Leszek Balcerowicz opublikował na łamach "Rzeczpospolitej" artykuł w formie apelu o walkę z rządem PiS. Były wicepremier i minister finansów w rządach Mazowieckiego, Bieleckiego i Buzka przekonuje, że "wszystkie dyktatury opanowywały wymiar sprawiedliwości" i dzisiaj "najważniejszym ustrojowym zadaniem jest rozumne ograniczenie władzy politycznej".

 

Balcerowicz zdaje się przyrównywać rządy PiS w Polsce do tak potwornych wydarzeń w historii Europy jak wybuch I wojny światowej czy tryumf marksisótw w Rosji. " I wojna światowa wybuchła, choć nie musiała wybuchnąć. Bolszewicy nie musieli wygrać w Rosji, ale wygrali. [...] Najgorzej jest wtedy, gdy źli ludzie mają fart. Te złe zwroty czasami wynikają z tego, że ich przeciwnicy są zbyt powolni lub nie są dostatecznie zorganizowani i profesjonalni. Gdy dostrzega się niebezpieczeństwo, o którym wiemy, że może narastać, to jedyną dobrą odpowiedzią jest jeszcze szybciej narastający opór" - pisze.

Następnie przekonuje, że niekiedy do władzy dochodzą "ludzie bez moralnych zahamowań". "Ale oni ustępują przed obywatelską presją, jeżeli tylko jest wystarczająco silna. A jeśli nie ustępują, to zwykle dlatego, że presja jest zbyt słaba" - zapewnia.

Dalej Balcerowicz broni demokracji liberalnej. Twierdzi, że ma ona kilka składników: wymienia tutaj przede wszystkim rządy prawa mające ograniczać władzę polityczną. "Największe nieszczęścia, gorsze niż katastrofy naturalne, były wyrządzane przez nieograniczoną władzę polityczną, czyli despotów. Obejmowały one ludobójstwo – np. za czasów Stalina w ZSRR" - pisze Balcerowicz.

Wskazuje dalej na przykład maoistycznych Chin, by dowieść, że to w dyktaturach dochodzi do największych kryzysów gospodarczych.

"Socjalizm, czyli zniesienie wolności gospodarczej – i w konsekwencji wszystkich wolności i rządów prawa – był skrajnym przypadkiem ataku na wszelkie ustrojowe fundamenty liberalnej demokracji. Ale wiemy – i znamy to z bliska – że są mniej drastyczne, choć bardzo niebezpieczne przypadki ataku na liberalną demokrację. Mam tu na myśli sytuacje, gdy po wolnych wyborach dochodzi do głosu partia, która nie traktuje siebie jako lokatora w państwie, ale jako jego właściciela" - pisze dalej były wicepremier.

"Najgorzej, gdy taka partia dąży do przejęcia aparatu wymiaru sprawiedliwości (policji, prokuratury, sądów), bo jeżeli będzie on przejęty, to przestaje oczywiście być aparatem sprawiedliwości, tylko staje się aparatem bezprawia. Nie ma żadnej trwałej demokracji z upartyjnionym wymiarem sprawiedliwości. Wszystkie dyktatury opanowywały wymiar sprawiedliwości" - dodaje.
I następnie nawołuje do tego, by "skutecznie odwrócić złe przemiany w Polsce" i powiedzieć "nie" "moralnemu i ustrojowemu złu" "na szczytach polskiego państwa".

bsw/rzeczpospolita.pl