może być „dotknięte” czy „skrzywdzone” posiadaniem nieodpowiednich krewnych, ale także o całe społeczeństwo.

Bioetycy, jako przykład, nie podają jednak dzieci chorych (bo ich elimancję usprawiedliwia już wystarczająco – cytowana już – zasada indywidualistyczna Savulescu i Kahane), ale przykład dziecka trudnego, skłonnego do ryzyka i podróżowania na gapę. Kierując się w takiej sytuacji wyłącznie interesem dziecka i rodziców, trudno byłoby usprawiedliwić wybór dziecka niespokojnego, niż spokojnego. Mając do wyboru grzeczną Lizę i skłonnego do ucieczek i jazdy na gapę Paula, naturalnym wyborem rodziców byłoby wybranie Lizy. Ale z punktu widzenia społeczeństwa to wcale nie musi być wybór oczywisty. Ryzykant Paul może dać bowiem społeczeństwu więcej, niż spokojna Liza. I dlatego rodzice powinni uzupełnić zasadę „prokreacyjnej wspaniałomyślności” zasadą „prokreacyjnego altruizmu”, która brzmi: „jeśli para (lub pojedynczy reproduktor) mogą zdecydować się na posiadanie konkretnego dziecka, to mają wystarczające moralne powody, by zdecydować się na dziecko, którego spodziewany wkład w dobrostan innych będzie większy”.

Dziecko jako środek, nie jako cel

Zasada ta nie ma, i to oboje bioetycy, podkreślają niezmiernie mocno, mocy większej niż zasada dobra dziecka czy rodziców. Nie ma ona zastąpić ich praw czy zasady indywidualistycznej, a jedynie ją uzupełnić. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że zasada ta sprawia, że człowiek przestaje być traktowany jako wartość sama w sobie, a staje się jedynie funkcją korzyści dla innych. Takie utylitarystyczne spojrzenie na człowieka pozbawia go zakorzenionej w samym fakcie jego człowieczeństwa godności i uprzedmiatawia go.

To samo niebezpieczeństwo, tyle że na bardziej początkowym stopniu, kryje się już w zasadzie indywidualistycznej. I w niej bowiem zawarte jest przekonanie, właściwe etyce „jakości życia”, że życie człowieka ma wartość, także dla niego samego, tylko jeśli spełnia wyśrubowane kryteria jakościowe. Jeśli zaś ich nie spełnia, to może zostać zlikwidowane. Douglas i Devolder posuwają się tylko krok dalej i jasno wskazują, że nie chodzi tu wcale tylko o dobro jednostki, ale także o wygodę, zadowolenie czy interes społeczeństwa. I w ten sposób już zupełnie wprost odwołują się do eugeniki. I to w jej najgorszej, bo pozwalającej na likwidację nieodpowiednich istot ludzkich, formie.

Liberalizm a nazizm, granica bliższa niż się może wydawać

Autorzy tekstu są, to trzeba im przyznać, w pełni świadomi tego zagrożenia. Ich zdaniem jednak nie jest ono poważne, bowiem w społeczeństwach liberalnych, wolność rodziców, nawet do złych z punktu widzenia społeczeństwa wyborów, jest wystarczajaco chroniona. Prawo zatem, nawet jeśli preferuje narodziny pewnych osób, nie wymusza zabijania innych. A że istnieje presja społeczna, by pozbawiać życie nieodpowiednich z punktu widzenia społeczeństwa ludzi, to – zdaniem Douglasa i Devolder – dobrze, bo wymusza to na rodzicach większą świadomość odpowiedzialności prokreacyjnej. Nie może być ona jednak ograniczana przez decyzje prawne.

Problem polega tylko na tym, że presja społeczna jest równie skutecznym narzędziem polityki eliminacyjnej, jak niegdyś decyzje prawne. Trzeba mieć bowiem świadomość, że już teraz, choć nie ma prawa nakazującego zabijanie dzieci z zespołem Downa, w Norwegii czy Stanach Zjednoczonych zabitych zostaje 95 procent dzieci na prenatalnym etapie życia, u których zdiagnozowana zostanie ta genetyczna wada. A jeśli wprowadzimy zasadę „dobra społecznego” do decyzji selekcyjnych, to do wyeliminowania mogą być przeznaczane coraz nowsze grupy ludzi. I nikt tego procesu nie zatrzyma.