Tomasz Poller: W ostatnich dniach mamy do czynienia z wylewem bluzgu i to bluzgu o specyficznej "poetyce", ze strony polityków III RP, mediów im sprzyjających i celebrytów. Przykładów jest wiele, by wspomnieć owo sławetne "j***ć PiS!", maskowane ośmioma gwiazdkami. Ostatnim kwiatkiem jest nazwanie wyborców Andrzeja Dudy "niedouczonymi debilami", którym każe się "sp***lać na Białoruś".

Piotr Lisiewicz, publicysta, aktywista: Ten bluzg w wykonaniu Tomasza Lisa czy znanego z portali plotkarskich chłopaka jego córki, Taco Hemingwaya, to jak rozumiem mają być popłuczyny po estetyce wczesnego hip-hopu, po hasłach w stylu CHWDP. Wychodzi to sztucznie, jest zupełnie nieautentyczne, nieszczere, ma być użyte instrumentalnie. A w hip-hopie nie ma większego obciachu, niż pozerstwo, udawanie kogoś, kim się nie jest. Tomasz Lis cierpi od lat z powodu tego, że nie udaje mu się żadna kontestacja młodzieżowa przeciwko PiS-owi. Próby organizowania manifestacji studenckich w wielkich miastach, na które przychodziło kilkanaście osób, były wyjątkowo nieudane.

Trudno chwalić wulgaryzmy, ale czasem bywają one środkiem ekspresji, niektórym ubarwiają język, nieraz są wyrazem szczerej bezpośredniości. Skądinąd, spędzając wieczór wyborczy przy piwie w nieco menelskiej knajpce słuchałem z zaciekawieniem dyskusji bluzgających "trzaskających" i bluzgających "dudniących" (którzy skądinąd potrafili zdobyć się na podsumowanie "różnimy się, ale się lubimy"). Tymczasem tutaj mamy do czynienia z debatą publiczną w wykonaniu ludzi uznających się za elitę, na pierwszych stronach gazet, na tytułowach stronach portali internetowych. Nie mówiąc o tym, że oni wręcz wydają się upajać tym, naprawdę mocno agresywnym, bluzgiem, którym chcieliby niemal unicestwić przeciwnika.

W moim programie "Wywiad z chuliganem" rozmawiałem z Kaczmim z Nagłego Ataku Spawacza, jednego z najstarszych polskich zespołów hip-hopowych. Teraz on, ojciec dwójki dzieci, w programie nie zaklął ani razu. O przekleństwach z początków rapu powiedział: "wtedy mieliśmy 18-20 lat, rapowaliśmy językiem chropowatym, językiem z podwórka, o rzeczywistości która jest chropowata, o ludziach pokrzywdzonych w czasie transformacji". Wtedy ten język był autentyczny. Natomiast, kiedy bogaty uprzywilejowany przez lata publicysta, redaktor naczelny „Newsweeka”, kiedyś prowadzący jeden z głównych programów publicystycznych w TVP, przebiera się nagle za zbuntowanego młodzieżowca, to robi to wrażenie wyjątkowo nieautentyczne. Szczególnie, że Lis nigdy żadnym buntownikiem nie był i niezależnie gdzie i kiedy takich bluzgów używa, brzmi jakby mówił w "Sowie i przyjaciołach". Jeszcze w wykonaniu Frasyniuka - ja go nazywam Stonogą dla lemingów - jakoś to brzmi. Ale z drugiej strony jest niemiłosiernie archaiczny, gdy wykrzykuje przeróbkę hasła sprzed 40 lat, by PiS „j***ć i się nie bać”. Ono 40 lat temu było obrazoburcze, ale dzisiaj wśród młodych budzi tylko wzruszenie ramionami. Przecież po jednym kliknięciu może posłuchać o wiele bardziej pomysłowych bluzgów, więc o co chodzi temu starszemu panu, czy on nie umie inaczej wytłumaczyć, o co mu chodzi?

