Aleksiej Wieniediktow, redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy napisał na swym blogu artykuł „Dla lizusów”, w którym, ten dobrze poinformowany dziennikarz kreśli możliwy scenariusz tego co działo się będzie w Federacji Rosyjskiej w najbliższych miesiącach. Oczywiście nie chodzi o pogłębioną analizę sytuacji gospodarczej i społecznej, a raczej o tzw. transfer władzy, czyli rozpoczęty przez Putina 15 stycznia proces zmiany konstytucji, a faktycznie ustroju Rosji. Dlaczego warto zwrócić uwagę na to co pisze Wieniediktow?

Przypomnijmy, że pod koniec ubiegłego roku sformułował on teorię, iż Władimir Putin zaproponuje Aleksandrowi Łukaszence połączenie Białorusi i Federacji Rosyjskiej w jedno państwo, po to aby samemu stanąć na jego czele. Ostatnio o tym, że tak się właśnie stało pisali dziennikarze amerykańskiego Bloomberga powołując się na swe źródła informacji na Kremlu. O takiej możliwości dyskutuje się już długo, ale czym innym są domysły a czym innym potwierdzenie rozpoczęcia procesu politycznego. Warto też odnotować, że rzecznik Kremla Pieskow oficjalnie zdementował doniesienia amerykańskiego portalu, co znów, pozwala snuć domysły, że „coś było na rzeczy”. Podobnie reakcja Łukasznki, i twarda polityka Moskwy. Innymi słowy zapowiedziane przez Putina zmiany konstytucyjne są „scenariuszem awaryjnym”.

Pytanie tylko czy jedynym i ostatecznym? To o czym pisze Wieniediktow wskazywałoby na to, że w grę nadal wchodzą inne możliwości, które są na Kremlu analizowane i brane pod uwagę. Jakie? Otóż szef Echa Moskwy kreśli następującą sekwencję zdarzeń. Przyjęte zostają poprawki do konstytucji. A potem przeprowadza się zmiany, będące konsekwencją reformy konstytucyjnej, do szeregu ustaw, w tym do federalnej ustawy „o wyborach Prezydenta Federacji Rosyjskiej”. W ustawie znajdzie się przepis pozwalający ‘wyzerować” licznik liczby kadencji wszystkim kandydującym, w tym i Władimirowi Putinowi. Uzasadnienie dla takiego kroku jest dość proste – de facto, w związku z rozszerzeniem pełnomocnictw prezydenckich, co będzie efektem reformy konstytucyjnej, będziemy mieli w Rosji nową instytucję prezydenta. Putin „jest zdziwiony” takim obrotem wydarzeń i odsyła nowelizację, już przyjętą przez obie izby parlamentu (zarówno Dumę jak i Izbę Federacji) do odnowionego Sądu Konstytucyjnego. Ten wydaje werdykt, że wszystko jest zgodne z konstytucja i prawidłowe. Chcąc nie chcąc (wspierany licznymi prośbami organizacji i społeczeństwa) Putin podpisuje nowelizację i może uczestniczyć w wyborach w 2024 roku. Oczywiście jeśli odbędą się one w tym terminie, bo nie brak w Rosji głosów, że wcześniej.

Dlaczego warto zajmować się takimi spekulacjami? Nie tylko z tego powodu, że pisze o tym dobrze poinformowany dziennikarz podejmowany w kremlowskich gabinetach, ale oczywiście nie wolno tego lekceważyć, bo najwyraźniej dyskusje trwają. Innym, wydaje się istotniejszym powodem, jest, że rozpoczęta reforma konstytucyjna, jeśli rozumieć ją jako przebudowę systemu rosyjskiej władzy, zaczyna buksować. Czym innym jest bowiem zmiana legislacyjna nazywana reforma konstytucji, a czym innym stworzenie stabilnego układu sił, równowagi wpływów i pozycji między rywalizującymi ze sobą grupami w rosyjskim establishmencie. O ile to pierwsze jest zdaniem łatwym o tyle drugie trudnym i niebezpiecznym. A już zaczynają dochodzić sygnały ze strony zaniepokojonych tym co się dzieje, a wpływowych, grup w obozie władzy.

