Kiedy kolejni przeciwnicy obecnej władzy zaczynali publicznie dawać do zrozumienia, że  się im ona kojarzy z nazizmem uważałem, że można to wyjaśnić na dwa sposoby. Albo zbiorowym atakiem obłędu (użyjmy ich własnej nomenklatury) elit przerażonych utratą władzy, wpływów i poczucia stabilizacji. Słowem tym wszystkim, którzy nagle zaczęli widzieć wokół siebie brunatne koszule i hakenkreuze  po prostu odpi… odbiło. I to porządnie.

Albo też jest to przemyślana propaganda obliczona na maksymalne zastraszenie części społeczeństwa nie pałającej miłością do nowej władzy i zapewnienie w ten sposób trwania tej części elektoratu przy przegranych bez względu na to jak owi przegrani będą pogrążać się miotając w roli opozycji.

Pierwsza z możliwości jest mało prawdopodobna bo rzadko zdarzają się akty zbiorowego obłędu sprowadzające się do imaginacji dokładnie tych samych projekcji. Słowem mało możliwe jest by jakaś grupa ludzi działających w tym samym środowisku nagle zaczęła wyjątkowo zgodnie widzieć w Kaczyńskim Adolfa Hitlera. Jeden z Czerskiej czy Wiertniczej by mógł. Ale wszyscy czy choćby większość- raczej mało prawdopodobne.

Druga możliwość także się nie broni. Kretynów przyjmujących do wiadomości, że mamy oto zarazem stan wojenny z czasów Jaruzelskiego i powtórkę okresu monachijskiego poprzedzającego narodziny III Rzeszy nie trzeba wcale zachęcać do popierania naszych Ernstów Thalmannów wyprowadzających lud na ulicę. Reszta tej bezkompromisowej  „opozycji totalnej” udaje, że wierzy w te brednie bo co niby ma robić i mówić? Poza tym nie ma dokąd a właściwie nie ma za kim iść.

Mimo to, co wcześniej napisałem, uważam, że ubieranie Kaczyńskiego, jego otoczenia i zwolenników w gustowne, czarne i szarostalowe uniformy spod igły Hugo Bossa nie jest przejawem obłędu i ma bardzo konkretny cel. Cel, który autorzy tych wszystkich bajek o Jarosławie-Adolfie i PiSS umiejscowili w nieokreślonej na dziś przyszłości. W momencie, w którym PiS straci władzę a ona ponownie trafi w ręce tych, którzy dziś „totalnie” walczą z „państwem PiS”. Może to oczywiście nie nastąpić nigdy ale tego akurat oni nie zakładają bo wówczas naprawdę by popadli w obłęd.

Po co im jest a właściwie będzie potrzebna ta „antyfaszystowska”, antypisowska narracja? W zasadzie po to samo, po co były te wszystkie gadki po 2007 r. O tym, że „ciągle jeszcze wstyd”, że „było duszno” i cała reszta. Z tym, że wtedy mogli mówić o wstydzie bo byli niedoświadczeni, nie wierzyli, że naród ów „wstyd” tak szybko z siebie strząchnie i wybierze tych, którzy go tyle narodowi narobili.

Jeśli towarzystwo z PO, Nowoczesnej, Czerskiej i Wiertniczej odzyska takie wpływy, jakie miało jeszcze w 2015 r. gadki o „wstydzie” nie będą mu do niczego potrzebne. Bo za robienie wstydu można co najwyżej pogrozić palcem.

Co innego z nazizmem. Grożenie za to palcem to byłby przecież brak rozsądku. I, jak mniemam, o to tu chodzi. Patent ten był przecież już w użyciu. Dawno, dawno temu, kiedy dziadkowie czy ojcowie sporej części „autorytetów” tej najtotalniejszej opozycji mieli podobny problem. Wtedy przedstawianie żołnierzy AK i innych organizacji konspiracyjnych jako „faszystów” i „współpracowników Hitlera” pozwalało naszym niedawnym sojusznikom łatwiej przejść do porządku nad tym, że „porządek panuje w Warszawie” i poradzić sobie ze zdradą i wyrzutami sumienia z jej powodu.

Śmiem sądzić, że cały ów dzisiejszy „nazizm” nie jest przeznaczony dla wszelakich idiotów wierzących w „stan wojenny”. Raczej będzie służył wytłumaczeniu naszym dzisiejszym sojusznikom tego, co się zdarzy.

Bo, tak sądzę, jeśli nie daj Bóg, władza trafi kiedyś w łapki dzisiejszej „opozycji totalnej” ci, którzy dzisiaj widzą „zagrożenie demokracji” zobaczą znacznie więcej. Myślę, że nowa-stara władza, jeśli będzie miała możliwość, nie będzie ciąć „równo z trawą” ale „rwać z korzeniami”.

I nikomu albo prawie nikomu nie będzie to przeszkadzać bo wiadomo, i to już od 2015 czy 2016 r., że nazizm i te rzeczy. Nikt za „wyrwanymi z korzeniami” się nie ujmie.

Twierdze więc, że wszystkie opowieści o nazizmie w Polsce AD 2016 mają charakter nie emocjonalny a utylitarny i jednak mają ukryty sens.

Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia czy w ogóle, kiedy i w jaki sposób "totalna opozycja" odzyska władzę. Myślę że i w tej kwestii "utylitarny nazizm" mógłby się przydać.

Rosemann/salon24