Fronda.pl: Znamy wypowiedzi Donalda Trumpa z okresu kampanii wyborczej dotyczące tego, że chętnie dogadałby się z Rosją. Gdyby faktycznie Trump miał takie zamiary, to w bieżącym roku może znaleźć poparcie dla takich koncepcji także na Zachodzie Europy? Myślę tu chociażby o prorosyjskim kandydacie we Francji, czyli Francois Fillonie.

Andrzej Talaga, Warsaw Enterprise Institute: Warto słuchając tego co mówił Donald Trump, podzielić jego wypowiedzi na dwa etapy. Pierwszy etap to okres kampanii wyborczej, a drugi etap, to przygotowanie do sprawowania władzy i okres, kiedy już rozpoczął sprawowanie władzy. Nie bardzo widać, żeby w tym drugim etapie chciał realizować to co mówił w pierwszym. To bardzo istotna uwaga. Jego nominacje i przesłuchania w komisji Tillersona i Mattisa wskazują na duży realizm tych postaci w stosunku do Rosji. Wskazują też na zrozumienie obrony wschodniej flanki NATO, a nawet dla wsparcia Ukrainy sprzętem militarnym. Widać, że w nominacjach na ważne stanowiska tej prorosyjskości już tak bardzo nie widać. Trump postrzega Rosję jako pewien mały problem, który trzeba rozwiązać, by zająć się dużym problemem. A dużym problemem są Chiny. Pokusa współpracy z Rosją przeciwko Chinom jest nie tylko w administracji Trumpa, ale w ogóle w amerykańskim myśleniu strategicznym od pewnego czasu. Chyba także nastąpi próba jej realizacji. Pytanie jest o koszty takiej współpracy. Czy będzie to jakieś wycofanie się Ameryki z Europy, choćby naszej części kontynentu, czy jednak nie będzie to cena, jaką Trump będzie chciał zapłacić? Tego nie wiemy. Donald Trump ma zresztą wobec Europy dość specyficzny stosunek.

Na czym polega ten specyficzny stosunek Trumpa wobec Europy?

Trump nie bardzo lubi Unię Europejską i nie miałby nic przeciwko, gdyby się rozpadła. Wtedy jego partnerami w Europie byłyby duże państwa naszego kontynentu, takie jak Wielka Brytania. Wielka Brytania ma podpisać z Amerykanami dwustronną umowę handlową, zamiast tej obowiązującej całą Unię Europejską. To model, który on chciałby realizować, ale jednak UE nadal istnieje, aczkolwiek jest osłabiona. Nie da się zawierać umów handlowych z poszczególnymi krajami, nie zawierając umów handlowych z całą Unią Europejską, bo nie ma takiej możliwości.
Prorosyjskość Trumpa, o której tyle się mówi to nie jest żadna prorosyjskość. To różnica skal. Dla Trumpa Rosja to nie jest partner. To ktoś dużo słabszy. Rosja to dla Trumpa taki mały łobuz, który stwarza problemy na lokalnym podwórku. Podejście Trumpa do Rosji polega na tym, by coś z tym łobuziakiem zrobić, by się uspokoił i przestał przeszkadzać w uprawianiu wielkiej polityki. Oczywiście podejście Putina jest inne, bo przywódca Rosji uważa się za partnera w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi.

Czy wśród przywódców europejskich taka polityka znajduje zrozumienie?

Na razie nie, dlatego, że obecni przywódcy europejscy nie chcieliby żadnych bilateralnych z Amerykanami. Co do przyszłych przywódców, to kto wie. Są w tym roku wybory we Francji, Niemczech, Holandii, czy Włoszech. Wybory te mogą wyłonić siły, dla których bilateralna współpraca z Ameryką z jednej strony i z Rosją z drugiej strony będzie im bardziej odpowiadała niż polityka w ramach Unii Europejskiej. To duże zagrożenie.

Mimo obaw jakie wzbudzały niektóre wypowiedzi Trumpa z okresu kampanii wyborczej na temat porozumienia z Rosją, podczas swojego inauguracyjnego przemówienia powiedział, iż zamierza wzmocnić istniejące sojusze. To dobry znak dla Europy?

Dokładnie nie wiadomo, czy Trump ma na myśli sojusze handlowe, czy wojskowe. Jeśli patrzeć na sojusze wojskowe, czyli to co nas Polaków bardziej interesuje, to takie sojusze dwustronne Ameryka ma w Azji z Koreą Południową i Japonią. W Europie istnieje wielki sojusz, czyli NATO, który co wiemy po deklaracjach z okresu kampanii wyborczej, nie wzbudza wielkiej entuzjazmu u Trumpa. Mam nadzieję, że sceptycyzm wobec NATO skończy się na tym, że Amerykanie bardziej będą chcieli większej kontroli nad NATO, niż ten sojusz demontować. Dla Polski to sytuacja sprzyjająca, bo Stany Zjednoczone to jedyna potęga, z którą Rosja musi się realnie liczyć. Gdyby nowa polityka oznaczała dominację Ameryki, która i tak de facto ma miejsce, to dla nas nie znaczy to nic złego.

Trump podczas swojego przemówienia inaugarycyjnego rzucił hasło „America first”. Czy według Pana jest szansa na to, by interesy amerykańskie i europejskie, w tym polskie, w kwestii bezpieczeństwa nadal były zbieżne?

On to hasło rzucił w kontekście gospodarczym. Chodzi o to, by wzmacniać gospodarkę amerykańską i powstrzymując transfery produkcji i kapitału zagranicę. Nie musi się to przekładać na bezpieczeństwo Europy. Amerykańskie interesy mają charakter globalny. Trump również rozumie, że ograniczenie się tylko do kontynentu północnoamerykańskiego nie wystarcza, bo amerykańska strefa bezpieczeństwa jest szersza. Jeżeli „America first” oznacza dla niego, że w każdej dziedzinie będzie myślałem przede wszystkim o bezpieczeństwie Ameryki, to bezpieczeństwo to jest także gwarantowane w Europie sojuszem NATO. W związku z tym w interesie Ameryki jest obecność wojskowa w Europie. Pytanie brzmi gdzie jest granica tej obecności. Na przykład, czy linia Bugu jest linią nieprzekraczalną dla interesów amerykańskich, czy dopiero taką linią jest linia Odry? Jeśli to pierwsze to dobrze, a jeśli to drugie, to dla nas dużo gorzej. Ameryka z Europy nie wyjdzie, bo to część programu „America first”. Natomiast pytanie brzmi: Gdzie się kończy interes Ameryki? To jest wielka niewiadoma.

Dziękujemy za rozmowę.