Eryk Łażewski, Fronda.pl: Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że mamy bardzo dobry, nowy budżet europejski. Czy Pan zgadza się z tą opinią?

 

Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Rzeczypospolitej: Realnie pieniądze tzw. europejskie mają ograniczony wpływ na rozwój Polski. Polacy i przedsiębiorcy mają dzisiaj setki miliardów złotych, które mogliby zainwestować we własnym kraju, jeśli rząd zlikwidowałby administracyjne blokady dla wykorzystania tych pieniędzy. Gdyby pan Premier poświęcił część swojej energii, którą użył dla zyskania bardzo warunkowych korzyści, na dokonanie zmiany w Polsce, to jej obywatele oraz Polska jako państwo mieliby znacznie większy kapitał na inwestycje i infrastrukturę, niż wszystkie razem wzięte tak zwane pieniądze europejskie. Gdyby każda prywatna inwestycja za prywatne pieniądze miała też na murze tabliczkę, jaką mają te z udziałem europejskim, to niebieskie ginęłyby. W dodatku są to pieniądze „znaczone”, czyli można je użyć tylko na to, co uważa Komisja Europejska, a nie na to, co jest rzeczywiście potrzebne obywatelom i Polsce.

Wspomniany już przez mnie budżet Unii Europejskiej składa się z dwóch części: wieloletnich ram finansowych ustalanych na okres 7 lat i tak zwanego „Funduszu Odbudowy”. I pytanie: skąd właściwie ma być finansowany ten „Fundusz Odbudowy”?

Po pierwsze: warto przypomnieć, że część pieniędzy, które polski rząd otrzymuje z Unii Europejskiej jest cashbackiem i pochodzi z polskiej składki za pieniądze polskiego podatnika. Policzmy uczciwie wszystkie koszty transakcyjne związane z otrzymaniem z Unii tak zwanych „darmowych pieniędzy”, w tym m.in. koszt stu kilkudziesięciu tysięcy urzędników, którzy zajmują się owymi pieniędzmi. Doliczmy też koszt obsługi tego pieniądza oraz wiele innych. Wtedy dopiero zobaczymy, ile te darmowe pieniądze kosztują i jaka jest ich realna wartość netto, po obliczeniu wszystkich kosztów i czasu po stronie polskiego podatnika.

Po drugie: te pieniądze nigdy nie miały realnie ważącego wpływu na rozwój innych krajów Unii Europejskiej. Wystarczy chociażby skorzystać z analiz i doświadczenia Hiszpanii.  Rzetelna, a nie propagandowa, ocena skutków oddziaływania tak zwanych „pieniędzy europejskich” ujawnia jak ograniczony wpływ miały owe pieniądze na to, co się w Hiszpanii i w jej gospodarce stało. Najwięcej Hiszpania zyskała zmieniając jakość swojego ładu instytucjonalno-prawnego. Dlatego polityka powinna opierać się na wiedzy, a nie na mitach i ideologii. Jeżeli dziś polski rząd odwołuje się do medycyny jako „twardej” nauki i argumentami z jej obszaru próbuje nas nakłonić do określonych zachowań, to powinien też skorzystać z doświadczeń i analiz wskazujących na ograniczony wpływ pieniędzy europejskich na rozwój i trwały, a nie sztucznie wywołany dobrobyt. Koncentracja uwagi polskiego rządu na grze operacyjnej z biurokracją unijną, przy zaniechaniu zmian w kraju, nie przyniesie trwałych efektów, jak dokonanie zmian w Polsce i odblokowania możliwości inwestycyjnych w pierwszej kolejności dla obywateli. W naszym kraju co prawda inwestują międzynarodowe korporacje, ale na podstawie indywidualnie przyznawanych przywilejów. Polityka uprzywilejowania jak widać nie przyniosła jakościowej przemiany. Dziś Polacy, aby zainwestować we własnej ojczyźnie, zakładają firmy i fundusze inwestycyjne w Luksemburgu, tylko dlatego, że mogą w ten sposób łatwiej i szybciej oraz bezpieczniej inwestować w Polsce.

Kolejne pytanie, to prośba właśnie o rozwianie mitów. Czy Fundusz Odbudowy UE ma szansę odegrać rolę „Planu Marshalla”? A więc odbudować gospodarkę Europy, zwłaszcza Polski, po cowidowym lockdawnie?

Znajomość historii gospodarczej Niemiec wskazuje, że Niemcy dopiero po przywróceniu rynkowej gospodarki zaczęły się tak szybko rozwijać, że w dekadę, gospodarczo wyprzedziły swojego zwycięzcę Wielką Brytanię w wojnie, którą same wywołały! „Plan Marshalla” miał – jak sami Niemcy przeanalizowali – niezwykle ograniczony wpływ na ich gospodarkę. Posługiwanie się fałszywym mitem tego planu, zamiast wiedzy o nim, może prowadzić do błędnych decyzji politycznych, a w konsekwencji gospodarczych. Powoduje wyczekiwanie na mityczne pieniądze i wstrzymywanie się od działań we własnym kraju. Wydawanie tzw. pieniędzy europejskich nie jest żadną nadzwyczajną kompetencją. Przeprowadzenie zmian w rządzonej przez siebie Polsce, które sprawią, że Polacy i przedsiębiorcy zaczną masowo inwestować przechowywane dziś jak ziemniaki pieniądze jest miarą prawdziwego przywództwa politycznego. Jeżeli 2,5 biliona Euro specjalnie „wykreowanych” pieniędzy (tylko od 03.15 do 12.18) przez EBC nie wyciągnęło UE z krachu 2008 r., to czy „pojedyncze” miliardy mogą mieć naprawdę realny wpływ?  Skoro tamte biliony euro „wsiąkły” w strefę państw euro jak woda w piasek pustyni i nie miały praktycznie wpływu, to jak może mieć wpływ kilkakrotnie mniejsza kwota wydana na znacznie większym obszarze?  Miliardy te posłużą przede wszystkim do podtrzymania biurokracji, która zajmuje się w krajach Unii Europejskiej ich rozdawaniem. Dla budowy trwałego dobrobytu polskiego społeczeństwa ostatnie przyobiecane pieniądze nie mają znaczenia nawet symbolicznego.