Moje życie nim poznałam Pana Boga było uwikłane we wszelkie możliwe zniewolenia. Jednocześnie, ponieważ nie znałam Go, nawet nie miałam świadomości zła, którego się dopuszczałam, ale bardzo mocno doświadczałam go „na własnej skórze”. Przeżywałam prawdziwe piekło na ziemi  - moje życie było pasmem nieszczęść, dramatów zewnętrznych i wewnętrznych, ciągłego poczucia porażki.  Pomimo moich usilnych starań nic mi w życiu nie wychodziło, cokolwiek dobrego chciałam zrobić to się rozsypywało, nie dochodząc do skutku. To wszystko powodowało ciągłe poczucie stresu i paraliżującego, neurotycznego lęku.  Gdy dzisiaj patrzę wstecz to stwierdzam, że nie zasługiwało ono nawet na miano życia, ale była to tylko wegetacja, aby jakoś przeżyć, wytrzymać jeszcze jeden dzień.  Moja osobowość była tak zdegradowana, że nawet nie wiedziałam, co lubię, co chcę… W żaden sposób nie byłam w stanie się  rozwijać.

Niestety źródła tego wszystkiego były w rodzinie, w której się urodziłam. Krewni od strony ojca przeklinali każde dziecko, które się poczęło. Wiem także, że namawiali moją mamę, aby usunęła ciążę. Z tego wszystkiego nie była już daleka droga do wejścia w różnego rodzaju zniewolenia. Jako młoda kobieta zainteresowałam się wróżeniem. Z racji, że miałam już pootwieranych dużo furtek dla złego, weszłam w to  jak „nóż w masło” i ani się nie spostrzegłam, kiedy stałam się klasyczną czarownicą. Wróżyłam praktycznie ze wszystkiego, z czego dało się wróżyć, a na nieszczęście wręcz „wpadało” mi wszystko w ręce, abym mogła się w tym „rozwijać”. Niestety coraz bardziej zaczęło mnie to fascynować, dlatego wchodziłam w to coraz dalej i mocniej. Zaczęło na dodatek dochodzić do tego  różne metody samouzdrawiania, czakry, energie, horoskopy. Potrafiłam nawet ułożyć horoskop dla zgłaszającej się do mnie osoby, a kiedy rozkładałam karty to praktycznie wiedziałam o niej wszystko. Siedziałam w tym bardzo głęboko, a do tego doszła ezoteryka, wszystkie możliwe amulety i inne przeróżne rzeczy. Nie znałam Boga, więc myślałam, że mam w tym szansę się „rozwijać” duchowo. I zaczęłam wchodzić w to na całego. Coraz bardziej mnie to wciągało, ponieważ miałam  poczucie, że się w tym spełniam.  W końcu  coś umiałam i wydawało mi się,  że dzięki temu pomagam ludziom! Zły duch ciągle mnie oszukiwał szepcząc mi do ucha: „Popatrz jakie ty dobro czynisz, ty dajesz ludziom nadzieję”. Bo ludzie do mnie przychodzili znękani, zbici życiem, a wychodzili radośni, ponieważ ja dawałam im „nadzieję” tym wróżeniem, a nie miałam świadomości, że to jest tak potężne zło. Jednocześnie to mnie dowartościowało, w końcu zaczęłam coś „umieć”, coś sobą znaczyć i dlatego coraz bardziej się w tym kształciłam i wchodziłam w to coraz głębiej. Ale była też druga strona medalu – to była coraz większa trwoga, w której żyłam, to był stres dwadzieścia cztery godziny na dobę, z którego praktycznie nie wychodziłam. Przeżywałam koszmarne lęki… Nigdy nie miałam łatwości w zawieraniu relacji, zawsze było to dla mnie trudne, ale wtedy było jeszcze gorzej i dramatyczniej, byłam coraz słabsza. Wiadomo, że jeżeli człowiek żyje w ciągłym stanie depresji, odczuwa melancholie, z których nie jest w stanie wyjść,  to w końcu staje na rozdrożu. Także w moim życiu, w pewnym momencie już całkowicie nie wiedziałam co robić, zatraciłam wszelkie rozeznanie między dobrem a złem.

Był taki moment, że ta granica całkowicie mi się zatarła. Nie  wiedziałam, co zrobić! Myślałam, że cokolwiek zrobię to skończy się to dramatycznie… To było dla mnie tak trudne doświadczenie, że  przestałam jeść, schudłam wtedy o połowę i nie potrafiłam już dalej żyć w tej sytuacji, w której się znalazłam. Pamiętam, że przyszedł wtedy taki kulminacyjny moment, kiedy zdecydowałam się zawołać w swojej beznadziei do Boga. Strasznie szlochałam i mówiłam jednocześnie: „Boże, który gdzieś tam jesteś, zrób coś, pokaż mi coś, ratuj”.  Wyszłam z tego pomieszczenia i po około dwóch godzinach, będąc postawioną w pewnej sytuacji poczułam, że Pan Bóg zdjął kurtynę z mojego mózgu i po raz pierwszy wiedziałam, co naprawdę jest złe, a co dobre w Jego oczach. Na dodatek Bóg dał mi taką pewność, że ta wiedza pochodzi od Niego!  Dla mnie to było niesamowite doświadczenie, jak grom z jasnego nieba. I  wtedy poczułam taką wdzięczność do Pana Boga, że znowu poszukałam odosobnienia, aby upaść na kolana i zawołać: „Dzięki Ci Panie, chwała Tobie”.