W tekście "Tęczowa inwazja na polski rap" postawił Pan tezę o przejęciu sporej części młodych przez obóz III RP za pomocą przemyślnego dotarcia do słuchaczy hip-hopu i zainfekowania go swoim przekazem. Coś jest na rzeczy. Widziałbym tu nawet coś podobnego do tego, co miało miejsce w przypadku naszego pokolenia, kiedy to u schyłku PRL komuniści lansowali Owsiaka i ruch Wolę Być, będący taką podróbką ruchu Wolność i Pokój. Ale, może teraz młodsi wyborcy po prostu skłaniali się ku Trzaskowskiemu, niezależnie od tego, czego słuchają?

Przekaz akcji #Hot16Challenge2 nie trafił tylko do słuchaczy hip-hopu. Od paru raperów, których poglądy mocno odbiegają od tradycyjnych poglądów środowiska się zaczęło, ale on trafił do innych, w dużym stopniu młodych, którzy nie słuchają hip-hopu, ale kojarzą, że z jakichś klimatów buntowniczych to wyrasta. Przekaz akcji był podlany manipulacją – pomagamy lekarzom i ratownikom medycznym, bo rząd jest nieudolny. Tyle, że rząd okazał się skuteczniejszy od rządów bogatszych państw, od Włoch i Hiszpanii, po Wielką Brytanię, Francję czy Niemcy. O swoich poprzednikach nie wspominając. Akcja był potężna, to były miliony wejść w Internecie i to wtedy, gdy ludzie siedzieli w domu, gdy ze względu na obostrzenia nie można było wychodzić. I w ten sposób wytworzono takie wrażenie obciachowości PiS-u. To była bardzo inteligentna akcja, dobrze przeprowadzona, z wykorzystaniem wszystkich słabości tych, których miano użyć w instrumentalny sposób.

Co do hip-hopowców, to może po prostu oni chcą być na swój sposób "antysystemowi". Rządziła PO, bluzgali na PO. Rządzi PiS, chcą bluzgać na PiS.

Przypominam sobie niedawny utwór rapera Palucha „Nowa Polska”, w którym on zarzuca innym raperom, że gdy PiS przyszedł do władzy, przestali…. przeklinać. Ale może jest tak, że przestali, bo jeśli od ćwierćwiecza ich głos był głosem niebezpiecznych dzielnic, blokowisk, czasem zwykłych ludzi z małych miasteczek, a wreszcie, po latach pojawił się ktoś, kto poprawił los tych ludzi, to skoro jest w nich trochę autentyczności, to mają opory, żeby bluzgać na ten PiS. A w szczególności w jednym chórze z tymi, którzy nic dla tych ludzi nie zrobili. Oczywiście hip-hop jest naturalną muzyką buntu, naturalnie ciąży ku temu, by być przeciwko władzy. Każdy raper ma w głowie taką kalkę "zły rząd - skrzywdzony zwykły człowiek". Ale w tym przypadku tę kalkę wykorzystano instrumentalnie.

Trudno wiązać rapowanie jako takie z jakimś etosem ideowo-politycznym. A akurat ten fascynujący fenomen tego polskiego patriotycznego rapu być może był takim kilkuletnim polskim unikatem?

