Byłem przekonany, że projekt liberalnej lewicy – wprowadzania ponad wolą społeczeństw demokracji liberalnej – będzie się rozwijał co najmniej do połowy XXI wieku. Dominacja elit pozbawionych głębszych wartości, co najwyżej lubujących się w neomarksistowskich eksperymentach społecznych, wydawała się wyłącznie poszerzać i umacniać. Ich siły nie zbudowały jednak ruchy społeczne czy think tanki, lecz sojusz z częścią nowoczesnego biznesu. Stworzyło to wrażenie wszechogarniającej potęgi. Najlepszym dowodem na to ma być przegrana Donalda Trumpa i bezceremonialne blokowanie jego kont w mediach społecznościowych.

Niezależnie od tego, jak dzisiaj zabrzmią moje prognozy, uważam, że mamy właśnie początek końca monopolu, który doprowadził do zmiany władzy za oceanem i ma potężny wpływ na Europę. Siła mediów społecznościowych polegała na niemal całkowitym braku konkurencji. Te największe źródła przekazu XXI wieku skorzystały na tym, że ludzie nie do końca rozumieli ich rolę, oddając im potężne walory, a biznes patrzył na nie z pewną ostrożnością. Niewielka grupa menedżerów dobrze rozumiejąca rozwój rynku szybko zmonopolizowała przekaz informacji niemal na całym świecie. Przy okazji uzależniła od siebie część infrastruktury informatycznej. W tej grupie przewagę zdobyła lewica. Przede wszystkim znalazła się ona w coraz większym konflikcie z zarządzającymi innymi gałęziami przemysłu, którzy spokojnie nie chcą patrzeć na monopolizację dokonującą się na ich podwórku. Tradycyjne gałęzie biznesu chciały zablokować dominację nowych technologii albo skorzystać z lawinowo rosnących dochodów tego sektora. Zresztą tak jak to zwykle bywa, wiele spraw zaczęło nachodzić na siebie. Politycznie nastąpił tu pewien podział. W USA większość tradycyjnego przemysłu – na przykład paliwowy, zbrojeniowy i część motoryzacyjnego – trzymała z republikanami, a firmy nowych technologii bardziej stawiały na demokratów. Oczywiście te podziały nie były ostre, bo pieniądze z różnych firm trafiały do obydwu partii, a finansowanie demokratów i republikanów jednocześnie nie jest tam niczym nadzwyczajnym. Podobnie, choć nie tak bezpośrednio, dzieje się w Europie czy na innych kontynentach.

W ostatnich wyborach firmy z branży internetowej zyskały gigantyczny atut: izolacja społeczna. Ludzie pozbawieni możliwości kontaktu posługiwali się w wymianie informacji przede wszystkim mediami elektronicznymi. Rola tradycyjnych spotkań została zminimalizowana. Do tego doszło jeszcze rozczarowanie głębokim kryzysem gospodarczym wywołanym pandemią i zniechęcenie ograniczeniami. Jednak każdy, kto uczciwie spojrzy na sprawę, musi przyznać, że gdyby nie ów kryzys, to Trump wygrałby ubiegłoroczne wybory w cuglach, bez względu na zachowanie mediów społecznościowych. Buta ich szefów i upojenie się sukcesem rozpoczęło proces budowy konkurencyjnych firm na całym świecie i zachęciło do tworzenia projektów demonopolizacji rynków. Za kilka lat świat mediów społecznościowych będzie wyglądał już zupełnie inaczej.

Twarda walka o pieniądze i wpływy biznesowych sojuszników lewicy nie pomoże im w ratowaniu resztek pryncypialności i dosyć szybko zepchnie najbardziej zideologizowanych na margines życia publicznego. Nie pomoże też pogłębiający się kryzys światowej gospodarki. Ograniczanie wolności słowa i manipulowanie demokracją będzie rodziło coraz większy bunt ludzi wyznających nie tylko konserwatywne poglądy. Dochodzi jeszcze konkurencja pomiędzy Europą, Ameryką oraz Azją. Nie da się tu stać okrakiem. Gdzieś trzeba ostatecznie być. Deklaracje Bidena i Angeli Merkel o głębokiej współpracy będą tyle warte, co wiara w chęć oddania swoich zysków konkurencji zza oceanu. Zaczyna się czas twardej walki o interesy.

Tomasz Sakiewicz

 

"Gazeta Polska" nr. 04; data: 27.01.2021.