Karol Nawrocki przetrwał nawałę ogniową pod jaką znalazł się w ostatnich trzech tygodniach. Po pierwszej turze dzieli go tylko mniej niż dwa procent od Rafała Trzaskowskiego. To ogromne osiągnięcie i pokazuje ono dwie rzeczy: że młody historyk z Gdańska potrafił przejść pierwszą, polityczną ogniową próbę.

Dobrze świadczy o nim jako o polityku i po prostu jako człowieku o dużej sile psychicznej. Po drugie pokazuje ona, że elektorat prawicy w swej masie ma ten swoisty „szósty zmysł”, który pozwala wychwytywać te moment, kiedy to liberalny salon chce kogoś po prostu wdeptać w podłogę, a dziennikarze dostają gotowce z kręgu władzy.

Ale najbliższe dwa tygodnie, na pewno nie będą dla ambitnego Gdańszczanina spacerkiem do zwycięstwa. Nie sposób ocenić jaki procent wyborców Konfederacji oraz tych, którzy zagłosowali w pierwszej turze na Grzegorza Brauna pójdzie 1 czerwca do urn.

Na pewno Nawrocki może liczyć na elektorat Marka Jakubiaka i sprzeciw sporej części konfederatów na domknięcie układu politycznego przez Donalda Tuska. Jednak ostatecznej skali reakcji wyborców Mentzena i Brauna nie sposób dzisiaj przewidzieć.

Nawrocki musi uzyskać maksymalną ponowną mobilizację elektoratu PiS, ludności wiejskiej, szczególnie tej ze ściany wschodniej i po prostu musi zrobić wszystko żeby uzyskać głosy jak największej części wyborców PSL. Jeśli odpowiednio rozłoży akcenty i choć trochę rozładuje napięcie z konfederatami to może mu się to udać. Ale na pewno zwycięstwo nie czeka na niego na srebrnej tacy.

Nawrocki musi cierpliwie tłumaczyć, że w świecie hipotetycznej prezydentury Rafała Trzaskowskiego – wszelkiej prawicy zabraknie tlenu do oddychania. W niedzielny wieczór byliśmy świadkami zdecydowanego przesunięcia się sceny politycznej w prawo. Mentzen i Braun wygrali młody elektorat i są dziś silnym partnerem, a być może i w perspektywie czasu bardzo kłopotliwym rywalem dla Prawa i Sprawiedliwości. PiS półtora roku po porażce z 15 października 2023 jest wciąż partią kojarzącą się młodej generacji ze „starymi dziadami”. Struktury lokalne Prawa i Sprawiedliwości odpychały od siebie skutecznie ambitnych młodych ludzi zainteresowanych polityką, więc ci poszli do Mentzena. A ten od zeszłej jesieni nie próżnuje.

Jedna z kandydatek Joanna Senyszyn kpiła z lidera Konfederacji, że przejechał 340 powiatów, a tak samo jak ona, która nie odwiedziła żadnego powiatu – też nie dostanie się do drugiej tury. Tyle, że żart weteranki lewicy z Gdyni oparty jest na pewnym nieporozumieniu. Mentzen objeżdżając setki powiatów nie tylko prowadził kampanię, ale i też budował struktury lokalne Konfederacji. Choć Nawrocki jest tylko dwa lata starszy do Mentzena to jego wiece tego drugiego pełne były młodych twarzy, a na spotkaniach z Nawrockim dominował elektorat 50+.

Nie da się przetrwać, jeśli główne organy tej partii będą obsadzone przez „gerontokrację”. A to z kolei postawi pytanie, czy Jarosław Kaczyński dalej ma być faktyczną alfą i omegą w partii, czy też musi zdecydować się na oddanie władzy komuś znacznie młodszemu. Dla PiS to oczywiście wielkie ryzyko, bo partia może szybko podzielić się na wzajemnie skłócone frakcje. Ale wyniki wyborów powinny być dla Nowogrodzkiej jak bicie dzwonków alarmowych. W elektoracie wielkomiejskim PiS w wielu miejscach jest wyprzedzany przez Konfederację. A tej z kolei depcze po piętach Grzegorz Braun. Nawrocki liczył, że brodaty rywal zostanie skutecznie wyeliminowany lub zmarginalizowany.

Także Mentzen musi liczyć się z mało wygodną dla siebie sytuacją jakiegoś modus vivendi, z tą drugą „Konfą” – Konfederacją Korony Polskiej A trudno przypuszczać, by Braun szybko zapomniał Mentzenowi wyrzucenie go z partii. Ale to problemy na czas po wyborach. Teraz Nawrocki walczy o wygraną.

 

W obozie Rafała Trzaskowskiego minorowe nastroje. Przypomnijmy że w 2020 roku prezydent Warszawy zdobył w pierwszej turze wyborów prezydenckich 30,46 procent, a w tym roku niewiele więcej, bo 30,8. Nawet w swoim mateczniku w Warszawie liczby dla pięknego Rafała są bezlitosne. W stolicy Trzaskowski miał gorszy wynik niż pięć lat temu. Nawet w „Lemingradzie” czyli w Wilanowie dostał 53,92 procent, ale pięć lat temu było to 59,19 procent. W najbardziej ludowej stołecznej dzielnicy Pradze Północ dostał tylko 22,01 procent. Kandydat Koalicji Obywatelskiej może pocieszać się tylko tym, że jeszcze w wieczór wyborczy poddańczą deklarację poparcia w drugiej turze wygłosił Szymon Hołownia. Tyle że ten ostatni, który nie dobił nawet do 5 procent to niewielki zapas głosów. To samo dotyczy Magdaleny Biejat, która też oscyluje w okolicach 4 procent. A uważany za zdobywcę serc młodej generacji Adam Zandberg już twardo zaznaczył, że nie będzie swoim wyborcom mówił na kogo mają głosować w drugiej turze.

Oczywiście w tej sytuacji przypomniał o sobie Tomasz Lis, który nieustannie ma tylko jedną receptę na sukces: „Totalna mobilizacja, atak na Batyra non stop. Naszą siłą i narzędziem mobilizacji może być i powinien być czynnik strachu przed zamieszkaniem alfonsa, speca od wyłudzania mieszkań i kumpla gangusów w pałacu prezydenckim, co byłoby dramatem i kompromitacją Polski”. Twardy elektorat Tuska ma już więc radę dla urodziwego Rafała – jeszcze więcej tego samego. Pytanie czy kandydat Platformy weźmie sobie do serca zadzierżystego udającego dla niepoznaki publicystę.

 

Oba obozy nie mogą pozwolić swoim wyborcom na przekonanie, że najgorsze już minęło. Ale ciężej musi pracować Nawrocki. Tyle tylko, że pewnie dla niego to nic nowego, bo w życiu nikt nigdy nie dał mu nic na srebrnej tacy.