Niektórzy jakiś czas temu zaczęli porównywać obecną sytuację w Polsce do lat 30tych w Niemczech. Szczerze mówiąc, tego rodzaju analogie wydają się niekiedy nawet uzasadnione.

 

Oto okazuje się, że można dziś publicznie szczuć przeciw grupie osób, posługując się przy tym językiem pochodzącym niemal dosłownie z "Mein Kampf":

"Jak nigdy wcześniej pojawiła się szansa na uwolnienie Polski od rozpasanego pasożyta, który od tysiąca lat karmi się obficie majątkiem państwa i jego obywateli, jednocześnie ich tumaniąc, demoralizując i indoktrynując od początku do końca życia."

Cóż zatem za troglodyta to pisał? Czyżby to jakiś mityczny polski antysemita, niewytropiony przez dzielną jaczejkę z Czerskiej opanował ten charakterystyczny język najsłynniejszego reprezentanta Niemiec w historii i szczuł przeciw Żydom? Nie, to akurat nie antysemita. Powyższe słowa to fragment twórczości Jana Hartmana, który szczuje przeciw Kościołowi katolickiemu. Trzeba przyznać, że szczujący autor jest w swoim szczuciu dość szczery i intencji swoich ataków bynajmniej nie kryje. Nawiasem mówiąc, cytowane wynurzenia pochodzą z felietonu na łamach postkomunistycznej "Polityki", gdy z okazji 11 listopada autor powyższego wybuchu "mowy miłości" zadeklarował walkę o "niepodległość Polski od Watykanu".

"Ostatnim bastionem pozostał tępy i groźny kult Karola Wojtyły, lecz i z tej paradnej a złowrogiej fasady zaczyna już opadać tynk." - snuje swoje wizje nomen omen absolwent KUL, który ostatnio usprawiedliwiał zresztą nawet  wdzieranie się "demonstracji" do obiektów kultu religijnego (choć dodajmy uczciwie, że nasz autorytet wspaniałomyślnie zaznaczał, że podczas owego "pokojowego" zakłócania obrzędów religijnych "nie można niszczyć fasad ani niczego innego w kościele i wokół niego").

Charakterystyczne dla twórczości Hartmana, obok niby to błyskotliwych myśli, a niekiedy efektownych nawet popisów żonglerki słownej, jest nagromadzenie typowych chwytów erystycznych, okraszających owe wynurzenia i mających potwierdzać rzekomą oczywistość tego, co autor głosi. Tego rodzaju chwyty Hartman stosuje powielając fake newsy na temat Jana Pawła II:

"Tylko najbardziej zakłamani bądź zapiekli w fanatyzmie katolicy mogą jeszcze zaprzeczać odpowiedzialności głowy Kościoła za to, co działo się w jej najbliższym otoczeniu, jakkolwiek są wciąż tacy, którzy nadal wmawiają sobie, że „papież nie wiedział”."

Kto zatem twierdzi, że "papież nie wiedział", jest zapewne zakłamany, jest fanatykiem, ewentualnie jest po prostu niepoważny i coś sobie wmawia. No a przy tym, skoro tak wybitny autorytet jak felietonista "Polityki" twierdzi że wie że papież wiedział, no to musi to być przecież prawda niepodważalna.

Hartman, który parę tygodni temu napisał tekst "List do filistrów. Nie ma dobrych księży", zagalalopował się ostatnio nawet do tego, że zaatakował liberalnych, gazetowowyborczych księży Bonieckiego i Wierzbickiego, którzy poręczyli za niejakiego Margota. Cóż takiego przeszkadza Hartmanowi w owych księżach? Ano, po prostu to, że są księżmi:

"Do czego ma prawo osoba, która w ogólności jest przyzwoita, lecz nosi w sobie winę bycia księdzem – dobrowolnym składnikiem systemu opresji? Ma prawo wstydliwie milczeć. Tylko tyle."

Czytając okazjonalnie tego rodzaju przejawy hartmanowej "mowy miłości", można się czasem przerazić (choć niekiedy znowuż dobrze bawić), ale na dłuższą metę Hartman staje się nudny, żenujący i przewidywalny. No bo czego możemy dowiedzieć się z tego rodzaju twórczości? Ano, tego, że niegdysiejszy absolwent KUL i facet z tytułem profesora bardzo chce nas poinformować, że nie cierpi określonych grup ludzi. Do tego powiela fakenewsy i powtarza w kółko naciągane i bałamutne pseudoargumenty według tych samych schematów i przy pomocy tych samych chwytów. I chyb anic poza tym. Choć akurat sięgnięcie do języka "Mein Kampf" to chyba pewna nowość, którą warto odnotować. Ciekawe, ciekawe...

Tomasz Poller