Eryk Łażewski, Fronda: Był Pan działaczem Solidarności Walczącej. Walczył Pan o wolną Polskę. Wydaje się, że ona nadeszła w 1989 roku. Jak Pan ocenia ostatnie trzydzieści lat? Czy to była naprawdę wolna Polska?

Adam Borowski, członek Solidarności Walczącej, wydawca, przewodniczący warszawskiego Klubu Gazety Polskiej, kandydat na posła Komitetu Prawo i Sprawiedliwość: Rozmowy Okrągłego Stołu i częściowo wolne wybory do Sejmu kontraktowego 4 czerwca 1989 roku traktowałem jako etap [drogi] do niepodległej Polski. Gdybyśmy wtedy nie zasiedli do rozmów, nie wiem, ile by trwał jeszcze ten pakt między konspirującym podziemiem pragnącym niepodległości a komunistyczną władzą. To był moment, w którym moje polityczne drogi z Kornelem Morawieckim trochę się rozeszły.

Uważałem, że należy wykorzystać rozmowy z komunistami do tego, aby przyśpieszyć proces dochodzenia do wolnej Rzeczypospolitej Solidarnej. Nie mieliśmy wtedy siły, aby komunistów pokonać, a komuniści nie mieli siły na to, aby nas pokonać. Niestety za plecami społeczeństwa i nas, działaczy podziemia, zawarto z komunistami nieformalne umowy w Magdalence. Nie wiedzieliśmy, że Adam Michnik wznosił toast za taki rząd, "gdzie premierem będzie Lech Wałęsa, a ministrem spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak". Wprawdzie premierem został nominat Wałęsy Tadeusz Mazowiecki, ale Kiszczak pozostał na stanowisku szefa MSW. Nastąpił szybki proces fraternizacji elit postkomunistycznych z częścią solidarnościowych. Społeczeństwo, w tym my działacze "Solidarności", zostaliśmy oszukani. Zaniechano przeprowadzenia lustracji i dekomunizacji. Mieliśmy szansę, żeby nasza Ojczyzna stała się państwem sprawiedliwym, ale tej szansy nie wykorzystaliśmy. Komunistom zapewniono bezkarność, umożliwiono im uwłaszczenie się na majątku narodowym, a reformy gospodarcze przeprowadzał towarzysz Leszek Balcerowicz, pracownik Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jej członek od 1969 roku.

Nadal mamy szansę uczynić naszą Ojczyznę sprawiedliwą. To jest proces, który trwa i zależy tylko od nas, od naszych mądrych wyborów. W 1985 roku, wstępując do Solidarności Walczącej, składałem przysięgę, której fragment brzmi: "Wobec Boga i Ojczyzny przysięgam walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną". I przez te wszystkie lata tej Rzeczypospolitej Solidarnej nie było... Teraz syn twórcy Solidarności Walczącej (SW) – a w tamtych latach także żołnierz SW – Mateusz Morawiecki, razem z Prawem i Sprawiedliwością – Ją budują. Wierzę że razem Ją zbudujemy.

 

Czy zatem można powiedzieć, że cztery lata temu proces przebudowy Polski nabrał przyśpieszenia?

Jestem o tym głęboko przekonany! Nadzieje na zmianę polityki były też po wyborze Jana Olszewskiego na stanowisko premiera rządu, ale nie dane mu było długo pełnić swojej misji. Później był rząd Akcji Wyborczej Solidarność, ale zawiódł oczekiwania. Wprowadził cztery reformy, z których trzy okazały się katastrofą. Nie przeprowadzono dekomunizacji, a z lustracji sądy zrobiły karykaturę. Leszek Balcerowicz nadal kierował polskimi reformami, wprowadzając ich kolejny etap, dalej za bezcen wyprzedawano majątek narodowy. AWS się rozpadła, a postkomuniści z towarzyszem sekretarzem KC PZPR Leszkiem Millerem przejęli władzę.

Teraz rządy Prawa i Sprawiedliwości dają nadzieję, że Polska gospodarka będzie silna i efektywna, dzięki czemu rząd będzie rozwijał swoją politykę społeczną, nadal wspierał słabsze grupy społeczne. Szczególnie trzeba prowadzić aktywną politykę wzmacniającą rodzinę, bo w Polsce, tak jak w Europie, jest ogromny kryzys demograficzny i trzeba zrobić wszystko, aby odwrócić ten proces. Natomiast nasi przeciwnicy propagują „cywilizację śmierci" - dramat nie tylko dla Polski, ale i dla całej cywilizacji chrześcijańskiej.

