Fronda.pl: Na dwa tygodnie przed wyborami Platforma Obywatelska organizuje, jak oszacowały nawet przychylne jej niemieckie media - ok. stutysięczny marsz, który miał być w założeniu „Marszem Miliona Serc”. Czy wydarzenie to może w jakikolwiek sposób stanowić, wymarzony przez Donald Tuska punkt zwrotny w tej kampanii?

Szymon Szynkowski vel Sęk (minister ds. UE, wiceszef MSZ 2018-22): Nic na to nie wskazuje. Opozycja próbuje robić wszystko, aby udowodnić, że na wspomnianym marszu było, jak starał się przekonywać Donald Tusk, nawet ponad milion osób. Jednak wydaje się dość oczywiste, że te nadzieje jakie wiązał obóz Platformy Obywatelskiej z tym wydarzeniem zostały po prostu zawiedzione. Niewiele wskazuje na to, aby niedzielny marsz cieszył się frekwencją wyższą niż wcześniejszy opozycyjny marsz z 4 czerwca.

Oczywiście nie twierdzę, że 100 tysięcy czy nawet, jak szacują inni, 150 tysięcy osób - to jest mało. Nastąpiła rzeczywiście pełna mobilizacja zwolenników PO. A jednak i tak absolutnie nie sprostano wyzwaniu, które lider Platformy Obywatelskiej sam sobie postawił, zgromadzenia miliona uczestników na warszawskim marszu. W efekcie więc, w tym obozie politycznym spodziewam się raczej pogłębienia poczucia rozczarowania, że na niespełna dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi kompletnie nic nie wskazuje na to, aby PiS miało przegrać z PO.

Natomiast to, co dla nas jest ważne - bo my na marsz Platformy się nie oglądaliśmy, tylko zajmowaliśmy się własną konwencją wyborczą w Katowicach - to kwestia mobilizacji obywateli doceniających pozytywne zmiany w Polsce wprowadzone przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Zależy nam bowiem nawet nie tyle na zwycięstwie w nadchodzących wyborach, co na tym, by po tychże wyborach móc nadal samodzielnie sprawować rządy. O to walczymy i w tym sensie wspomnianą już katowicką konwencję należy uznać za udaną, gdyż była ona energetyczna, mobilizacyjna. Już dawno nie uczestniczyłem w konwencji, na której widać byłoby taki entuzjazm i takiego ducha mobilizacji.

Zresztą, żeby było jasne - również po naszej konwencji w Katowicach nie spodziewam się jakiegoś przełomu w kampanii wyborczej. Dla nas to po prostu kolejny etap systematycznego wykonywania mrówczej pracy, realizowania punkt po punkcie zaplanowanych wcześniej działań. To może nam pozwolić na uzyskanie poparcia na poziomie powyżej 40 proc., co najprawdopodobniej zagwarantowałoby nam możliwość dalszego sprawowania samodzielnych rządów w Polsce.

Badający wnikliwie od wielu już lat preferencje wyborcze Polaków Marcin Palade wyraził opinię, że jeśli marsz Tuska w stolicy oraz konwencja PiS w Katowicach - „miały zmobilizować twardych wyborców to na tym polu dwie największe formacje odniosły sukces”. „Czy przeciągnęły chociaż kawałek z elektoratu środka? Wątpię” - stwierdził Palade. Jak by Pan się odniósł do tej opinii, również w kontekście katowickiej konwencji PiS. Czy gra idzie już wyłącznie o utrzymanie twardych elektoratów, co daje PiS, jak pokazują sondaże w miarę bezpieczną przewagę nad KO?

Oczywiście mobilizacja obywateli, aby poszli do wyborów i zagłosowali na PiS jest ważna i poświęcamy temu uwagę, aby nasi wyborcy, którzy cztery lata temu obdarzyli nas swoim głosem, również i teraz wsparli nas przy urnach wyborczych. Natomiast to, co jest nie mniej ważne to przypominanie Polakom okresu sprawowania rządów przez koalicję PO-PSL, sprzed 2015 roku. Jest bowiem wcale niemały segment wyborców, którzy nie mogą już tamtych czasów pamiętać. Myślę tu o wyborcach, którzy mają dziś dwadzieścia kilka lat. Dodatkowo jest też grupa wyborców, która rządy PO-PSL co prawda może pamiętać, ale pamięta je już raczej dość słabo, bo minęło jednak dość sporo czasu.

A przecież zmiana, jaka dokonała się w Polsce po 2015 roku w zakresie opieki nad poszczególnymi grupami społecznymi, rodzinami, dziećmi, seniorami, ilość programów wsparcia, jaka została wdrożona czy też zwiększenie dochodów do budżetu państwa - to były zmiany rewolucyjne. Staramy się więc na tej ostatniej prostej kampanii wyborczej przypominać Polakom, jak wyglądały rządy Platformy Obywatelskiej oraz co może wrócić wraz z potencjalnym powrotem do władzy Donalda Tuska. 