To jest tak, że hip-hop był od początku muzyką z tych "dołów". Nie było mowy o jakiejś jego opcji polityczno-ideowej. Po prostu był buntem przeciwko rzeczywistości, którą z naturalistyczną szczerością opisywał. Ale w pewnym momencie, w okolicach 2011 r. gdy trwała wojna kibiców z rządem, ten bunt i patriotyzm, ze sobą się pożeniły. Skąd wzięły się wśród zwykłych chłopaków koszulki z Żołnierzami Wyklętymi? W latach 90-tych zachwycano się w polskim rapie murzyńskimi buntownikami i gangsterami... Po czym nagle młodzi, autentyczni ludzie dowiedzieli się, że w Polsce mieliśmy bohaterów nieporównywalnie odważniejszych, tysiąc razy więcej ryzykujących. Więc zaczynamy tworzyć o nich, czytać na ten temat. To nie będzie efemeryczne zjawisko, które zniknie. Ono będzie słabnąć lub rosnąć. Szczyt miało, gdy u władzy była opcja, dla której partiotyzm się nie liczył, ale pozostanie na trwałe częścią polskiego rapu. Ważną rolę odegrało przede wszystkim dlatego, że iluś młodych ludzi wciągnięto w zainteresowanie historią, w tradycje patriotyczne, to była ogromna rola. I mam wrażenie, że czasem tego nie doceniamy.

Niezależnie od przejęcia części młodych przez tamta stronę, są jednak takie regiony albo przysłowiowe wielkie miasta, gdzie - dotyczy to nie tylko młodych - po prostu głosuje się na PO. I ludzie aktywni, z pomysłami, znaleźli się w Platformie. Sam znam osoby z Platformy, np. samorządowców niższego szczebla. To nieraz ludzie zupełnie w porządku, nie mający nic wspólnego z patologiami III RP. I o ile w miastach PO jest jakoś aktywna, to PiS jest po prostu niewidoczny dla mieszkańców. Mam wrażenie, że lokalne struktury pisowskie to ci sami starzejący się liderzy, nie chcący odmładzać kadr, opędzający się wręcz od nowych ludzi. Czy miasta jednak nie stanowią jakiegoś wyzwania dla PiSu, szczególnie, jeśli chodzi o wyjście do młodych?

PiS w tych wyborach postąpił generalnie dobrze, idąc do swojego tradycyjnego elektoratu. Tłumy w każdym miasteczku, pełen rynek! Koncepcja, by oprzeć się na tym elektoracie była koncepcją dobrą, bo zwycięską. Z jednej strony wybory można wygrać nie mając przewagi wśród młodzieży, bo młodzież rzadziej niż starsi chodzi na wybory i ta siła głosu młodzieży przy akcie wyborczym jest nieduża. Natomiast ta siła jest ważna w innych sytuacjach, potrafi zbudować jakiś potencjał, tworzyć energię, która może przenosić się na resztę społeczeństwa. Siła młodzieży to siła kreująca różne zjawiska, czego PiS nie powinien pomijać. A tę sprawę w jakiś sposób zaniedbał, pozwalając przejąć wpływ na tę młodzież środowiskom związanym choćby z Konfederacją, z narodowcami, którzy promowali w sieci różne gwiazdeczki, przyciągające swoim ekscentryzmem, ale niestety wpisujące się w rosyjską, czyli antypolską strategię budowania prorosyjskiej prawicy. Podobnie dzieje się zresztą w innych krajach. To niewątpliwy błąd PiS i o to trzeba zadbać.

Ale powiedzmy wprost: PiS-u często w dużych miastach po prostu realnie nie ma.

Przydałoby się, żeby w tych większych miastach ta aktywność była większa. Andrzej Duda po swoim zwycięstwie mówił o otwieraniu się na inne środowiska. Żadne pojednanie z PO sensu nie ma, nikt tego nie chce. Natomiast ma sens otwieranie się na problemy zwykłych ludzi, których PiS nie dostrzegł. Jeśli mamy np. ofiary dzikiej prywatyzacji, do których teraz lepiej dociera niezależna lewica, to PiS powinien się tym bardziej zainteresować. Podobnie choćby sprawy mieszkańców, którzy nie chcą likwidacji terenów zielonych, które zawłaszcza deweloper związany z władzami miasta. PiS powinien być w tych sprawach bardziej aktywny, nie powinien dawać się przekupić ofertami stanowisk w spółkach miejskich dla kogoś tam z rodziny, tylko walczyć.