Przy czym nie są one otwartą krytyką, nikt nie zaatakuje Putina wprost, choć dla umiejących czytać, niektóre z ostatnich wydarzeń są więcej niźli wymowne.

Przytoczmy dwa z nich. I tak firma TMK oligarchy Dmitrija Pumpiańskiego, która zamierza wypuścić na rynek obligacje w euro opublikowała związany z tym prospekt emisyjny, który zwiera wyliczenie ryzyk dla inwestorów, w tym, a z naszej perspektywy, przede wszystkim, politycznych. Rosyjscy obserwatorzy zwrócili na to uwagę bo Pumpiański nazywany jest w Rosji „królem zamówień publicznych”. Jego firmy są na drugim miejscu jeśli idzie o wartość kontraktów państwowych. Ale nie dzieje się tak dlatego, że przebija on wszystkich jakością swych propozycji, ale dlatego, o czym powszechnie wiadomo, że blisko zaprzyjaźniony jest z generałem Nikołajem Patruszewem, sekretarzem rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, człowiekiem nr 2 w hierarchii rosyjskiej władzy. Dlatego to co zapisano w prospekcie TMK uznaje się za nieoficjalny sygnał właśnie od Patruszewa.

W prospekcie znalazł się zapis, iż „przyszłe polityczne reformy i niestabilność mogą doprowadzić do niepokoju wśród inwestorów i pogorszenia sytuacji gospodarczej”. Rosyjscy obserwatorzy zwracają uwagę, że kilka lat temu, kiedy inna z firm oligarchy emitowała obligacje podobnego ostrzeżenia nie zdecydowano się umieścić. Ale to nie wszystko. Otóż spekuluje się też w Rosji, że mógł to być sygnał wysłany do Waszyngtonu, bo wiadomo, że rosyjski oligarcha ma w amerykańskiej administracji niezłe relacje, że wpływowa część rosyjskiego establishmentu jest bardzo niezadowolona z zapowiedzianych przez Putina zmian. Dlaczego? Z tego powodu, że modernizacja i otwarcie rosyjskiej gospodarki, czemu towarzyszyć ma zbliżenie z Europą, nie jest uznawane za zjawisko pozytywne zarówno dla rosyjskich, jak i dla amerykańskich „jastrzębi”, którzy swą wewnętrzną pozycję (w przypadku Stanów Zjednoczonych chodzi też o relacje USA – Europa) budują na rywalizacji obydwu mocarstw.

Warto w związku z tym zwrócić uwagę na inne równie zastanawiające wydarzenie, które miało miejsce niedawno. Występując 11 lutego w Akademii Sztabu Generalnego Sergiej Szojgu, rosyjski minister obrony chwalił się zaawansowaniem modernizacji rosyjskich sił zbrojnych, w tym i wojsk rakietowych specjalnego przeznaczenia, czyli odpowiadających za rosyjski arsenał nuklearny. Jego zdaniem nie jest zagrożony program, który przewiduje, że w 2020 roku 70 % techniki wojskowej jaką dysponuje rosyjska armia będą to najnowsze konstrukcje. Liczba rakiet skrzydlatych, powiedział minister, będących na wyposażeniu rosyjskiej armii wzrosła od 2012 roku 30 krotnie, a liczba ich nosicieli 12 krotnie. Co więcej rosyjski minister podkreślił, iż czas potrzebny na „przekierowanie” rosyjskich rakiet na nowe cele zmienił się w ciągu ostatnich 8 lat z półtora miesiąca do trzech godzin.