Niemiecka prasa dzieli Polskę na „nowoczesną i wykształconą” Polskę A, która głosuje na Tuska i tę „biedniejszą, niewykształconą i ksenofobiczną” Polskę B, która woli PiS. Czy tego rodzaju dość prymitywna kategoryzacja polskiej rzeczywistości nie jest też zarazem jednym z głównych błędów popełnianych od lat przez PO, kreującą się na ugrupowanie elit, na partię owych „młodych wykształconych z wielkich miast”, nie doceniającą jednak siły tej tzw. „zwyczajnej” Polski, która pokazuje partii Tuska od ponad 8 lat czerwoną kartkę, przesądzając o losach kolejnych wyborów? Z drugiej strony, jako polityk związany od zawsze z Poznaniem doskonale Pan wie, jak niemal niewykonalnym od lat zadaniem pozostaje przezwyciężenie w dużych miastach dominacji PO…

Tak, te relacje niemieckich mediów, skrajnie stereotypowe i rzeczywiście, w tym ujęciu, o którym Pan mówił - prymitywne, są zaskakująco zbieżne z oceną sytuacji politycznej, jaką od wielu już lat prezentują politycy obozu Platformy Obywatelskiej. Znajdujemy w tym sposobie patrzenia na polską rzeczywistość takie niewytłumaczalne dla mnie poczucie wyższości oraz pewnego rodzaju pogardę dla części osób, które politycznie stawiają na PiS. Nigdy nie rozumiałem tego poczucia wyższości. Natomiast ono później przekłada się na taki absolutny sprzeciw wobec wprowadzania różnych programów społecznych, mających na celu wyrównywanie szans w naszym społeczeństwie.

Mamy tu do czynienia z myśleniem, które charakteryzuje się pewnym poczuciem bycia elitą oraz niechęcią w stosunku do tego, by pogardzane przez tę „elitę” grupy społeczne zrównały się z nią pod pewnymi względami, ponieważ byłoby to równoznaczne z utratą owego poczucia elitarności przez określone grupy. W związku z tym obserwujemy rozmaite próby krytykowania programów, które mają umożliwić różnym grupom społecznym dostęp do szeregu świadczeń społecznych.

Znamy więc bardzo dobrze tego typu poglądy z polskiej sceny politycznej. Natomiast jeśli podobne oceny pojawiają się ze strony mediów niemieckich to powinno nas to skłaniać do refleksji - dlaczego te punkty widzenia są ze sobą tak bardzo zbieżne oraz patrząc w trochę szerszej perspektywie: w czyim właściwie interesie działa niekiedy nasza opozycja.

Do władzy na Słowacji po 5 latach wraca lider uważanej za populistyczno-lewicową partii SMER, Robert Fico, zwyciężając z poparciem ponad 23 proc. Fico już zapowiedział wstrzymanie pomocy wojskowej dla Kijowa i zablokowanie wejścia naszego wschodniego sąsiada do NATO. Co rządy Roberta Fico mogą one oznaczać w okresie najbliższych kilku lat - dla Polski i naszych wzajemnych relacji ze Słowacją, ale także dla UE, Ukrainy i wreszcie dla Rosji?

Uważam, że dziś jest jednak jeszcze przedwcześnie, aby mówić o jakimś konkretnym planie politycznym nowego słowackiego rządu. Tym bardziej, że wiemy już, iż nie będzie to rząd jednopartyjny, lecz koalicyjny. Oczywiście wypowiedzi Roberta Fico, które są mocno wstrzemięźliwe w kwestii wspierania Ukrainy, mogą skłaniać do konstatacji, że ta polityka prowadzona przez Słowację w odniesieniu do Ukrainy ulegnie pewnej korekcie. Natomiast jak głęboka będzie to zmiana, będziemy mogli mówić dopiero wówczas, gdy dowiemy się, jaka właściwie koalicja będzie rządzić na Słowacji. Można podejrzewać, że pewną rolę może odgrywać w tej koalicji były premier Peter Pellegrini [jego partia Głos-Socjaldemokracja uzyskała trzeci wynik wyborczy z poparciem 14.95 proc. - red.]. To postać dobrze znana naszemu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu.

Myślę więc, że dziś jest jeszcze nieco przedwcześnie, żeby oceniać ewentualne ryzyka związane ze zmianą polityczną na Słowacji. My chcemy utrzymywać dobre relacje ze Słowacją niezależnie od wyniku wyborów. Nasze kraje mają bliskie stosunki polityczne. Działamy też razem w Grupie Wyszehradzkiej. Ale oczywiście, gdy się już ukonstytuuje koalicja rządząca na Słowacji, będziemy zachęcali do tego, żeby podejmować w polityce wschodniej racjonalne decyzje. A w obecnej sytuacji międzynarodowej racjonalne decyzje to takie, które doprowadzą w efekcie do tego, że Rosja przegra wojnę z Ukrainą i dzięki temu będzie trzymać się jak najdalej od granic Unii Europejskiej.

Bardzo dziękuję za rozmowę.