Minęło kilka dni i niestety znowu weszłam w moje stare uwikłania.  Kurtyna po raz drugi padła mi na mózg  ale tym razem już wiedziałam, co mam robić, gdzie szukać ratunku. Znowu upadłam na kolana i ponownie zawołałam: „Panie Jezu ratuj, Ty widzisz, że ja z tym nic nie umiem zrobić, po prostu nie potrafię!”. I w tym momencie Pan Bóg tą trudną sytuację odciął. Wcześniej  dał mi poznanie, świadomość dobra i zła, a w tym momencie, kiedy powiedziałam, że sobie z tym nie poradzę, Pan Bóg to odciął, w pół sekundy przestało to istnieć, co było cudem, bo po ludzku takie działanie było niemożliwe. Jednak to wszystko bolało bardzo i wtedy dopiero paradoksalnie poczułam, że jestem w takiej czarnej dziurze, z której nie widziałam wyjścia. Pomimo wszystkiego zawierzyłam wszystko Panu Bogu i  powiedziałam,  że jak mnie uzdrowił,  to żeby mnie dalej poprowadził, ponieważ nie wiem, co mam robić w swoim życiu, a nawet, kim być. Przez moją głowę przewijało się tysiące pytań: „Jak ja w ogóle mam żyć!?”.  Nic nie wiedziałam. I wtedy zaczęło się Boże działanie!

Pierwsze Pan Bóg postawił na mojej drodze niesamowicie wierzącą kobietę, która zaczęła mi podsuwać książki. Wcześniej miałam problemy z czytaniem, a wtedy w przeciągu krótkiego czasu przeczytałam dziesięć razy tyle książek, co wcześniej przez całe życie. I to też było dla mnie Bożym cudem. Oczywiście wszystkie książki były o tym, kim jest ten Bóg, który mnie uzdrowił i troszczy się o mnie. To moje poznawanie Boga trwało dwanaście lat od momentu nawrócenia.  Dwanaście lat temu świadomie oddałam moje życie Panu Bogu i zaczęłam wiernie za Nim iść. To Bóg dał mi taką łaskę wiary i wierności, bo bez tego doświadczenia nie dałabym później rady. Bóg mnie nigdy w tym nie zostawił, praktycznie prowadził mnie za rękę w oczyszczeniach, w uzdrowieniach, w uwolnieniach, powoli wszystko przecinał.  Co było dla mnie najtrudniejsze?  Właśnie takie umieranie duchowe, bo właściwie cała ja, cała moja świadomość, była budowana na grzechu, na tym, co złe, więc wszystko to musiało we mnie umrzeć. Pan Bóg dopuścił we mnie śmierć każdego aspektu mojego życia, ale prowadził mnie także od zwycięstwa, do zmartwychwstania.

Dzisiaj  jestem zupełnie nową osobą, dopiero teraz oddycham pełną piersią. Kiedyś bardzo dawno Bóg obiecał mi pokój i radość, chociaż dla mnie wcześniej były to puste słowa. Ale zawierzyłam Bogu. I od jakiegoś czasu cieszę się ogromnym pokojem serca – nie ma we mnie trwogi, nie ma we mnie lęku, nie ma we mnie stresu i tego całego zmagania, tej walki, którą toczyłam całe życie, całe 48 lat, żeby przeżyć, żeby nie popełnić samobójstwa. Ponieważ to zmaganie z chęcią popełnienia samobójstwa towarzyszyło mi przez większość życia, a teraz tego wszystkiego nie ma, a Pan Bóg dał mi radość, co jest dla mnie zupełnie czymś nowym, czego wcześniej nie znałam, a przede wszystkim czego nigdy nie czułam. Wcześniej nawet jak odczuwałam radość to było to przeżycie bardzo powierzchowne. Teraz Pan Bóg uczy mnie także kochać siebie i kochać drugiego człowieka. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że ponieważ wcześniej nie miałam w sobie  żadnych pozytywnych uczuć, żadnej miłości,  to Bóg uczy mnie kochać Jego miłością, która jest najpiękniejsza. I nauczył mnie przebaczać… A ostanie doświadczenie to uwolnienie mojego umysłu. Pan uwolnił mnie od różnych skrępowań i w końcu czuję się wolna, i jestem w stanie normalnie funkcjonować. Wiem, że to jest Boża łaska. Sama moja obecność we wspólnocie jest czymś niesamowitym, bo byłam strasznie zamknięta i wiem, że jak gdzieś wewnętrznie umierałam, to Bóg posługiwał się osobami ze wspólnoty, które mnie ratowały. Kiedy było mi bardzo ciężko, został przesłany sms z prośbą o modlitwę. I Pan Bóg prowadził mnie tą ciemną doliną przez Swoje Słowo i to pomagało mi przeżyć, a także złożył obietnicę – radości i zwycięstwa.  Wciąż teraz doświadczam Jego  zwycięstwa w moim życiu, w mojej przeszłości, teraźniejszości i wreszcie patrzę na moja przyszłość… z nadzieją. Także Pan Bóg przemienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni, stworzył mnie na nowo. Nawet nie mogę powiedzieć, że mnie uzdrowił, ale stworzył mnie na nowo. I teraz fundamentem mojej osoby jest Chrystus, na którym buduję swój plan, a ponieważ ja nigdy nie miałam planów, bo zawsze się bałam, to mówię mu: Rób Boże, co chcesz”. I to jest niesamowite doświadczenie wolności. Chwała Panu!

Danuta, 48 lat