Przedstawiciele rosyjskiej prasy obecni w trakcie wystąpienia Szojgu od razu zwrócili uwagę na jego słowa o tym, że rakiety cały czas trafiają na wyposażenie armii. Jest to o tyle istotne, że jeszcze w ubiegłym roku Władimir Putin, oświadczył, w związku z wyjściem Stanów Zjednoczonych z traktatu INF, że Rosja w „geście dobrej woli” nie będzie instalowała tego rodzaju typów uzbrojenia. Mało tego Putin wezwał przedstawicieli państw europejskich do rozpoczęcia negocjacji na ten temat. Z przywódców europejskich jedynie prezydent Francji, marzący o nowym resecie, pozytywnie odpowiedział na propozycje rosyjskiego prezydenta. NATO było znacznie bardziej powściągliwe. Na początku lutego, w Brukseli miało miejsce spotkanie państw Sojuszu, którego celem miało być poszukiwanie odpowiedzi na łamanie przez Rosję zapisów nie obowiązującego już traktatu (chodzi o rakiety z zasięgiem od 500 do 5500 km). Szojgu w swej wypowiedzi zdezawuował „pokojowe” propozycje Putina, a nie wykluczone, że i osłabił tych polityków w Europie, którzy myśleli o porozumieniu z Rosją wbrew stanowisku Waszyngtonu. Trudno sądzić, że stało się to przypadkiem. Szojgu aktywny w rosyjskim życiu publicznym od 1991 roku jest zbyt wytrawnym graczem, aby przypadkowo ujawniać tego rodzaju informacje.

To tylko dwie z informacji pojawiających się w rosyjskich mediach, które pozwalają sądzić, iż wpływowa grupa rosyjskich siłowików, delikatnie sprawę ujmując, nie jest zadowolona z kierunku zmian zapowiedzianych przez Putina. Spadające notowania rosyjskiego prezydenta i wykorzystanie dyskusji konstytucyjnej, co już zapowiedziała opozycja, celem ożywienia skierowanych przeciw władzy protestów, osłabiają pozycję zwolenników zmian. Tym bardziej, że nowy premier, Michaił Miszustin, postrzegany jest, a jeszcze nic nie zrobił, przez opinię publiczną, niewiele lepiej niźli Miedwiediew. 

Wygląda na to, że walka grup wpływów w rosyjskiej elicie nasila się. Troczę przypomina to czasy ZSRR, kiedy o zmianach na Kremlu świat dowiadywał się wówczas, kiedy one już zaszły. Transfer władzy w Rosji był zawsze i jest nadal procesem trudnym i ryzykownym, a jeśli na to nakłada się trudna sytuacja gospodarcza i zmiany generacyjne, staje się zadaniem arcytrudnym. Z pewnością Rosja dostarczy nam w najbliższym czasie niemało powodów do zainteresowania.

Marek Budzisz

Aleksiej Wieniediktow, redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy napisał na swym blogu artykuł „Dla lizusów”, w którym, ten dobrze poinformowany dziennikarz kreśli możliwy scenariusz tego co działo się będzie w Federacji Rosyjskiej w najbliższych miesiącach. Oczywiście nie chodzi o pogłębioną analizę sytuacji gospodarczej i społecznej, a raczej o tzw. transfer władzy, czyli rozpoczęty przez Putina 15 stycznia proces zmiany konstytucji, a faktycznie ustroju Rosji. Dlaczego warto zwrócić uwagę na to co pisze Wieniediktow? Przypomnijmy, że pod koniec ubiegłego roku sformułował on teorię, iż Władimir Putin zaproponuje Aleksandrowi Łukaszence połączenie Białorusi i Federacji Rosyjskiej w jedno państwo, po to aby samemu stanąć na jego czele. Ostatnio o tym, że tak się właśnie stało pisali dziennikarze amerykańskiego Bloomberga powołując się na swe źródła informacji na Kremlu. O takiej możliwości dyskutuje się już długo, ale czym innym są domysły a czym innym potwierdzenie rozpoczęcia procesu politycznego. Warto też odnotować, że rzecznik Kremla Pieskow oficjalnie zdementował doniesienia amerykańskiego portalu, co znów, pozwala snuć domysły, że „coś było na rzeczy”. Podobnie reakcja Łukasznki, i twarda polityka Moskwy. Innymi słowy zapowiedziane przez Putina zmiany konstytucyjne są „scenariuszem awaryjnym”. Pytanie tylko czy jedynym i ostatecznym? To o czym pisze Wieniediktow wskazywałoby na to, że w grę nadal wchodzą inne możliwości, które są na Kremlu analizowane i brane pod uwagę. Jakie? Otóż szef Echa Moskwy kreśli następującą sekwencję zdarzeń. Przyjęte zostają poprawki do konstytucji. A potem przeprowadza się zmiany, będące konsekwencją reformy konstytucyjnej, do szeregu ustaw, w tym do federalnej ustawy „o wyborach Prezydenta Federacji Rosyjskiej”. W ustawie znajdzie się przepis pozwalający ‘wyzerować” licznik liczby kadencji wszystkim kandydującym, w tym i Władimirowi Putinowi. Uzasadnienie dla takiego kroku jest dość proste – de facto, w związku z rozszerzeniem pełnomocnictw prezydenckich, co będzie efektem reformy konstytucyjnej, będziemy mieli w Rosji nową instytucję prezydenta. Putin „jest zdziwiony” takim obrotem wydarzeń i odsyła nowelizację, już przyjętą przez obie izby parlamentu (zarówno Dumę jak i Izbę Federacji) do odnowionego Sądu Konstytucyjnego. Ten wydaje werdykt, że wszystko jest zgodne z konstytucja i prawidłowe. Chcąc nie chcąc (wspierany licznymi prośbami organizacji i społeczeństwa) Putin podpisuje nowelizację i może uczestniczyć w wyborach w 2024 roku. Oczywiście jeśli odbędą się one w tym terminie, bo nie brak w Rosji głosów, że wcześniej.

