Atak i mord do jakiego doszło w kościele w Normandii to coś, czego w Europie do tej pory nie było. Czy ataki na chrześcijan na Starym Kontynencie będą się powtarzać i jaki będzie to miało wpływ na rozwój sytuacji politycznej w naszym regionie? Rozmawiamy o tym z dziennikarzem i publicystą Łukaszem Warzechą.

 

Czy Europa będzie musiała się teraz mierzyć z nowym dla siebie problemem? Do tej pory ataki na kościoły się u nas nie zdarzały.

Jeżeli potwierdzi się informacja o tym, że był to atak islamistów, a najprawdopodobniej się potwierdzi, to będziemy mieli do czynienia z bardzo niepokojącym zjawiskiem. Do tej pory wszyscy specjaliści od islamu i terroryzmu, z którymi rozmawiałem, zawsze twierdzili, że Państwo Islamskie, czy nawet bardziej generalnie fanatycy nim zainspirowani nie chcą dokonywać zamachów na ośrodki kultu i duchownych w Europie, ponieważ obawiają się, że to może spowodować odwet na ich ośrodkach kultu. Dotąd tego frontu nie chcieli przenosić do nas, to byłaby pierwsza tego typu sytuacja. To bardzo niepokojące.

Czy w związku z tym temu zamachowi należy się przyjrzeć ze szczególną uwagą?

Jest to kolejny przypadek ataku terrorystycznego w Europie już nawet nie w ciągu ostatnich miesięcy, ale tygodni. Akurat ten powinien zostać zbadany szczególnie wnikliwie zwłaszcza pod kątem tego, na ile głęboko mordercy byli włączeni w struktury ISIS, czy też innej organizacji terrorystycznej. Jeżeli byliby włączeni i zamach był długo przygotowywany i z pełną premedytacją wybrano kościół, licząc się z zabójstwem księdza, to znaczyłoby, że zorganizowany terroryzm islamski odchodzi od strategii nietykania miejsc kultu w Europie. Byłby to bardzo niepokojący sygnał.

A gdyby okazało się inaczej?

Oczywiście istnieje prawdopodobieństwo, że była to akcja typu „samotny wilk” zaledwie inspirowana ideami Państwa Islamskiego. To by było trochę mniej niepokojące, ale też groźne. Przecież ci którzy inspirują się ideami ISIS również uznawali do tej pory to jedno ograniczenie w swoich działaniach.

Jak te wydarzenia wpłyną na dalszy rozwój sytuacji politycznej w Europie?

Teraz rzeczywiście w Europie zachodniej zaczyna się robić nieciekawie. Nie można już powiedzieć, że nie ma miesiąca bez zamachu, a wręcz tygodnia bez zamachu. Niebawem będziemy mówić, że nie ma dnia bez zamachu. Myślę, że psychoza będzie narastała i im większy będzie rozjazd pomiędzy narracją zachodnioeuropejskich elit i odczuciami zwykłych ludzi, tym większe potem będzie tąpnięcie i krach systemu, co może doprowadzić do trudnych do przewidzenia skutków.

Czy owe elity w końcu zareagują na to, co się dzieje? Kiedyś chyba w końcu muszą?

Mogą nie zdążyć, w tym sensie, że tak w Niemczech jak i we Francji niebawem będą kolejne wybory. W obu krajach są siły polityczne, które znacznie lepiej od rządzących odpowiadają na rosnący, choć może jeszcze nie artykułowany wyraźnie przez obywateli sentyment. Wspomnieć tu należy Alternatywę dla Niemiec i Ruch Narodowy we Francji. Jeżeli elity się szybko nie pozbierają, podejrzewam, że te dwie siły mogą zdobyć naprawdę dużo głosów.

Dla Polski to chyba fatalny scenariusz…

To nie będzie dla nas korzystne geopolitycznie, dlatego że oba te ugrupowania bardzo chętnie zwracają się w kierunku Rosji. Polska straciłaby na wzroście znaczenia tych ruchów. Taki scenariusz byłby jednak zdecydowanie winą elit rządzących w Niemczech i Francji, które uparły się, aby nie dostrzegać problemu. Od momentu gdy doszło do pierwszego takiego zamachu w tej całej fali, czyli zamachu na redakcję Charlie Hebdo, nie słyszałem tak naprawdę z ich strony ani jednego stanowczego stwierdzenia, które by pokazywało, że rozumieją problem.

Pojawia się pytanie – co w takim razie elity powinny zrobić?

Często przy tej okazji pojawia się zdanie „Trudno sobie wyobrazić, by wyrzucić z Europy wszystkich muzułmanów”. Oczywiście, że trudno sobie wyobrazić, ale też nie ma takiej potrzeby. Po pierwsze trzeba pozbyć się najbardziej radykalnych imamów i dokonać tego w skali całego kontynentu, co wcale nie byłoby tak trudne organizacyjnie. Tych skrajnych i agresywnych imamów należałoby wyekspediować poza granice Europy, tak aby nie mogli więcej w meczetach głosić wizję islamu, który ma zabijać niewiernych i siłą zdobywać przestrzeń.

Jak wielka musiałaby to być operacja?

Stawiam, że w całej Europie jest ok. kilka tysięcy takich osób, nie byłaby więc sprawa bardzo trudna z logistycznego punktu widzenia. Trzeba pokazać, że tacy ludzie nie będą akceptowani, wyrzucani z całą bezwzględnością i niewpuszczani na terytorium Europy. Tego do tej pory nikt nie zrobił. Były co prawda jakieś pojedyncze akcje we Francji, czy w Wielkiej Brytanii, ale należałoby się za to zabrać systemowo.

Pomysł wydaje się dobry, ale woli jego realizacji jakoś u nikogo nie widać, a nawet gdyby wola jego realizacji się pojawiła to, jak Pan mówi, elity mogą nie zdążyć.

Wtedy trzeba się liczyć z tym, że po wyborach reakcja nowych rządzących w tych krajach będzie znacznie ostrzejsza. Prawda jest taka, że nie do końca jesteśmy w stanie ocenić nastoje społeczne panujące w tych krajach, zwłaszcza w Niemczech, a to z tego względu, że w tym kraju warstwa poprawności politycznej, która nie pozwala mówić głośno o tym, co się ludziom nie podoba, jest tak gruba i wgrana w umysły Niemców, że jeżeli się tam nie żyje i nie ma ich zaufania, trudno dotrzeć do ich szczerych opinii. Z relacji Polaków tam mieszkających możemy wnioskować, że rzeczywista wrogość Niemców wobec polityki imigracyjnej realizowanej przez Angelę Merkel może być naprawdę duża.

Z czego wynika ta niechęć do mówienia szczerze o swoich przekonaniach?

W dużej mierze na pewno ze strachu. Ostatnio docierały do nas informacje, że kara w Niemczech za głoszenie „mowy nienawiści” to nawet tysiąc euro, a za mowę nienawiści uznaje się już krytykę polityki imigracyjnej. Dlatego ludzie nie mówią, co myślą, a badania sondażowe mogą nie oddawać obrazu rzeczywistości. Bardzo możliwe, że przy wyborach czeka nas tym samym bardzo zaskakujące rozstrzygnięcie.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Rozmawiał MW