 

A jak Pan widzi naszą sytuację międzynarodową?

Mimo kłamliwej narracji totalnej opozycji o izolacji Polski na arenie międzynarodowej, to polityka rządu Mateusza Morawieckiego sprawia, że Polska staje się podmiotowym graczem na arenie europejskiej i światowej. Mamy dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, których potencjał nuklearny jest jedyną realną gwarancją polskiej niepodległości. Wojska amerykańskie stacjonują na naszej ziemi i to ogromnie podnosi bezpieczeństwo Polski.

Jestem przekonany, że żaden żołnierz niemiecki, francuski, holenderski czy z jakiegokolwiek innego kraju europejskiego nie będzie walczył za Polskę, gdy Rosja nas zaatakuje. Czy Stany Zjednoczone w chwili próby wypełniłyby piąty punkt Karty Atlantyckiej, tego nie wiem, ale Rosjanie też tego nie wiedzą. A to, że kupujemy najnowocześniejszy sprzęt wojskowy, jak myśliwce amerykańskie F-35, to tylko nas wzmacnia, bo wolność nie jest dana raz na zawsze. O tę wolność trzeba się starać każdego dnia, bo - jak śpiewał Jacek Kaczmarski - „wygra, kto się nie boi wojen”; musimy być gotowi do ofiar, po to, żeby nie musieć ich ponosić. Jeśli będziemy gotowi do wojny, przeciwnik będzie wiedział, że spotka go należyta odprawa, wówczas trzy razy się zastanowi, zanim uderzy na Polskę.

 

No i przeszliśmy płynnie do mojego następnego pytania: jak Pan widzi kolejne trzydzieści lat dziejów naszej Ojczyzny?

To jest kluczowe pytanie. To między innymi dlatego tak silnie angażuję się w politykę. Zawsze się nią interesowałem. W czasach komunistycznego zniewolenia czynnie brałem udział w walce z komunistycznym złem, a potem, jako konserwatysta i katolik, wspierałem kartką wyborczą prawicowe partie. Na co dzień zająłem się tym, co najbardziej kocham, czyli wydawaniem książek o historii Polski i realizacją wystaw historycznych, ostatnio - produkcją filmu "Legiony", którego byłem pomysłodawcą. Teraz włączyłem się w obronę Dobrej Zmiany. 

Najbliższe wybory zdecydują, czy Polska za 30 czy 50 lat nadal będzie krajem niepodległym. To jest ten moment! Kosmopolici z PO - KO i ugrupowań lewicowych, niewierzący w siłę polskiego Narodu, nie chcą bronić Polski jako suwerennego państwa narodowego, uznając, że jest to idea dziewiętnastowieczna i już archaiczna. Mówiąc wprost, oni chcieliby, aby Europa była jednym państwem. Ja uważam inaczej. I teraz zadecydujemy o tym, czy Polska - przez brutalną propagandę fałszywej moralności, niszczenie autorytetu Kościoła, napływ imigrantów, politykę multi-kulti – straci swoją tożsamość. Teraz decydujemy o tym, czy - trawestując słynne słowa Józefa Piłsudskiego - Polska będzie wielka, czy nie będzie jej wcale.

Wierzę głęboko, że wygra wybory strona, która szanuje tradycję, historyczną tożsamość naszej Ojczyzny, chce, aby za pięćdziesiąt czy sto lat na polskiej ziemi wzruszano się przy wierszach Herberta, „Polonezie” Ogińskiego, dziełach Malczewskiego czy Grottgera, w domach opowiadano sobie polską historię zapisaną losami pokoleń.

 

W najbliższych wyborach kandyduje Pan do Sejmu z list PiS . Jakie ma Pan plany na swoją działalność poselską?

Dla mnie najważniejszą sprawą, której obecna kadencja nie dokończyła, a można nawet powiedzieć, że zaniechała, jest reforma wymiaru sprawiedliwości. Nie będzie Polski sprawiedliwej bez sprawiedliwego wymiaru sprawiedliwości. Przewlekłość procesów to sprawa oczywiście też istotna, ale nie najważniejsza.

Najważniejszą sprawą jest to, żeby człowiek, który idzie do sądu, miał pewność, że jego sprawa będzie bezstronnie osądzona, a wyrok sprawiedliwy. Czasami wyroki są skandaliczne, jak np: człowiek, który okradł państwo polskie na ponad 20 milionów złotych (w ramach tzw. karuzeli vatowskiej), dostał półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Do tego nie zasądzono zwrotu zrabowanych pieniędzy, bo prokurator nie ustalił, gdzie jest jego majątek. Przecież to jest kpina z wymiaru sprawiedliwości! Przypomnę, że za kradzież przez biednego człowieka, jednego batonika za złotówkę, winny dostał karę aresztu. Sędziowie tworzą prawo na salach sądowych, a nie podług kodeksowych zapisów.

