Ławrow sprecyzował, że „imperatywem” jest międzynarodowe uznanie Krymu, Sewastopola, Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, a także okupowanych części obwodów chersońskiego i zaporoskiego jako integralnej części Rosji. Kremlowski minister powtórzył również propagandowe tezy o rzekomym „neonazizmie” ukraińskich władz oraz „prześladowaniu” języka i kultury rosyjskiej na Ukrainie.
Co więcej, Rosja ma oczekiwać bezterminowych zobowiązań, zapisanych w prawie międzynarodowym, które uniemożliwią Ukrainie członkostwo w NATO. Moskwa domaga się także „demilitaryzacji i denazyfikacji” Ukrainy, zniesienia wszystkich sankcji nałożonych na Rosję, wycofania pozwów sądowych i nakazów aresztowania rosyjskich urzędników oraz zwrotu zamrożonych na Zachodzie aktywów finansowych.
W swoim wystąpieniu Ławrow zapowiedział również, że Rosja będzie żądała „solidnych gwarancji bezpieczeństwa” względem NATO, Unii Europejskiej oraz państw zachodnich graniczących z Federacją Rosyjską.
Tymczasem rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow w poniedziałek zapewnił o gotowości Moskwy do podjęcia bezpośrednich negocjacji z Ukrainą „bez warunków wstępnych”. Jednocześnie zaznaczył, że „inicjatywa” musi wyjść z Kijowa.
Stanowisko Kremla wskazuje więc jasno, że Rosja nie zamierza rezygnować ze swoich imperialnych ambicji, a żądania przedstawione przez Ławrowa są de facto wezwaniem do kapitulacji Ukrainy i akceptacji rezultatów rosyjskiej agresji z lat 2014–2025. Innymi słowy, mammy do czynienia z kolejną grą na czas w wykonaniu Kremla.