Milczenie artystycznych elit wychowanych na komunistycznym garnuszku wobec skandalicznej antypolskiej wystawy w Gdańsku zatytułowanej „Nasi chłopcy” jest więcej nawet niż symptomatyczne.

W Gdańsku otwarto wystawę pod tytułem „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”, która – w ocenie wielu komentatorów – stanowi niebezpieczną próbę relatywizowania historii i rozmywania odpowiedzialności za zbrodnie niemieckie z okresu II wojny światowej. O ile społeczeństwo zareagowało oburzeniem, to zdumiewa jedno: głucha cisza ze strony polskich elit artystycznych, w tym aktorów, reżyserów, pisarzy, publicystów i ludzi kultury. Gdzie są ci, którzy zwykli walczyć o „prawdę”, „wolność” i „godność człowieka”?

Wystawa stworzona przez Muzeum Gdańska, Muzeum II Wojny Światowej i Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie promowana jest jako „wyjaśniająca, a nie oceniająca”. Ale co tu wyjaśniać? Czy w kraju, który tak dotkliwie ucierpiał pod niemiecką okupacją, można bezkarnie przedstawiać członków Wehrmachtu jako „naszych chłopców”? Wystawa nie pokazuje ofiar, lecz ich oprawców – w oprawie estetycznej, obojętnej emocjonalnie, mającej wywoływać konkretny efekt: Polacy powinni się czuć współwinni. No nie! Nie czujemy się współwinni!

Dlaczego milczy Daniel Olbrychski, który wielokrotnie stawał w obronie godności aktorskiego rzemiosła i był ikoną patriotycznych ról? Gdzie jest Andrzej Seweryn, który z taką pasją przemawiał o „europejskich wartościach”? Dlaczego zamilkli twórcy, którzy przez lata budowali swoje kariery, opowiadając historie o zmaganiach Polaków z nazistowskim terrorem? Gdzie jest Maja Ostaszewska?

Milczenie artystów to nie tylko brak reakcji. To przyzwolenie. A może też podziękowanie za wiele lat wspierania przez komunistyczny reżim?

Zamiast protestów i listów otwartych, które w innych sprawach (czasem znacznie mniej istotnych albo nawet karykaturalnych) pojawiają się jak grzyby po deszczu, mamy ciszę. Tak jakby nikt z tych ludzi nie dostrzegał, że Gdańsk za przyzwoleniem jego władz staje się dziś niestety miejscem symbolicznej kapitulacji pamięci. „Nasi chłopcy” – czy to określenie może dziś padać w przestrzeni publicznej bez stanowczej odpowiedzi ze strony tych, którzy powinni czuć się strażnikami prawdy historycznej?

Nie chodzi tu o demagogię. Owszem, niektórzy Pomorzanie zostali siłą wcieleni do Wehrmachtu. Ale czy to wystarczy, by oprawić ich służbę w wizualny kontekst rozgrzeszenia, czy wręcz – akceptacji? Jak mają się dziś czuć potomkowie ofiar? Czy Gdańsk nie jest przypadkiem miejscem, gdzie wybuchła II wojna światowa, a nie laboratorium niemieckiej narracji historycznej?

W polskim kinie powstały dziesiątki produkcji pokazujących dramat okupacji, walkę Armii Krajowej, tragedię Żydów, rzeź Woli, Katynia czy Powstanie Warszawskie. Gdzie są dziś ci wszyscy, którzy na tej tematyce budowali swoje kariery? Czyżby bali się „narazić” sponsorom, grantodawcom, stypendiodawcom? A może zwyczajnie nie chcą wychylać się z szeregu, który dziś coraz wyraźniej skręca w stronę niemieckiego rozumienia „wspólnej historii”?

„Panie Olbrychski! Larum grają, a Pan nic?” – chciałoby się krzyknąć za Sienkiewiczem. Bo jeśli dziś elity kultury nie potrafią stanąć w obronie narodowej pamięci, to co zostało z ich etosu? Może czas przestać mówić o „polskim kinie historycznym” i „zaangażowanej kulturze” w ich wykonaniu, skoro w chwili próby to wszystko zawodzi.

Wystawa „Nasi chłopcy” to nie edukacja. To obrzydliwa goebbelsowska propaganda. To odwracanie wektorów moralnych i przemycane – bardzo konsekwentnie – oskarżenie wobec Polski. Bo skoro „nasi” byli w Wehrmachcie, to może i „nasza” jest odpowiedzialność? Skoro „nasi” nosili mundur z czarnym orłem, to może nie mamy prawa domagać się reparacji wojennych? Taka jest cena milczenia – milczenia artystów, którzy kiedyś byli głosem sumienia narodu.

Aż chciałoby się zaśpiewać za Danutą Rinn:

„Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy,
M, orły, sokoły, herosy!
Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów,
Gdzie te chłopy”?!

Zenon Witkowski