Fronda.pl: Po ponad półroczu rządów premiera Donalda Tuska, który swego czasu z trybuny sejmowej przechwalał się, że nikt go w Brukseli „nie ogra”, Komisja Europejska wdraża przeciwko Polsce procedurę nadmiernego deficytu. Czy decyzja Brukseli jest zaskoczeniem?

Ryszard Czarnecki (b. wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, eurodeputowany czterech kadencji): Wygląda na to, że skrót PO można tłumaczyć nie tylko jako Platforma Obywatelska, ale również - Puste Obietnice. A ta sprawa to jest właśnie spektakularny przykład jednej z nich. Okazało się bowiem, że premier Donald Tusk, jego rząd oraz koalicja, której jest liderem - mają bardzo krótkie ręce. Natomiast ich rzekome wpływy z Brukseli to jeden wielki mit. Czym innym są bowiem pochwały kierowane w stosunku do Tuska przez unijnych polityków w mediach czy poklepywanie go po ramieniu na brukselskich korytarzach, a czym innym realne dbanie o interesy naszego kraju na arenie międzynarodowej.

W tym drugim i kluczowym elemencie Donald Tusk, nie po raz pierwszy zresztą, okazuje się być politykiem kompletnie nieskutecznym z punktu widzenia interesów Polski. I jest to rzeczywiście bardzo przykre, gdyż przyznam, że jako państwowiec zdecydowanie wolałbym, żeby Tusk jako szef polskiego rządu potrafił swoją umiejętną polityką na arenie unijnej powstrzymać brukselskie działania wymierzone w nasz kraj. Niestety jednak również w tej sprawie możemy bardzo boleśnie się przekonać, że mamy tu do czynienia wyłącznie z politykiem, którego można by określić mianem - Donald „nic nie mogę” Tusk.

W 2023 roku deficyt w polskim sektorze finansów publicznych wyniósł 5,1 proc. PKB, podczas gdy wyznaczony przez Unię Europejską limit wynosi 3 proc. PKB. Politycy Koalicji 13 grudnia odpowiedzialność za taki stan rzeczy przerzucają na rządy PiS argumentując, że oni przejęli rządy dopiero u schyłku minionego roku. To przekonująca linia obrony?

Mogę na to odpowiedzieć słynnymi słowami z serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”, czyli: „Nie z nami te numery, Brunner”. Pamiętam przecież doskonale, że kiedy Francja przekraczała progi limitu budżetowego a portugalscy eurodeputowani z różnych opcji, zbulwersowani faktem stosowania przez Brukselę podwójnych standardów wobec poszczególnych państw unijnych, dopytywali ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej, francuskiego polityka Jeana-Claude Junckera, jak to jest, że  Portugalię ukarano za nieznaczne i dość epizodyczne przekroczenie wyznaczonych przez Unię Europejską limitów, podczas gdy Francja notorycznie przekraczająca owe dopuszczalne unijne limity nie jest karana, tenże Juncker odpowiedział im słowami: „Bo to Francja”.

Żałuję wobec tego, że dziś obecna niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie używa analogicznego sformułowania w odniesieniu do Polski. A nie mówi tego, bo wynika to po prostu z politycznej słabości na arenie unijnej premiera Tuska. Albo się bowiem ma w Brukseli te wielkie wpływy, którymi się przechwalało w polskim Sejmie albo się ich zwyczajnie nie ma. Oczywiście można teraz na użytek wewnętrznej opinii w kraju przerzucać odpowiedzialność na poprzednią ekipę rządową, natomiast fakty są niezaprzeczalne i świadczą one najzwyczajniej w świecie o bardzo słabej pozycji politycznej wewnątrz Unii Europejskiej Donalda Tuska, wbrew próbom zaklinania przez niego rzeczywistości.

Ekonomiści alarmują, że przewidywalnymi skutkami decyzji KE w odniesieniu do Polski będzie zaniechanie przez rząd Tuska wdrożenia jakichkolwiek nowych programów społecznych, a o jednym z przedwyborczych „konkretów” - obietnicy podwyżki kwoty wolnej od podatku - możemy w tej sytuacji zapomnieć. Czy te scenariusze rzeczywiście się zrealizują?

Przede wszystkim te przedwyborcze zapowiedzi nie były do tej pory realizowane nawet wówczas, gdy wspomniana procedura deficytu nie została jeszcze wobec Polski przez Brukselę wdrożona. Teraz oczywiście ta decyzja Unii Europejskiej może być przez obecną ekipę rządzącą w Polsce potraktowana jako pretekst w kontekście zaniechania wcielenia w życie kolejnego z zapowiadanych na potrzeby kampanii wyborczej tzw. 100 konkretów. Widać tu od dawna, że rząd Donalda Tuska ma dwie lewe ręce do wdrażania jakichkolwiek programów socjalnych. Wygląda więc na to, że nawet beneficjenci tych już obecnie funkcjonujących programów społecznych powinni mocno trzymać się za kieszenie.

Niektórzy eksperci wskazują, że w tej sytuacji również te istniejące już programy społeczne np. „800+”, są pierwszymi kandydatami do ostrych cięć. Myśli Pan, że Donald Tusk, wzmocniony takim swego rodzaju alibi w postaci decyzji KE, rzeczywiście zdecyduje się naruszyć funkcjonujące już z powodzeniem programy społeczne dedykowane polskim rodzinom z dziećmi czy też seniorom?

Trawestując trochę pisarza Mikołaja Gogola powiem, że w tym aspekcie, pod rządami ekipy Donalda Tuska - i stare jest zagrożone, i nowe jest zagrożone. Uważam jednak, że mimo wszystko, przynajmniej do wyborów prezydenckich w Polsce, Tusk nie zdecyduje się na obcięcie programu „800+”. Oznaczałoby to bowiem albo popełnienie politycznego harakiri w stosunku do samego siebie albo też wbicie noża w plecy Rafałowi Trzaskowskiemu - w zależności od tego, który z obu wymienionych panów ostatecznie wystartuje we wspomnianych przyszłorocznych wyborach na urząd głowy państwa jako reprezentant Platformy Obywatelskiej. Natomiast lider PO jak najbardziej może chcieć „dobrać się” do wspomnianych programów społecznych zaraz po wyborach prezydenckich, a więc już w drugiej połowie 2025 roku.

Bardzo dziękuję za rozmowę.