Dlaczego warto zajmować się takimi spekulacjami? Nie tylko z tego powodu, że pisze o tym dobrze poinformowany dziennikarz podejmowany w kremlowskich gabinetach, ale oczywiście nie wolno tego lekceważyć, bo najwyraźniej dyskusje trwają. Innym, wydaje się istotniejszym powodem, jest, że rozpoczęta reforma konstytucyjna, jeśli rozumieć ją jako przebudowę systemu rosyjskiej władzy, zaczyna buksować. Czym innym jest bowiem zmiana legislacyjna nazywana reforma konstytucji, a czym innym stworzenie stabilnego układu sił, równowagi wpływów i pozycji między rywalizującymi ze sobą grupami w rosyjskim establishmencie. O ile to pierwsze jest zdaniem łatwym o tyle drugie trudnym i niebezpiecznym. A już zaczynają dochodzić sygnały ze strony zaniepokojonych tym co się dzieje, a wpływowych, grup w obozie władzy.

Przy czym nie są one otwartą krytyką, nikt nie zaatakuje Putina wprost, choć dla umiejących czytać, niektóre z ostatnich wydarzeń są więcej niźli wymowne.

Przytoczmy dwa z nich. I tak firma TMK oligarchy Dmitrija Pumpiańskiego, która zamierza wypuścić na rynek obligacje w euro opublikowała związany z tym prospekt emisyjny, który zwiera wyliczenie ryzyk dla inwestorów, w tym, a z naszej perspektywy, przede wszystkim, politycznych. Rosyjscy obserwatorzy zwrócili na to uwagę bo Pumpiański nazywany jest w Rosji „królem zamówień publicznych”. Jego firmy są na drugim miejscu jeśli idzie o wartość kontraktów państwowych. Ale nie dzieje się tak dlatego, że przebija on wszystkich jakością swych propozycji, ale dlatego, o czym powszechnie wiadomo, że blisko zaprzyjaźniony jest z generałem Nikołajem Patruszewem, sekretarzem rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, człowiekiem nr 2 w hierarchii rosyjskiej władzy. Dlatego to co zapisano w prospekcie TMK uznaje się za nieoficjalny sygnał właśnie od Patruszewa. W prospekcie znalazł się zapis, iż „przyszłe polityczne reformy i niestabilność mogą doprowadzić do niepokoju wśród inwestorów i pogorszenia sytuacji gospodarczej”. Rosyjscy obserwatorzy zwracają uwagę, że kilka lat temu, kiedy inna z firm oligarchy emitowała obligacje podobnego ostrzeżenia nie zdecydowano się umieścić. Ale to nie wszystko. Otóż spekuluje się też w Rosji, że mógł to być sygnał wysłany do Waszyngtonu, bo wiadomo, że rosyjski oligarcha ma w amerykańskiej administracji niezłe relacje, że wpływowa część rosyjskiego establishmentu jest bardzo niezadowolona z zapowiedzianych przez Putina zmian. Dlaczego? Z tego powodu, że modernizacja i otwarcie rosyjskiej gospodarki, czemu towarzyszyć ma zbliżenie z Europą, nie jest uznawane za zjawisko pozytywne zarówno dla rosyjskich, jak i dla amerykańskich „jastrzębi”, którzy swą wewnętrzną pozycję (w przypadku Stanów Zjednoczonych chodzi też o relacje USA – Europa) budują na rywalizacji obydwu mocarstw.

