Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Według tzw. „szybkiego szacunku” GUS, PKB w pierwszym kwartale 2017 roku wzrósł o 4 procent. Czy możemy mówić o sukcesie rządu, czy też optymizm jest przesadny?

Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha i członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP: Kiedy popatrzymy na zapas gotówki, który polskie firmy nadal trzymają na swoich kontach od kilkunastu miesięcy, to możemy wyciągnąć wniosek, że dołożenie kolejnych przepisów regulujących działalność gospodarczą zwiększyło obawy przedsiębiorców dotyczące większego ryzyka ich inwestycji we własnym kraju. Do tej pory nie odrobiliśmy strat, które powstały w czasie spekulacyjnego krachu w 2008 roku. Po dziesięciu latach Polska znajduje się cały czas w sytuacji sprzed 2007 roku, kiedy to dynamika wzrostu PKB wyniosła 6,7 procent. Na drodze do sukcesu jest Rumunia, która ma zauważalnie lepszą od Polski dynamikę PKB. Jest to skutek sukcesywnego obniżania w tym kraju ciężarów podatkowych, zarówno VAT, jak i innych podatków oraz likwidacji stu kilkudziesięciu tytułów. Polska miałaby znacznie lepsze wyniki i szybszy rozwój, gdyby rządzący obniżyli opodatkowanie jak w Rumunii. Mamy niezwykle ambitnych przedsiębiorców z najnowocześniejszymi liniami technologicznymi w swoich fabrykach, co gwarantuje dwucyfrowy wzrost gospodarczy, którego potrzebujemy, aby w dwa pokolenia przeskoczyć w dobrobycie Niemcy. Tym, co jest, nie ma się co cieszyć, ponieważ jest to wciąż zauważalnie poniżej potencjału i możliwości, które są w rękach polskich przedsiębiorców, niestety cały czas krępowanych szkodliwymi przepisami.

Premier Beata Szydło mówiła we wtorek podczas konferencji prasowej po posiedzeniu rządu, że wzrost PKB zawdzięczamy m.in. zwiększonej - za sprawą realizacji programu 500+ -konsumpcji.

Zauważmy, że konsumujemy to, co przedsiębiorcy wcześniej wyprodukowali, a my jako ich pracownicy zarobiliśmy i wydaliśmy. A jak już wydaliśmy, to już nie możemy konsumować, tylko musimy znów na konsumpcję zapracować, chyba że zrobimy to na kredyt, zwany też długiem publicznym. Konsumpcja sama z siebie nie tworzy dobrobytu. Gdyby bowiem wszystko zależało od konsumpcji, to rząd zamiast 500 złotych, powinien dawać 1500, a może nawet 5500. Wtedy miałby tak szaloną konsumpcję, która - według tej opinii - napędziłaby nam kilka razy większy PKB, wzrost gospodarczy czy cokolwiek statystycznie rząd zapragnie. Jednak podsunięta rządowi argumentacja z konsumpcją jest wprowadzaniem rządu w błąd. Przecież rząd cały czas, jeżeli posługujemy się wiarą w sprawczą siłę konsumpcji, stymuluje ją, wypłacając emerytury, renty, zasiłki i wynagrodzenia urzędnikom, i co? Nic nie drgnie w górę? Przecież te wydatki są znacznie większe niż program 500+. Dlaczego o emeryturach mówi się, że jest to obciążenie dla budżetu, a o 500+, że stymuluje PKB, chociaż pieniądze emerytów i rodzin wydawane są w tych samych sklepach? Tu do zrozumienia i oceny nie jest potrzebna ekonomia, tylko logika formalna.

Rząd wskazuje również na uszczelnienie systemu VAT.

Nie przedstawiono wiarygodnego materiału, który pokazywałby, skąd to się wzięło. Polscy przedsiębiorcy zbyt często wskazują na przetrzymywanie należnego im do zwrotu podatku VAT, dlatego też pieniądze, które im się należą, mogą chwilowo poprawiać to, co rząd nazywa uszczelnieniem VAT. Może być  to jednak złudzenie optyczne. Pamiętajmy, że w innych krajach przedsiębiorcy czekają na zwrot podatku VAT  znacznie krócej niż w Polsce. Z samego faktu przetrzymywania VAT nie wynika, że system jest lepszy, zwłaszcza że jednocześnie polski rząd nie zredukował półtora miliona stron przepisów dotyczących VAT i jego interpretacji. Nie zmieniono i nie uproszczono systemu aby uczynić bardziej sterownym. Tylko prosty system może być szczelny. Skoro w Wielkiej Brytanii deklaracja VAT liczy do dziewięciu pozycji, to dlaczego w Polsce jest to aż sześćdziesiąt kilka pozycji?

Od pewnego czasu mówi się, że Polska jest liderem regionu, jeżeli chodzi o inwestycje. Przedstawiciele rządu wielokrotnie podkreślają, że nasz kraj „przyciąga” zagranicznych inwestorów.

Jest to bardzo smutna informacja, zwłaszcza gdy zestawimy ją z faktem, że polskie przedsiębiorstwa mają tak znaczące zasoby gotówki. Oznacza to bowiem, że dla polskich firm nadal są bariery inwestycyjne we własnym kraju, a dla zagranicznych inwestorów rozpościera się „czerwone dywany”.  Efekt inwestycji zagranicznych uzyskuje się wyłącznie za sprawą ulg i przywilejów za które płacą polscy przedsiębiorcy. Dlaczego rząd nie cieszy się z inwestycji polskich przedsiębiorców i nie podaje takich informacji na pierwszym miejscu?

Bardzo dziękuję za rozmowę.