Początek roku szkolnego to dla uczniów czas, kiedy dzięki czystej karcie w dzienniku uczucie nadziei jest silniejsze niż niepokój. Wszystko jest, lub przynajmniej wydaje się, jeszcze możliwe. Podobnie rzecz ma się z reformą edukacji zapowiedzianą w czerwcu przez minister Annę Zalewską. A przynajmniej chcielibyśmy, żeby tak było. Na razie poznaliśmy ogólny zarys wizji zmian i z nadzieją czekamy na konkrety. Niestety wstępne propozycje muszą budzić niepokój.

Czerwcowe zapowiedzi miały charakter techniczny i opisywały zmiany struktury systemu edukacji. Dlatego po pierwsze czekamy na przedstawienie filozofii reformy, ukazanie jej sensu i wzbudzenie motywacji u zainteresowanych. A jest to zadanie pilne, gdyż sukces reformy będzie zależeć od przekonania rodziców i nauczycieli, że zmiany są sensowne, że cele, które mają być zrealizowane, są godne wysiłku, a zamieszanie, które niewątpliwie powstanie, jest tylko stanem przejściowym, a nie docelowym. Bez tego trudno będzie przekonać kogokolwiek do zaangażowania się w przeprowadzenie reformy edukacji. Przeważać będą wątpliwości i narzekania. Dodatkowym problemem jest fakt, że zbyt wiele osób na tym etapie traktuje zapowiedzi ministerstwa jako działania wynikające z motywacji politycznych, a nie edukacyjnych.

Po drugie, aby zbudować mocny fundament merytoryczny reformy potrzebne jest wsparcie środowiska naukowego. Przez wiele ostatnich lat relacje pomiędzy środowiskiem uniwersyteckim i Ministerstwem Edukacji Narodowej (MEN) nie układały się najlepiej. Cieszyć zatem musi fakt nawiązania przez minister Zalewską współpracy z Komitetem Nauk Pedagogicznych PAN. Trzeba mieć nadzieję, że głos tego środowiska będzie wysłuchany i stanie się praktyką w przyszłości.

CZYTAJ DALEJ...