Warto w związku z tym zwrócić uwagę na inne równie zastanawiające wydarzenie, które miało miejsce niedawno. Występując 11 lutego w Akademii Sztabu Generalnego Sergiej Szojgu, rosyjski minister obrony chwalił się zaawansowaniem modernizacji rosyjskich sił zbrojnych, w tym i wojsk rakietowych specjalnego przeznaczenia, czyli odpowiadających za rosyjski arsenał nuklearny. Jego zdaniem nie jest zagrożony program, który przewiduje, że w 2020 roku 70 % techniki wojskowej jaką dysponuje rosyjska armia będą to najnowsze konstrukcje. Liczba rakiet skrzydlatych, powiedział minister, będących na wyposażeniu rosyjskiej armii wzrosła od 2012 roku 30 krotnie, a liczba ich nosicieli 12 krotnie. Co więcej rosyjski minister podkreślił, iż czas potrzebny na „przekierowanie” rosyjskich rakiet na nowe cele zmienił się w ciągu ostatnich 8 lat z półtora miesiąca do trzech godzin. Przedstawiciele rosyjskiej prasy obecni w trakcie wystąpienia Szojgu od razu zwrócili uwagę na jego słowa o tym, że rakiety cały czas trafiają na wyposażenie armii. Jest to o tyle istotne, że jeszcze w ubiegłym roku Władimir Putin, oświadczył, w związku z wyjściem Stanów Zjednoczonych z traktatu INF, że Rosja w „geście dobrej woli” nie będzie instalowała tego rodzaju typów uzbrojenia. Mało tego Putin wezwał przedstawicieli państw europejskich do rozpoczęcia negocjacji na ten temat. Z przywódców europejskich jedynie prezydent Francji, marzący o nowym resecie, pozytywnie odpowiedział na propozycje rosyjskiego prezydenta. NATO było znacznie bardziej powściągliwe. Na początku lutego, w Brukseli miało miejsce spotkanie państw Sojuszu, którego celem miało być poszukiwanie odpowiedzi na łamanie przez Rosję zapisów nie obowiązującego już traktatu (chodzi o rakiety z zasięgiem od 500 do 5500 km). Szojgu w swej wypowiedzi zdezawuował „pokojowe” propozycje Putina, a nie wykluczone, że i osłabił tych polityków w Europie, którzy myśleli o porozumieniu z Rosją wbrew stanowisku Waszyngtonu. Trudno sądzić, że stało się to przypadkiem. Szojgu aktywny w rosyjskim życiu publicznym od 1991 roku jest zbyt wytrawnym graczem, aby przypadkowo ujawniać tego rodzaju informacje.

To tylko dwie z informacji pojawiających się w rosyjskich mediach, które pozwalają sądzić, iż wpływowa grupa rosyjskich siłowików, delikatnie sprawę ujmując, nie jest zadowolona z kierunku zmian zapowiedzianych przez Putina. Spadające notowania rosyjskiego prezydenta i wykorzystanie dyskusji konstytucyjnej, co już zapowiedziała opozycja, celem ożywienia skierowanych przeciw władzy protestów, osłabiają pozycję zwolenników zmian. Tym bardziej, że nowy premier, Michaił Miszustin, postrzegany jest, a jeszcze nic nie zrobił, przez opinię publiczną, niewiele lepiej niźli Miedwiediew.

Wygląda na to, że walka grup wpływów w rosyjskiej elicie nasila się. Troczę przypomina to czasy ZSRR, kiedy o zmianach na Kremlu świat dowiadywał się wówczas, kiedy one już zaszły. Transfer władzy w Rosji był zawsze i jest nadal procesem trudnym i ryzykownym, a jeśli na to nakłada się trudna sytuacja gospodarcza i zmiany generacyjne, staje się zadaniem arcytrudnym. Z pewnością Rosja dostarczy nam w najbliższym czasie niemało powodów do zainteresowania.