Złe nastroje które miały prawo po tej propozycji zapanować w Kijowie musiały jeszcze się pogorszyć po kolejnym epizodzie, który pokazuje, że Ameryka coraz bardziej patrzy na wojnę na Ukrainie jako na nie swój problem. Oto parę dni temu Agencja Reutersa, powołując się na źródła w amerykańskim wywiadzie wskazała, że Putin nie tylko nie jest zainteresowany zakończeniem wojny na Ukrainie, ale jego ambicje sięgają znacznie dalej. Aż do prób opanowania państw bałtyckich i obezwładnienia Ukrainy. W sobotę postanowiła odnieść się w zdecydowany sposób do tych doniesień– Tulsi Gabbart – nowa dyrektor wywiadu narodowego USA.  Pani Gabbart zdecydowanie oświadczyła, że Rosja nie jest zdolna do podbicia i okupowania Ukrainy ani nie ma potencjału do napaści na Europę Wschodnią, w tym na państwa bałtyckie.

Co istotne, Tulsi Gabbart oskarżyła agencję Reutersa o uprawianie propagandy, która jest chętnie wykorzystywana przez „podżegaczy wojennych, którzy chcą podważyć niestrudzone wysiłki prezydenta Trumpa zmierzające do zakończenia krwawej wojny, która pochłonęła milion ofiar po obu stronach”.  Co charakterystyczne, szefowa amerykańskiego wywiadu użyła języka stosowanego przez propagandę Kremla, która przedstawia czujność wobec możliwej agresji Rosji jako awanturnicze szykowanie ataku na państwo Putina. Na szczęście lub nieszczęście dla Kijowa, doradca Putina Jurij Uszakow ogłosił, że obecnie nie jest przygotowywane spotkanie Rosji, USA i Ukrainy i nie potwierdził słów Zełenskiego, że Ameryka miała takie spotkanie zaproponować.

Można podejrzewać, że dementi Uszakowa związane jest wyłącznie z dogmatem Rosji, iż z ekipą Zełenskiego nie ma co dyskutować. Obecna polityka Kremla zmierza do tego, by wypracować zakończenie wojny z Trumpem, a następnie pozostawić amerykańskiemu prezydentowi „brudną robotę” zmuszenia Kijowa do zaakceptowania rosyjskich żądań.

Jeśli jednak miałoby dojść do negocjacji Ukraina - Rosja z Ameryką w roli mediatora, to byłoby to powtórzenie bardzo ponurego epizodu z lat siedemdziesiątych. Wówczas to administracja prezydenta Richarda Nixona zaczęła się stopniowo wycofywać z wojny wietnamskiej pod wpływem wewnętrznych protestów pokojowych w USA. W rezultacie Amerykanie zabrali swoje wojska z Wietnamu, łudząc rząd Wietnamu Południowego, że doprowadzą do pokoju, który zakończy agresję komunistycznej północy na kapitalistyczne południe. Haniebną rolę odegrał wówczas amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger, który był promotorem porozumień pokojowych w Paryżu z 27 stycznia 1973 roku. Porozumienie przewidywało wycofanie wszystkich wojsk amerykańskich i wypuszczenie z komunistycznych obozów jenieckich pojmanych przez komunistów żołnierzy US Army.

Między komunistycznym Wietnamem a kapitalistycznym południem miał funkcjonować pokój. Jednak, gdy tylko Amerykanie opuścili Wietnam, komuniści złamali zapisy umowy, dokonali agresji na południe i zdobyli ten kraj prawie dwa lata później w marcu – kwietniu 1975 roku. Swoistą kpiną z południowych Wietnamczyków było to, że amerykański szef dyplomacji Kissinger i komunistyczny przywódca Wietnamu Północnego Le Duc Tho otrzymali pokojową nagrodę Nobla za rok 1973. Dwa lata później, przy obojętności Ameryki, komuniści z Wietnamu Północnego zdobyli cały kraj. To wspomnienie musi dziś głęboko niepokoić Wołodymyra Zełenskiego. Dobrze by było, żeby zaczęło to niepokoić także nas tu w Polsce.