Tomasz Poller: Niektóre z kampanijnych przekazów, mających uderzać w Andrzeja Dudę, wydają się nader osobliwe. Gdy urzędujący prezydent kilka dni temu wypowiedział się za dobrowolnością szczepienia przeciw COVID, media wspierające Trzaskowskiego obwieściły, że jest to "otchłań cynizmu", "strzał w plecy", że prezydent, który "boi się szczepionek", będzie odpowiedzialny za serię śmierci starych i słabych. Po czym nagle, trzy dni przed wyborami, dowiadujemy się, że Rafał Trzaskowski, prezentuje taki sam pogląd jak Andrzej Duda, bo również jest za dobrowolnością szczepienia na koronawirusa...

Tomasz Sakiewicz, publicysta, dziennikarz, redaktor naczelny Gazety Polskiej: Jest taki mój ulubiony moment z filmu "Pretty Woman", gdy główny bohater, w którego rolę wcielił się Richard Gere, poznając główną bohaterkę, graną przez Julię Roberts, w sytuacji delikatnie mówiąc konfundującej, pyta ją: "Jak masz na imię?". A ona odpowiada: "A jak byś chciał"? Rafał Trzaskowski to właśnie taki kandydat "A jak byś chciał?". On powie wszystko, co jego potencjalni wyborcy chcą usłyszeć. I nie ważne, że nie ma to nic wspólnego z prawdą, z rzeczywistością, ani z tym co robił w przeszłości, ani tym co zrobi w przyszłości. To, co powie, zależy tylko o tego, których wyborców będzie chciał nabrać. Czy tych z ruchów LGBT, czy tych konserwatywnych. Bo nawet oszukując, trzeba jednak dbać o to, ażeby ten przekaz był choć trochę spójny. A tutaj Trzaskowski ma problem, bo żeby wygrać z Andrzejem Dudą, musiałby pozyskać wyborców niezdecydowanych. I tych radykalnie lewicowych i tych z prawej strony. Nie dość, że zmienia poglądy jak rękawiczki, dostosowując je do kogo mówi w danym momencie oraz do tego, jakie trendy wskazują akurat sondaże, to jeszcze ten przekaz jest bełkotliwy. Mówi coś, aby za chwilę się z tego wycofać.

Chce wypalać PiS żelazem, potem chce z PiS współpracować. Popiera radykalne hasła LGBT, potem dystansuje się od nich. Udowadnia że - cytując klasyka - jest "za, a nawet przeciw". Takich sprzeczności jest cała masa, by wziąć pod uwagę politykę podatkową państwa, programy socjalne itd. Trudno jednak nie zadać pytania: co na to elektorat, szczególnie ten twardy elektorat Trzaskowskiego? Czy jego wyborcom jest aż tak wszystko jedno?

W przypadku jego żelaznego elektoratu jest tak, że ten elektorat oczekuje tylko i wyłącznie tego, by on wygrał i w związku tym wybaczy mu naprawdę dużo. Żelazny elektorat Trzaskowskiego w ogóle się impregnuje na cokolwiek i toleruje cały ten cyrk, byle by ich kandydat wygrał. I niech nawet mówi cokolwiek, ale niech wygra. Choć z drugiej strony mamy przecież takie sprawy, jak wyprawa do Brazylii i "Bizancjum", które tam urządził . Te informacje jednak są poruszające i są mocno komentowane. To może się nie podobać także sporej grupie ludzi z jego elektoratu. Tym, którzy uwierzyli, że on reprezentuje pewien system wartości, choćby skromność, o której mówił (nie mówiąc o kontrowersjach wokół wypadków autobusowych, po których ludzie mogą wręcz zacząć bać się jeździć po autobusami po Warszawie). Trzaskowski strzela więc także do własnego żelaznego elektoratu. Ale gra toczy się przede wszystkim o wyborców niezdecydowanych, wahających się...

Wspomniał Pan wcześniej o zabieganiu o głosy niezdecydowanych. Przychodzi mi na myśl - przepraszam, że w ogóle do tego wracam, ale nadal nie mogę powstrzymać się od rozbawienia - całą akcję z apelem Giertycha, przekonującego wyborców Konfederacji do głosowania na Trzaskowskiego, a to wszystko na łamach GW. Jeżeli jednak spojrzeć na ostatnie parę dni, to chyba inicjatorzy tego rodzaju pomysłów aż takie absurdy sobie odpuścili...

Z punktu widzenia pozyskiwania tych wahających się trzeba jednak jakąś racjonalność zachować i dlatego nie można zupełnie dezawuować przekazu i ośmieszać sygnałów, które się wysyła... Bo, tak jak tutaj, może się okazać, że te sygnały przestają działać, stają się kompletnie niewiarygodne. Ale, jak jak podkreślam, te wybory to kwestia nie tyle twardego elektoratu, ale raczej właśnie niezdecydowanych, wahających się. A tacy są zarówno wśród wyborców konserwatywnych jak i radykalnie lewicowych. To jest te kilka procent po prawej i po lewej stronie, do których Trzaskowski musi wysyłać sprzeczne sygnały.

Nieco uszły opinii publicznej w Polsce treści, które Adam Michnik wyraził w "Die Zeit" w kontekście wyborów prezydenckich. Ponoć grozi nam zalew "brunatnej fali", dojść ma do "putinizacji" Polski, jeśli nie powstrzyma się PiS-u. Pojawiają się wprost odniesienia do lat 30tych w Niemczech a nawet hasło "obrony Republiki" wraz z ewidentnymi aluzjami do sytuacji Republiki Weimarskiej sprzed dojścia Hitlera do władzy. Nawet, jeśli wziąć poprawkę na typowe dla Michnika ekscesy, takie analogie jednak szokują... Czy oni są już aż tak zdesperowani i nerwowi?

Michnik mówi to w w Niemczech. I to jest bardzo szkodliwe, jeśli właśnie w Niemczech tak się mówi o Polsce, wziąwszy pod uwagę choćby to, że Polacy to drugi obok narodu żydowskiego naród, który tak ucierpiał właśnie z rąk niemieckich. Posługiwanie się wobec Polaków taką symboliką, takimi skojarzeniami jest szczególnie uwłaczające o tyle, że przecież Michnik ostrzega nie przed jakimś politykiem, ale przed wyborem Polaków. Może on to robi na użytek jakiegoś rynku wewnętrznego w Niemczech... Samo sugerowanie, że Polacy z prawej strony mają takie poglądy jak ci, którzy wynieśli Hitlera do władzy, jest szczególnie obraźliwe. Nawet ludzie, którzy się wahają, którzy są niezdecydowani, którzy popierali Trzaskowskiego, nie powinni przejść wobec tego obojętnie.