Musimy dokończyć reformę wymiaru sprawiedliwości. To jest absolutnie fundamentalna sprawa. I jeżeli dostanę się do Parlamentu, będę kolegów posłów z Prawa i Sprawiedliwości namawiał do rzeczywiście radykalnego działania; tutaj nie można się cofnąć o krok przed żadnymi trybunałami czy komisjami europejskimi.

Druga sprawa to jest sfera kultury i pamięci narodowej, w której pracuję od niepamiętnych czasów. W Polsce zanika czytelnictwo i wiedza o naszej historii. Trzeba podjąć działania systemowe, by wspomagać wydawców w ich pracy na rzecz książek dobrych, wartościowych, niekomercyjnych.

I trzecia sprawa, którą chciałbym się zająć i doprowadzić do jakichś rozwiązań ustawowych, to są emerytury. Wierzę, że gospodarczy rozwój Polski umożliwi dobre systemowe rozwiązania, które pozwolą emerytom o najniższym  uposażeniu żyć godnie.

 

Czy byłby Pan skłonny forsować pomysł emerytur obywatelskich? W końcu wielu ludzi jest zatrudnionych na podstawie umów o dzieło i po prostu nie ma składek emerytalnych.

Tak. Myślę, że to jest dobry pomysł, ale to zależy od stanu gospodarki. Uważam też, że obywatelowi – jeżeli potrzebuje pomocy – państwo powinno jej udzielić. Może jakiś rodzaj Karty Praw i Obowiązków Obywatela? Trzeba ten temat przemyśleć i znaleźć jakieś rozwiązanie.

 

Na koniec chciałbym jeszcze nawiązać do Pańskiej wypowiedzi o Klaudii Jachirze, sprowokowanej jej „występami”, że „ona nie ma w sobie nic z człowieka” i przy tym  wrócić do sprawy zmian w wymiarze sprawiedliwości, o których Pan mówił. Czy nie warto by wprowadzić przepisy, które skuteczniej niż te obecne, karałyby za obrazę symboli religijnych i narodowych?

W kodeksie karnym jest  artykuł 196, który penalizuje znieważanie uczuć. Niestety artykuł ten jest martwy. Rozzuchwala to ludzi, którzy zwalczają religię, nie szanują tradycji, gardzą uczuciami innych ludzi, poniżają je. Trzeba po prostu  stosować przepisy istniejące. Ale tu znowu jest problem w wymiarze sprawiedliwości, bo sędziowie z nich nie korzystają.

Przypomnę, że niejaki Nergal, który na swoim koncercie porwał Biblię, rzucając ją ze sceny ze słowami: „Żryjcie to gówno”, nie poniósł żadnej kary, jego sprawa została umorzona.

Akty "artystyczne", jak na przykład przybijanie atrapy genitaliów męskich do krzyża czy niektóre sceny niesławnego spektaklu "Klątwy" wg Wyspiańskiego (!), pozostały niezauważone z prawnego punktu widzenia - sędziowie nie skorzystali z przywołanego wyżej artykułu.

Tymczasem jest jakiś zdrowy rozsądek, elementarne poczucie sprawiedliwości, które mówi, że jednak przekroczono granice prawa i, że należy takie zachowania ścigać.

Jest również ustawa o ochronie flagi narodowej i godła narodowego. Zgodnie z art. 137 § 1, „kto publicznie znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwowy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”. I znowu - artykuł ten jest martwy, bo biegają sobie zwolennicy LGBT+ z tęczowym polskim godłem, bezczeszczą polskie symbole, jak uświęcone naszą historią słowa „Bóg, Honor, Ojczyzna”. To jest świadome szydzenie z naszej symboliki, z naszych wartości. I jeżeli takie zachowania pozostaną bezkarne, będzie to tylko rozzuchwalało następnych. To bezkarność spowodowała, że ateista wszedł do kościoła i rozbił siekierą ołtarz, inny rozbijał kapliczki przydrożne (powiat płocki), na jednej z zabytkowych kaplic namalował ohydne napisy. I takie incydenty powtarzają się coraz częściej. Prawo trzeba stosować - w imię ładu społecznego powstrzymać ludzi, którzy to robią.

 

Miejmy nadzieję, że tak się stanie. Dziękuję za rozmowę!