Odnowa po ... staremu.
1. Aby lepiej zrozumieć istotę problemu, przyjrzyjmy się wydarzeniom ostatnich dni. Zacznijmy od głównego aktora minionych miesięcy czyli Donalda Tuska. Jego postawę (no i rzecz jasna postawę jego całego zaplecza politycznego) można streścić w dwóch punktach.
- po pierwsze - "my przegraliśmy wybory?" - No nie - chociaż parę niedociągnięć było, to przecież uzyskaliśmy ponad 10 mln. głosów. No może ten Rafał był trochę nie tego, jakby był Radek, to byśmy na pewno wygrali, ale w sumie o co chodzi. A poza tym, liczy się nie ilość głosów, ale ich jakość. I tu na pewno wygraliśmy, bo nasze głosy są dwa razy bardziej wartościowe
- po drugie - "teraz bierzemy się do roboty" no bo dotąd nie mogliśmy (przez tego Dudę) normalnie działać. Ruszamy z miejsca i w myśl doktryny tow. Stalina - "ani kroku w tył" (notabene, ciekawe skojarzenia ma zawsze ten historyk Donald). Co będziemy robić? No trzeba dojechać pisiorów, bo to jest główny problem dla Polski na dzisiaj, stąd rzucimy nasze najlepsze siły na front (witaj Romku w szeregach naszej partii).
Ta "pogłębiona refleksja" może mieć tylko jeden koniec, ale kto tam wytłumaczy ćmie, że lepiej byłoby zmienić kierunek lotu.
2. Po drugiej stronie jest niestety - piszę to z bólem w sercu - nie lepiej. Okres kampanii wyborczej, który w oczywisty sposób zmuszał do znalezienia dróg wyjścia PiSu z kompletnej izolacji politycznej, został zmarnotrawiony. Szczytem osiągnięcia okazało się i tak, że wielu czołowych działaczy tej partii powstrzymało swoje temperamenty, aby nie uprawiać ulubionej rozrywki czyli protekcjonalnego traktowania potencjalnych koalicjantów. Ciągle tkwią oni w przekonaniu, że jakimś zrządzeniem Opatrzności Bożej, znowu uda się w przyszłości uskładać 233 głosy w Sejmie. I za nic nie chcą przyjąć, iż ten nadzwyczajny historyczny Dar Boży który otrzymali, czyli uzyskanie w systemie proporcjonalnym dwukrotnie pod rząd bezwzględnej większości, jest zjawiskiem bezprecedensowym w historii powojennej europejskiej demokracji. I raczej się nie powtórzy.
Wyszło to z całą mocą kiedy mająca dobre perspektywy idea "rządu technicznego", została rozegrana najfatalniej. Oczywiście idea ta z pewnością - w ramach obecnego parlamentu - będzie jedyną w perspektywie dającą szansę na przełamanie gnijącego rządu Tuska, ale pod warunkiem wyciągnięcia wniosków, z tej fatalnej rozgrywki. Inna rzecz, że PiS jest teraz skoncentrowany - znowu - na sobie. Zjazd partii, program partii na przyszłość, wybór komitetu centralnego i biura politycznego to najważniejsze zagadnienia, którymi żyją teraz członkowie tej formacji. To się nazywa po prostu wyczucie czasu.
3. O koalicyjnych "partnerach" Tuska szkoda nawet pisać. Tu już nawet nie ma zwykłego instynktu samozachowawczego. Przeszedł on fazę instynktu samobójczego. Jeden z polskich królów nazywany był "dojutrkiem", bo złośliwie i nieprawdziwie zarzucano mu, że myśli i działa jedynie w takiej perspektywie czasowej. Nasi dzisiejsi "dojutrkowie" sądzą, że z obecnego sztormu, ba cyklonu, wyjdą "jakoś tam" i w nowej rzeczywistości znowu gdzieś się przylepią. Dotyczy to zwłaszcza neoZSLu, który tak bardzo nie chcę się uzależnić od PiSu, że jest gotowy bez mydła zagłębić się w najgłębsze czeluście d..y Tuska. Z tego przesilenia da się wyjść jedynie na listach PO, ale będzie to już koniec tej formacji.
4. Tow. Czarzasty myśli jedynie o tym, aby na jego nagrobku znalazła się inskrypcja "marszałek sejmu", więc o żadnej "walce o elektorat" z Zandbergiem nawet nie myśli. Jego młodsza świta spróbuje się prędzej czy później do Zandberga przytulić, więc "jakoś tam będzie". O formacji Hołowni nawet nie ma co pisać - naprawdę też szkoda pióra dla pajaca, który skończy gorzej niż Palikot czy Petru.
5. Musi też rozczarowywać postawa S. Mentzena w ostatnich dniach. Z pewnością więcej rozsądku zachowuje K. Bosak, który rozumie że perspektywicznie stawianie na równej szali relacji z PiS i PO, nie przyniesie Konfederacji nic dobrego. S. Mentzen sprawia niestety wrażenie, że piwko z Radkiem realnie otworzyło mu wrota do "pańskiego stołu". Panie Sławku, "to państwo" może wpuści Pan na swój salon na solo, ale nigdy nie jako lidera samodzielnej formacji.
Zastanawiające w tym wszystkim jest to, że ani wygrani ani przegrani w tych wyborach, nie chcą się pochylić nad analizą tego, co właściwie się stało i co z tego na przyszłość wynika. Byliśmy bowiem świadkami niespotykanej w historii kampanii kłamstwa, politycznego gangsterstwa, łamania zasad demokracji oraz ingerencji zewnętrznej w wybory w skali, nieznanej w historii Polski od końca XVIII wieku.
Byliśmy świadkami gigantycznego pobudzenia obywatelskiego i obywatelskiego sprzeciwu w skali, w której nawet 4 czerwca 1989 roku jest niczym.
Byliśmy świadkami wielkiego głosu polskiej "prowincji", która rzuciła w twarz "paniczykom z Warszawy" potężne NIE.
Jeśli ktoś chce przejść wobec tego głupkowato śpiewając "Polacy nic się nie stało", szybko się zdziwi.
Mam wielką wiarę, że Karol Nawrocki, który nie tyle nawet wyczytał te nastroje, ale w jakimś sensie stał się Demiurgiem uruchamiającym ten wielki proces przebudowy, stanie się prawdziwym współkreatorem WIELKIEJ ZMIANY.